High Five. Filmy o seksie
By utrzymać równowagę w przyrodzie, dotyczącą publicznego mówienia o seksie, którą zaburzyła premiera osławionego filmu „Pięćdziesiąt twarzy Greya” postanowiliśmy wziąć pod lupę ambitniejsze produkcje tematyzujące SEKSY. Jak zwykle – mówimy z klasą o filmach z klasą. Dlatego w zestawieniu nie znalazła się „Nimfomanka”. Zobaczcie, co nas kręci, co nas podnieca.
Piotr Kałużny uważa, że to wstyd nie znać „Wstydu”.
Czy seks jako odskocznia, kraina zapomnienia i ucieczka od szarej rzeczywistości może kojarzyć się z czymś nieprzyjemnym, odrzucającym, wręcz dołującym? Bezapelacyjnie. I nie mam tu na myśli neurotycznych nimfomanek chorobliwie uzależnionych od współżycia z pierwszym lepszym gringo. Jest jeszcze kino i – wbrew wszelkich skojarzeniom – nie chodzi mi o krainę filmów z dzielnicy San Fernando Valley. „Wstyd”, będący drugą częścią trylogii wolności McQueena, to kino brudne, toksyczne, chłodne i dystansujące widza od wszystkiego, co w seksie podniecające, ale jak to mówią: nie wszystko złoto, co się świeci, a nie każdy chłop z widłami to Posejdon.
Michael Fassbender gra uzależnionego od wszelkich pokus seksualnych człowieka, zatrzaśniętego we własnym ciele. Jest niejako więźniem własnych potrzeb i pierwotnych instynktów, który bezmyślnie, bezwarunkowo i bezrefleksyjnie spędza każdą wolną chwilę na eksploatacji własnego ciała. Ogląda pornografię, korzysta z internetowych seks-randek, masturbuje się w toalecie w godzinach pracy i czerpie przyjemność z one-night standów. Ma pieniądze, dobrą pracę, porządne mieszkanie i do tego jest przystojnym singlem.
Czego zatem brakuje osobie posiadającej praktycznie wszystko? Trywialnie i patetycznie można odpowiedzieć, że szczerej miłości i kogoś do życia, ale reżyser kieruje naszą uwagę w zupełnie inną stronę. Na pierwszy plan wychodzi egoizm i chorobliwa nieumiejętność dzielenia się sobą z innymi. Seks nie będzie Was tu podniecał, a raczej wzbudzał pokłady żalu i współczucia wobec bohatera. Możecie tego filmu nie polubić, ale na pewno o nim nie zapomnicie, bo wzbudza wstyd w ogromnej rzeszy ludzi nie potrafiących się przyznać, że oglądają na ekranie siebie samych.
Paweł Świerczek uważa, że z „Shortbus” o seksie możecie dowiedzieć się nawet tego, o co bał się zapytać Woody Allen.
W ciągu dekad swojego istnienia kino wypracowało specyficzne kody prezentacji seksualności. Z jednej strony, w oficjalnym nurcie są to powszechnie rozpoznawalne metafory bądź metonimie (płonący kominek, para leżąca pod kołdrą w kształcie litery L), z drugiej – pornografia ze wszystkimi jej schematami. Jest jeszcze strefa pomiędzy: artystyczne filmy eksplorujące problematykę seksu, nie stroniące od pokazywania jego niesymulowanych obrazów, a jednocześnie dalekie od pornograficznego spojrzenia. Mistrzowskim przykładem takiego dzieła jest „Shortbus” Johna Camerona Mitchella. To film, który w bezpruderyjny sposób mierzy się z seksualnością nowojorczyków uwikłanych w wydarzenia tuż po zamachach na WTC. Polityczne echa są tu istotnym tłem dla szczerych rozmów o problemach łóżkowych wielowymiarowych bohaterów spotykających się w tytułowym klubie Shortbus. Mitchell wyrywa seks z łap poprawności politycznej, nie uznając żadnego tabu, ale robi to w sposób niezmiernie czuły. Trochę tu humoru rodem z filmów Woody’ego Allena, trochę pre-kampowej wrażliwości nowojorskich awangardzistów pokroju Kennetha Angera i Jacka Smitha, a wszystko doprawione szczyptą broadwayowskiego blichtru i przesady. Najbardziej fascynuje to, że film niemal w całości został wyimprowizowany. Długie owacje na stojąco na festiwalu w Cannes w 2006 roku bez wątpienia były zasłużone.
Mateusz Sadaj i Gaspar Noé wiedzą że seks jest Nieodwracalny.
Seksualność w filmie może być eksploatowana na bardzo wielu poziomach, posługiwać się rozmaitymi kluczami, estetykami i generować skrajne emocje. Coś tak indywidualnego, społecznego i kulturowego zarazem tworzy złożoną tkankę znaczeń. Seks w reprezentacji filmowej, tak jak w życiu codziennym, może być subtelny, zwierzęcy, pełen szacunku i pozornie go pozbawiony. Nieodwracalne w nim jest to, że się wydarza. Nieodwracalne jest także to, że wiele zmienia. W filmie Gaspara Noégo seks jest brudny, jest pełen pogardy dla samego siebie i drugiego człowieka, jest wyrazem prymitywnej potrzeby zaspokojenia popędów. Gejowski klub, wijące się męskie ciała w nieokreślonych ilościach i ostre, jednolite światło to sceneria daleka od normatywnych wyobrażeń na temat aktu seksualnego. Przypadkowy seks w ujęciu Noégo ma w sobie wiele z pierwotności i niepowstrzymanej potrzeby zaspokojenia własnych potrzeb i konsumpcji ciała drugiego człowieka. Zapewne, drogi Czytelniku, kiedy myślisz o filmie „Nieodwracalne” w kontekście seksualności, myślisz o wiercącej dziurę w głowie scenie gwałtu analnego na Alex (Monica Bellucci). Nie wydaje mi się odpowiednim nazywanie tejże sceny sceną seksu – wszak seks, w nawet najbardziej liberalnym ujęciu, kojarzy się ze zgodą obu stron (nawet na jego najbardziej brutalne odmiany). Dwudziestominutowa scena jest jednak szczytem umiejętności Gaspara Noégo w drenażu naszego poczucia komfortu, bezpieczeństwa i stabilności psychicznej.
Gaba Bazan skrycie kocha Louisa Garrela grającego w „Marzycielach”.
Seks na ekranie? Namiętny, lekko (a może skrajnie?) perwersyjny. Kto może go pokazać lepiej niż południowcy? Ba! Kto może pokazać go lepiej niż Włoch? Tutaj nazwisko zdaje się być oczywiste – powitajmy na scenie Bernardo Bertolucciego (aplauz!) – mistrza filmów ociekających wysmakowanym erotyzmem, zmysłowością i pożądaniem. Mowa o dziełach takich jak: „Ostatnie tango w Paryżu” (słynna scena z masłem), „Ukryte pragnienia” czy „Marzyciele”.
Filmowy trójkąt z „Marzycieli” składający się z zagranicznego studenta i toksycznej relacji pewnego rodzeństwa jest pełen ciągle odczuwalnego napięcia seksualnego. Wszystko ma swój początek w mieszkaniu bliźniąt, Theo i Isabelle, gdzie odbywa się niezdrowa gra między bratem a siostrą, do której przypadkiem dołącza bliżej im nieznany Matthew. Z pozoru ich niewinne wzajemne dokazywanie szybko przeistacza się w erotyczne eksperymenty, które, koniec końców, tworzą miłosną więź między bohaterami. Ta wyuzdana trójka zdaje się nie uznawać żadnej moralności. Zboczeniom w tym filmie nie ma końca – stale przekraczane są pewne granice, a bohaterowie ciągle chcą iść o krok dalej. Zmysłowości atmosferze filmu dodaje dekadencki francuski anturaż. Jedno jest pewne: Bertolucci jest odważny i nie boi się perwersji pod żadną postacią. Co więcej, Włoch za każdym razem pokazuje, że seks to coś więcej niż akt seksualny – obnaża on przed widzem cały wachlarz doznań mu towarzyszących.
Wiktoria Ficek zanurza się w intymnych błękitach „Życia Adeli”.
Zakochałam się w Adeli. W jej uwydatnionych ustach, banalnie rozczochranych włosach i emocjach, które z taką głębią wypływają poza ramy ekranu i zostają na długo po seansie. Zafascynowało mnie pożądanie Adeli ukryte w przenikliwym spojrzeniu. Tylko ona patrzy w tak rozdzierający sposób, pełen pragnienia doświadczenia prawdziwej bliskości. Zaintrygowało mnie, jak Abdellatif Kechiche wprowadza nas w intymny świat odkrywania ludzkiej wrażliwości.
O „Życiu Adeli” zrobiło się głośno nie tylko za sprawą zdobycia Złotej Palmy. Opowieści o niebywale długim i niezwykle obnażonym fragmencie zbliżenia głównych bohaterek stały się najczęściej rozpowszechnianą historia z planu filmowego związaną z dziełem tunezyjskiego reżysera. Jednak to nie sceny łóżkowe przyczyniają się do filmowego wyróżnienia w kategorii zmysłowości. Dla każdego wnikliwego obserwatora obraz Kechichego to genialne zestawienie zbliżeń, które w nienachalny sposób pozwalają nam stać się bliskimi obserwatorami burzliwej i namiętnej relacji młodych bohaterek. O poziomie subtelnego erotyzmu w filmie niekoniecznie musi nas informować ilość odkrytego ciała (czego tutaj również stanowczo nie brakuje) – to szczegóły przyspieszają nasze tętno. Sposób palenia papierosa, zmniejszenie dystansu przestrzennego podczas pierwszych rozmów czy z pozoru niewinne jedzenie owoców morza. Nie zapominajmy, że również w kinie ważna jest właściwa gra wstępna.