Cudze chwalicie, swego… nie możecie strawić? – O fenomenie „Idy”
Polska kinematografia zafundowała nam w ostatnich latach sporo żenujących komedii i przyciężkich dramatów historycznych. Czasem bezpieczniej było wybrać się na jakąś hollywoodzką produkcję – bo nawet jeśli była tylko wydmuszką, to chociaż ładnie opakowaną: zastępy DiCapriów i pań Jolie na tle kosztownych efektów specjalnych robiły swoje. Pojawiały się też oczywiście rodzime warte uwagi filmy, jak choćby „Wesele” czy „Róża” Wojciecha Smarzowskiego. Mimo to, polskie kino na arenie międzynarodowej wciąż wypadało blado i nudno, a powtórzenie sukcesów Wajdy czy Kawalerowicza wydawało się być coraz bardziej nierealne. Aż tu nagle – bach! – ostatnie podrygi 2014 roku i Europejski Oscar dla Polski!
A teraz cofnijmy się nieco w czasie. Mamy październik 2013 roku i polską premierę „Idy”. Film, który za rok dostanie nominację do Złotego Globu, Polaków nie olśnił, nie zachwycił, a sale kinowe się nie przepełniały. Dopiero znacznie później, kiedy z całej Europy spływają do nas zachwyty nad „Idą”, w kraju uwaga kieruje się na czarno-biały, minimalistyczny film Pawła Pawlikowskiego. Gratulacje i uznanie przeważają nad komentarzami w stylu „nie wiem, czym tu się zachwycać”. O walorach filmu rozpisuje się przecież nawet The New York Times. Może więc w polskim kinie wcale nie jest aż tak źle, ale żeby docenić jakąś rodzimą produkcję, musimy mieć też poparcie z zewnątrz? W końcu kiedy słychać poklask zagranicznych mediów, to w kraju również i aplauz, i medialna gloryfikacja. Do tego stopnia, że nazwę Europejska Nagroda Filmowa (EFA) zastępuje się – a jakże! – bardziej górnolotnym „Europejskim Oscarem”. A może powody, dla których film „Ida” został znacznie bardziej doceniony przez publiczność zagraniczną, są zupełnie inne?
Tak, film został zdecydowanie bardziej entuzjastycznie przyjęty za granicą, a szczególnie w USA. Kwestię przyczyny takiego obrotu sprawy można by próbować wyjaśnić zdaniem „cudze chwalicie, swego nie znacie”. Ale byłoby to chyba zbyt dużym uproszczeniem i zbanalizowaniem. „Ida” to film, który bardzo dobrze wpisuje się w wyobrażenia o Polsce, funkcjonujące w powszechnej świadomości amerykańskiego społeczeństwa. Spod nazwy „Polska” niezmiennie wyłania się tam obraz Jana Pawła II i obozów koncentracyjnych, poza tym raczej nic interesującego – ot, ponury krajobraz i panoszący się komunizm. Za setkami tysięcy Amerykanów, którzy poszli na film do kin, musiała jednak stać jakaś motywacja (pomińmy tu kwestię dobrej promocji filmu). Wydaje się, że ogromny sukces za oceanem „Ida” zawdzięcza temu, że w istocie jest uniwersalną opowieścią o tożsamości i poszukiwaniu odpowiedzi, a do tego mistrzowsko zrobionym filmem. Przy tym wszystkim same wątki historyczne są czytelne i dobrze wpasowują się w wyobrażenia amerykańskiego widza. Tutaj, na miejscu, wygląda to jednak trochę inaczej. Kolejny film z polską historią w tle? – raczej podziękujemy. Świat, w którym żyje tytułowa Ida, ma już niewiele wspólnego ze współczesną Polską. Nawet jeśli takie motywy, jak wojna i antysemityzm są w „Idzie” jedynie tłem, to z pewnością mogły wpłynąć na to, że Polacy chętniej wybierali się na inne produkcje – w końcu to właśnie tło filmu rzucało się w oczy najbardziej w zwiastunach czy na plakatach.
Nie bez powodu większe zainteresowanie wzbudziła w kraju premiera filmu „Bogowie”. Świat Zbigniewa Religi, choć i on też przeszedł do historii, jest nam znacznie bliższy niż rzeczywistość Idy i jej ciotki. „Bogowie” nie są kolejną, płytką komedyjką, ani pełnym martyrologii wynaturzeniem. Film ten jest gdzieś pomiędzy: mamy tu cenionego bohatera-Polaka, ale też jego problemy i słabości, a poważniejsze sceny przeplatane są komizmem, którego głównym nośnikiem są znane wszystkim powiedzonka, przekleństwa albo ironiczne przytyki. Może właśnie tego oczekujemy dziś od współczesnego, polskiego kina: obrazów nieco subtelniejszych, nie rozdrapujących ran, ale też nie będących popisem miernego humoru. Oczywiście „Ida”, podobnie jak „Bogowie”, żadnych ran nie rozdrapuje i wcale nie próbuje opowiadać po raz kolejny tej samej historii. Mam jednak przeczucie, że niektóre tematy filmów po prostu nieco nam się już przejadły i zaczynamy je najzwyczajniej omijać. A szkoda, bo przez uprzedzenia możemy często stracić.
Powody, dla których „Ida” pozostałaby w Polsce prawie niezauważona, gdyby nie sukces za granicą, mogą być różne. Wszyscy, którzy nie widzieli filmu przy okazji premiery, mają znowu okazję obejrzeć go na dużym ekranie i ocenić jego wartość; w styczniu bowiem ponownie pojawił się on w repertuarach kin. Kiedy Pawlikowski odbierał w Rydze nagrodę EFA powiedział: To była świetna noc dla Polski! I fantastyczny rok: najpierw wygraliśmy mundial w siatkówce, potem wygraliśmy z Niemcami w piłkę nożną, a teraz te nagrody… Sława i chwała!
Czy do tej szczęśliwej wyliczanki będziemy mogli dopisać także Oscara?
korekta: Paulina Goncerz