Projektowanie jedzenia 4: Design opakowania, design smaku, design składu

Piękne opakowanie widać od razu – to właśnie ono przyciąga nasz wzrok. Tak samo jak niezapomniany smak nakazuje nam wracać do raz skosztowanych dań i produktów. Często zachwyceni wyglądem i smakiem zapominamy o najbardziej istotnym punkcie procesu produkcyjnego – projektowaniu składu pożywienia.

_DSC0024

fot./ Mateusz Sądaj

Tablica Mendelejewa
Na początku XX wieku niemiecki filozof Wolfgang Welsch podał definicję tak zwanej „estetyzacji głębokiej”, w której projektowaniu ulegała nie sama powierzchowność rzeczy, ale przede wszystkim struktura. Welsch kulinarnym designem nie zajmował się wcale, jednak jego myśl wyprzedziła znacznie czasy, kiedy mięso składało się wyłącznie z mięsa. Jako coraz bardziej świadomi konsumenci wyczuleni jesteśmy na wesołe kury oferujące swoje jajka, szczupłe panie na opakowaniach płatków śniadaniowych i jak mantra powtarzające się słowo „fit”. Nie da się ukryć – zmyślnie zaprojektowane opakowania nęcą, kuszą i … kłamią. Na odwrocie czeka na nas cała tablica Mendelejewa, dzięki której wiemy, że od płatków fit nie będziemy slim, jogurt zrobiono z proszku, masło z oleju, a sok z przecieru. Niemiec miał więc wiele racji, pisząc, że kulturze XX wieku nie starcza samo zaprojektowanie obudowy. Proces kształtowania i modyfikowania zaczyna się o wiele wcześniej – już na etapie wzrostu i produkcji.

_DSC0021

fot./ Mateusz Sądaj

Ziarnko do ziarnka i trafiło się ślepej kurze ziarno
Dzisiejsze jedzenie nie musi oznaczać coraz gorszych jakościowo produktów, które niewątpliwie mają wpływ na zdrowie, sylwetkę i samopoczucie. Oczywiście nasi dziadkowie i rodzice, fanatycy pełnotłustej śmietany, masła ubijanego w pocie czoła przez cały ranek i ledwo wystudzonego chleba z piekarni mieli łatwiejsze zadanie – możliwość indywidualnej produkcji posiłków, szacunek do czegoś, co dziś nazywamy slow foodem i przede wszystkim dostęp do nieprzetworzonych produktów pomagały w zachowaniu zbilansowanej diety. My, wrzuceni w sam środek nawałnicy jedzenia ulepszanego, dosmakowanego, o przedłużonej żywotności możemy pójść z nurtem oferty marketów, lecz wystarczy odrobina wysiłku, by znaleźć projektantów jedzenia z szacunkiem dla tego, co już zaprojektowała natura.

_DSC0025

fot./ Mateusz Sądaj

Smaczna lokalność  
Rośnie tradycja zaopatrywania się w artykuły kulinarne u lokalnych producentów i sprzedawców. Wbrew pozorom nie jest to wcale tak czasochłonne, jak mogłoby się wydawać. Wystarczy odnaleźć miejscowe targi, slow foodowe pikniki, wybrać się na kulinarny festiwal organizowany w niemal każdym większym mieście Polski. Wybór zachwyca i otwiera oczy – na jakość, smak i, co najciekawsze, design produktów, takich jak miód, przetwory, pieczywo czy wina. Produktów zarówno lokalnych, stworzonych za płotem, jak i globalnych, sprowadzanych z nieznanych rejonów Polski. Wszystko przygotowane ekologicznie, z pełnią smaku i aromatu, bez trudnych nazw w składzie. O tym, jak przygotowane zostały konfitury, o owocach, jakich użyto i metodach wekowania możemy porozmawiać z osobami, które je przyrządzały.
Jeśli lepiej przyjrzymy się naszemu posiłkowi, zobaczymy zaprojektowanie każdego jego elementu. Modyfikowana genetycznie soja, dosładzany dżem i dosalany makaron funkcjonują jak samochody, których silniki i obicia foteli pochodzą od mechaników i projektantów. Jedzenie jest tworzone od samego wzrostu pojedynczego produktu, po jego dystrybucję i reklamę. Mamy jednak alternatywę – wybór artystów codziennego jedzenia, którzy w swojej sztuce inspirują się naturą i smakami dzieciństwa.

Mateusz Sądaj

 

Korekta: Hanna Colik