Screen it better: Mad Men
Sprzedawcy marzeń ulotnych
Wchodzimy do wielkiego wieżowca, wsiadamy z grupą nienagannie ubranych ludzi do windy i w ciszy, wpatrując się w swoje nieskazitelne odbicie widoczne w krystalicznie czystych drzwiach, wjeżdżamy na 37. piętro. Przy błyszczącej ladzie wita nas uśmiech młodej i ponętnej recepcjonistki, specjalnie do tej roli wyselekcjonowanej spośród wielu kandydatek. W korytarzu witamy się z pracowniczym koleżeństwem, przed wejściem do własnego gabinetu powiadamiamy sekretarkę, aby nie łączyła rozmów przez najbliższe dwie godziny. Wchodzimy, zamykamy drzwi, łapiemy łyk burbona i kładziemy się na poranną, pracowniczą drzemkę. Bajka? Zamierzchła przeszłość? A może to realia, które dane są dziś nielicznym?
Z pewnością znajdzie się grono osób, które z powyższym opisem będą potrafiły się zidentyfikować. Ja do nich nie należę i mogę tylko zachodzić w głowę, czy właśnie w ten sposób wygląda poranek w pracy przysłowiowego 1% populacji, tak bardzo znienawidzonego od czasu ostatniego kryzysu finansowego z 2008 roku. Porzucając jednak dywagacje na temat glorii życia, której większości z nas nie będzie dane doświadczyć, możemy dziś wykorzystać narzędzie powstałe w wyniku połączenia internetu oraz telewizji, i przenieść się w czasy serialu „Mad Men”. Czasy, w których kobiety paliły papierosy przy swoich dzieciach i zajmowały 2% stanowisk na wyższych szczeblach, mężczyźni nosili eleganckie kapelusze, a rozmowy podczas lunchu były swoistym festiwalem słownych gier i podtekstów, nie tylko seksualnych. Lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte Ameryki w pełnej socjologiczno-obyczajowej okazałości.
Kłamstwem przypłacić sukces
Psychologiczna dychotomia głównego bohatera stanowi początkowo jeden z przodujących wątków akcji serialu. Wraz z jej rozwojem motyw ten zostanie wyparty i zastąpiony kolejnymi pomysłami scenarzystów na kreowanie rozwoju akcji oraz osób z nim związanych. Twórcy znakomicie przemyśleli sobie punkt wyjściowy, mający być pretekstem do wejścia w szerszy kontekst kulturowy opowieści o życiu na pozór zwykłych i nudnych ludzi, zajmujących się pracą w agencji reklamowej. Don Draper (grający go Jon Hamm dopiero w trakcie emisji serialu rozwinął karierę w filmowym świecie) jest dyrektorem kreatywnym i jednym z założycieli nowojorskiej agencji, będącej solidnym graczem na rynku reklamy. Podczas wojny w Korei główny bohater przybrał tożsamość zmarłego porucznika wojskowego, Donalda Francisa Drapera, a jego prawdziwe nazwisko brzmi Dick Whitman. Syn zmarłej podczas porodu prostytutki, wychowywany przez oschłą ciotkę i brutalnego ojca, w rzeczywistości nie skończył nawet szkoły średniej, co zdecydowanie przekreślało jego szansę na udany start w dorosłe, powojenne życie. Lata pięćdziesiąte w USA nie były okresem wysypu magistrów. Ponadto, za oceanem do dziś rodzaj ukończonej szkoły ma dużo większe znaczenie dla przyszłej kariery aniżeli w Polsce czy innych krajach Europy. Stąd też, kiedy tylko nadarzyła się okazja (śmierć porucznika w wyniku eksplozji, co uniemożliwiało późniejszą identyfikację ciała), Dick Whitman, będący jedynym świadkiem zdarzenia, ukradł tożsamość denata i od tej pory przybrał postać Dona Drapera.
Z czasem ukazuje się nam postać brnąca w swoje kłamstwo tak głęboko, aż do momentu, w którym pierwotna tożsamość Dicka Whitmana zostaje całkowicie wyparta. Don wciela się w rolę sprzedawcy marzeń, wizerunków, wartości i przeróżnych idei, a na końcu reklamowanego produktu i usług. Jego kampanie reklamowe budowane są na gruncie konkretnych ideologicznych przesłanek lub myśli przewodnich, będących zarówno podstawą do kreowania wizerunku danego produktu, jak i sprzedającej go firmy. Draper podchodzi bowiem do swojej pracy jak zaangażowany kreator ludzkich pragnień i potrzeb. Świetnie wyczuwa rynek konsumenta, potrafi wnikliwie przejrzeć potrzeby prostego człowieka, a wszystko to zawdzięcza swojej inteligencji i zmysłowi obserwacji. Sprawia wrażenie osoby wycofanej, zdystansowanej wobec wszelkich emocjonalnych egzaltacji, poważnej, będącej odzwierciedleniem mężczyzny typu macho. Jego siła nie opiera się jednak tylko na tężyźnie fizycznej, ale głównie na schematycznie postrzeganych przez społeczeństwo atrybutach męskości: twardej decyzyjności, własnej inicjatywie, nonkonformizmie, śmiałej postawie w rozmowach, racjonalizacji wszelkich poczynań czy sprowadzonego do minimum teatru emocji. Sprawia wrażenie człowieka zorganizowanego, ułożonego, twardo stąpającego po ziemi, doskonale wiedzącego czego chce od życia.
Opieram się tu na dość powszechnie uznawanych przesłankach, jakimi wykazuje się „typowy prawdziwy mężczyzna”, ale czy Don nim faktycznie jest, to już – rzecz jasna – kwestia indywidualnej oceny widzów. Ponadto, w tym kontekście ciągle wtarty we włosy żel nie powinien dziwić. W tamtych czasach „ulizani” mężczyźni postrzegani byli jako schludni, a nie obciachowi. Wszystko to jednak powierzchowność i pozór, bo twórcy serialu udowadniają, że nie istnieje schemat człowieka sukcesu. Osiągnięcia na jednym polu życia zdobywane są kosztem porażek na innym. Nie chodzi stricte o archetypiczność manichejskich ram kulturowych, które się nawzajem wykluczają. Sukces w karierze nie musi jednocześnie oznaczać problemów w życiu rodzinnym, a bogate życie osobiste nie musi być wyznacznikiem braku problemów z samym sobą. Chodzi tu bardziej o najzwyczajniejszą ludzką próbę odnalezienia złotego środka, o harmonizację wszystkich pól, na których człowiek musi się wykazać w przypisanych mu rolach – czy to z własnej woli, czy też w wyniku działania czynników zewnętrznych. Stąd też geniusz twórców serialu polega na umiejętnym wyważeniu przedstawienia typowych problemów i sukcesów, z jakimi styka się każdy człowiek.
Rewolucje w obyczajach i realizm czasów
„Jesteśmy jak dobra striptizerka – pokazujemy coś, ale nie zrzucamy wszystkich ciuchów od razu” – mówił w wywiadzie z Magdaleną Lankosz dla „Dużego Formatu” Matthew Weiner, twórca serialu „Mad Men”. W przeciwieństwie do kanałów kodowanych, takich jak HBO, które może pokazywać absolutnie wszystko, w tym obrazy ocierające się o pornografię („Gra o Tron”), telewizja AMC jest powszechnie dostępną stacją, stąd też narzucone są tu pewne ramy cenzury (nie wolno na przykład pokazywać nagich piersi). Scenarzyści „Mad Men” zatem muszą umiejętnie rozpisać każdy wątek: tak, aby zatrzymać widza przed ekranem, nie korzystając przy tym z prostych i tanich rozwiązań. Weiner twierdzi zresztą, że Amerykanie wolą obejrzeć zbliżenie rany postrzałowej niż nagie piersi. Takie socjologiczne rozważania dobrze byłoby przeprowadzić na całym świecie, ale niezależnie od ich rezultatu, można stwierdzić, że twórcy „Mad Men” mają niełatwe zadanie, ponieważ od początku nie wiadomo, jak ten serial ugryźć. Nie wpisuje się on w żadne ramy gatunkowe. Zdarzają się w nim elementy drastyczne i przerażające, ale nie jest to serial stricte dramatyczny. Oglądamy też wiele inteligentnie rozpisanych, zabawnych scen rodzajowych, ale w przeciwieństwie do epizodycznych, fragmentarycznych i pozbawionych większego continuum seriali komediowych, „Mad Men” posiada pełną ciągłość narracyjną, a humorystyczne sceny są wpisane w kontekst sytuacyjny, a nie wymyślone dla samego rozśmieszania. Co ciekawe, narzucona przez wymogi telewizji cenzura okazuje się dla scenarzystów świetnym motywatorem do tworzenia fabuły. Również dzięki temu powstał serial inteligentny, obchodzący się bez tanich chwytów – nie pod publikę, ale zdecydowanie dla widza każdego rodzaju. To trochę jak sytuacja polskich kabareciarzy w PRL-u, którzy tworząc w czasach cenzury, musieli umiejętnie z nią walczyć, przez co powstałe dowcipy są ponadczasowe i pobudzające do myślenia.
O ile cenzura obowiązuje tu w kontekście seksualnej śmiałości, o tyle nie sposób odtworzyć charakteru lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych bez konieczności ukazania obyczajów i ludzkich odruchów, które w dzisiejszym świecie wydają się nie do przyjęcia. Już w pierwszym sezonie oglądamy żonę Drapera, Betty, która trzymając na rękach małe dziecko, jednocześnie pali papierosa. Badania nad szkodliwością tytoniu nie były ówcześnie jeszcze tak rozwinięte jak dziś, stąd też realizm tamtych lat został tu wzorowo odtworzony. Praktycznie każde spotkanie wyższej rangi pracowników agencji reklamowej SCDP (Sterling Cooper Draper Pryce) rozpoczyna się od nalania burbona lub innego alkoholu i zapalenia papierosa. W dzisiejszych czasach spożywanie takiej ilości trunków, na jaką pozwalają sobie bohaterowie serialu, dla niejednego kierownika czy prezesa skończyłoby się utratą pracy. Inny przykład: dosyć powszechnym obyczajem była wizyta u fryzjera w każdą sobotę, bo prawie nikt nie dbał o swoje włosy sam. Dlatego też bohaterowie wyglądają bardziej niechlujnie, kiedy akcja serialu rozgrywa się w piątek. Takich smaczków twórcy „Mad Men” przygotowali bardzo dużo, bo swoją pracę oparli na idei obserwacji, zaczerpniętej z pomysłu kina francuskiego lat pięćdziesiątych, a nie typowej aspiracji do kreowania zmyślonej rzeczywistości. Matthew Weiner nie próbuje tworzyć tego świata na swoją modłę, chociaż przy kręceniu serialu dostał wolną rękę. Doświadczenie, jakie zdobył przy pracy na planie serialu „Rodzina Soprano”, pozwoliło mu rozwinąć skrzydła, usamodzielnić się i wykreować rzeczywistość „Mad Men”, która świetnie oddaje charakter tamtych czasów – z poszanowaniem wszelkich obyczajów i ludzkich zachowań, jakie wtedy miały miejsce. Dlatego też akcja serialu nie rozwija się w sposób typowy dla kina akcji, nie prowadzi do wzniosłych i efektownych kulminacji (jak chociażby w „Breaking Bad” Vince’a Gilligana, również emitowanego w telewizji AMC). Weiner buduje charakter serialu na niuansach, drobnych detalach, które nie tylko są świetnie wplecione w kontekst kulturowy, ale stanowią również idealne narzędzia do przedstawienia realiów, w których reklama zaczyna manipulować ludzkimi umysłami i kreować ich potrzeby.
Kobieta na pierwszym planie
W wachlarzu różnorodnych wątków, które twórcy pieczołowicie rozpisali, jednym z elementów scenariuszowej dramaturgii jest wychodzący na pierwszy plan motyw kobiecej emancypacji. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych w Ameryce kobiety pracujące zajmowały głównie niższe stanowiska, co mocno wiązało się z kulturowym podejściem do odgrywanych przez każdą z płci ról. Mężczyzna wciąż postrzegany był jako głowa rodziny, który zajmuje się zarabianiem pieniędzy, zaś kobiecy wizerunek nie odbiegał zbyt od schematu podległej mężczyźnie westalki, opiekunki domowego ogniska. W społecznej świadomości głos feminizmu zaczynał odgrywać coraz większą rolę, dlatego postaci, takie jak Joan Holloway (Christina Hendricks), Betty Draper (January Jones), a przede wszystkim Peggy Olson (Elizabeth Moss) stanowią świetne egzemplifikacje kobiecej walki o równość zarówno na polu kariery, jak i życia rodzinnego. Joan, która z początku zajmuje stanowisko kierowniczki sekretarek, po licznych perypetiach zostaje doceniona i wypracowuje sobie stanowisko partnera firmy. Betty jako buńczuczna i nonkonformistyczna kobieta, a jednocześnie żona Drapera, która nie poddaje się łatwo męskiej manipulacji, po pewnym czasie postanawia rozwieść się z Donem, co w tamtych czasach było dość rzadkim zjawiskiem. Jeśli dochodziło do rozwodów, to zazwyczaj inicjatorem był mężczyzna, który, jako żywiciel rodziny, w społecznym odczuciu miał większe prawo głosu. Postawa Peggy w kontekście wszystkich siedmiu sezonów serialu stanowi bardzo istotny głos w kwestii kobiecego wyzwolenia. Wcielając się w rolę sekretarki, prezentuje żywot osoby samotnej, ale lojalnej, oddanej swojej pracy i twardo stąpającej po ziemi. Z czasem dostrzeżona zostaje jej inicjatywa, inteligencja i zaangażowanie w pracę, ale w środowisku agencji reklamowych żadna kobieta nigdy nie pracowała na równi z mężczyznami w dziale kreowania kampanii promocyjnych. Peggy dopina jednak swego i udaje jej się awansować, co oczywiście spotyka się z dużym zaskoczeniem innych współpracowników.
Na tym twórcy serialu nie poprzestali, bo wszystkie te powierzchowne sukcesy lub odstąpienia od schematów zachowań grup kobiet wiążą się z realistycznym ukazaniem wartości, jakie wyznawało ówczesne społeczeństwo. Dojście do głosu i walkę o swoje prawa, o równouprawnienie, o obalanie seksizmu, o wychodzenie z ogólnie rozumianej roli matki – to wszystko twórcy ukazali jako jedne z najistotniejszych elementów kulturotwórczych, tak często poddawanych kulturowej kontestacji. Te przykłady ukazują sposób, w jaki były traktowane kobiety. Istotna jest tu perspektywa damsko-męskiej grupy odniesienia, w której się znajdywały, a także odgrywane przez nie role na polu zawodowym i rodzinnym. Nie sposób jest pominąć ich wpływu na wizerunek współczesnej kobiety. W porównaniu z czasem akcji serialu, dziś kobiety zajmują dużo więcej stanowisk kierowniczych. Coraz częściej słyszy się o sukcesach w walce z męskim szowinizmem, zaś trend porzucania wizerunku opiekunki domowego ogniska i odcinania się od schematycznej roli żony i matki zdecydowanie wzrasta. Zaczynają się czasy przewartościowania dotychczas utartych poglądów na temat kariery zawodowej i rodziny nuklearnej, a w tym właśnie same kobiety odegrały znaczącą rolę; co serial pokazuje znakomicie.
Kreowanie wizerunku a proza życia
7 sezonów, 92 odcinki, a narzucony przez twórcę Matthew Weinera scenarzystom rygor to 3 oryginalne wątki na jeden odcinek. To prawie 300 niepowtarzających się motywów na cały serial. Takimi statystykami może pochwalić się niewielu twórców, nawet na tak rozwiniętym rynku telewizyjnym. Wspominałem już, że serial nie posiada tradycyjnej konstrukcji dramaturgicznej, którą często można spotkać w serialach o tematyce policyjnej, medycznej, detektywistycznej czy fantastyczno-komiksowej. Dla zwyczajnego zjadacza popcornu – wymagającego od serialu solidnej dawki emocji i wrażeń już od pierwszego ujęcia – będzie to produkcja trudna do zniesienia. Do powoli rozwijających się wątków trzeba umieć podejść z dystansem i nauczyć się cierpliwości przy oglądaniu kolejnych odcinków. Może się to wydawać kuriozalne, ale w dobie wielu dynamicznych produkcji, coraz bardziej zatraca się u widzów umiejętność dozowania sobie przyjemności z „mozolnej” akcji, która na pozór niczym specjalnym się nie wyróżnia. Dobrym przykładem będzie tu wspomniany wcześniej „Breaking Bad”, a także „Rodzina Soprano” czy chociażby „The Wire”, w których akcja, rozwijająca się stosunkowo wolno, okazuje się być zegarmistrzowsko rozpisaną sztuką telewizyjną, w której wątki nie wieją fałszem, postaci są autentyczne, a całe seriale są spójne i pieczołowicie nakreślone. Tak też w przypadku „Mad Men” twórcy nie stworzyli taniego plastikowego produktu, wyzutego z prawdziwych emocji, gdzie karmi się widza uproszczeniami. Z jednej strony jest tu świadoma obserwacja tamtych czasów i próba realistycznego oddania charakteru Ameryki lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, z drugiej zaś kondensacja wielu wątków kulturowych, stworzonych i przekładanych na obraz społeczności agencji reklamowej.
Dopracowane do cna szczegóły są jednocześnie atutem i ograniczeniem serialu. Realistyczne odwzorowanie tamtych lat poprzez sposoby ubioru, fryzury, wnętrza biur i mieszkań, zachowanie kobiet i mężczyzn w przeróżnych sytuacjach, ich status społeczny i materialny, wizerunek dzieci – ich okres dorastania i buntu (dzieci Drapera) i wiele innych elementów stanowią istotną jego wartość na telewizyjnym rynku, przepełnionym brutalnością, tanimi emocjami i uproszczeniami. Jednocześnie twarde trzymanie się przez twórców narzuconym sobie zasadom nie pozwala na wybieganie poza realizm wykreowanego świata. Mimo wszystko przełożyło się to na niebywale wysoką jakość serialu. Pomiędzy fikcyjne wątki umiejętnie wpleciono elementy prawdziwych historii, które znacząco odnoszą się do wykreowanych sytuacji. Bohaterowie są świadkami prawdziwych wydarzeń, takich jak zabójstwo Kennedy’ego, zamieszki w Chicago w 1968 roku czy lądowanie na Księżycu. Takich skrawków historii jest dużo więcej, ale istotnym jest fakt, że nasi bohaterowie są takimi samymi świadkami wydarzeń, jak rzesza innych ludzi. Wczytani w nagłówki gazet czy przyklejeni do ekranu telewizora przeżywają te chwile tak, jak przeżywali je wszyscy inni. Muzyka, która pojawia się w serialu również odnosi się do autentycznych czasów i radiowych emisji, i, tak jak telewizyjne wiadomości, również wpływa na przebieg wydarzeń.
W rewelacyjnie odegranych postaciach nie daje się wyczuć ani jednej fałszywej nuty, a różnorodność i szeroki wachlarz charakterów pozwala widzom nie tylko ich kochać lub nienawidzić, ale także się z nimi identyfikować. Kreatorzy ludzkich potrzeb i wizerunków, starający się sprzedać absolutnie wszystko: począwszy od papierosów Lucky Strike, przez fasolkę Heinz, po usługi linii lotniczych Mohawk czy samochody Chevy, są narażeni na taką samą prozę życia, jaka widoczna jest u pozostałych ludzi.
Z jednej strony mamy świat kolorów, błysków, telewizyjnego montażu, wpadającej w ucho muzyki i wspaniałych produktów, bez których konsument nie może się obejść. Z drugiej zaś świat cynizmu, zdrad, emocjonalnych manipulacji, rasizmu, kulturowych przemian, upadków i wzlotów ludzkich obyczajów, psychologicznych gier, morza wypijanego alkoholu, kartonów wypalanych papierosów, nienagannie skrojonych garniturów skrywających nagannie zachowujących się mężczyzn, a także przepełnionych seksapilem kobiet, który wykorzystywany jest przeciwko nim samym. Świat piękna, barwnych postaci i nadziei miesza się ze światem obłudy, iluzji i kłamstwa. „Mad Men” to po prostu przejaw telewizyjnego geniuszu, którego nie wolno pominąć.
Więcej tekstów autora znajdziecie na: screenitbetter.blogspot.com
Polecamy też uwadze fanpage Screen it better na Facebooku: KLIK
korekta: Paulina Goncerz