The „f” word czyli 5 scen filmowych, w których najlepiej wybrzmiewa amerykańskie przekleństwo

W świecie, w którym nawet wulgaryzmy w komediach romantycznych i serialach animowanych nie tylko nie potrafią już nikogo zgorszyć, ale nawet wcale nie są w stanie zwrócić naszej uwagi, zapominamy często, jak wiele czaru zyskuje scena dzięki finezyjnemu bluzgowi wplecionemu w dialog albo jak pięknie brzmi upragniony pocisk triumfu w ustach bohatera rozprawiającego się z przebrzydłym ufoludem. Zatrzymajmy się jednak na moment w naszym pędzie i spróbujmy sobie przypomnieć, jak wiele znaczyło kiedyś, i nadal znaczyć może, odpowiednio wykorzystane przekleństwo. Dokładniej – soczyste i dźwięczne, amerykańskie jak samo kino, dosadne słówko na ef. Oto piątka moich ulubionych filmowych „fucków”.

Toni Lucatorto

fot. Toni Lucatorto na licencji Creative Commons – Uznanie autorstwa 3.0 Polska (CC BY 3.0 PL) http://​creativecommons​.org/​l​i​c​e​n​s​e​s​/​b​y​/​3​.​0​/​pl/

5. Yippiee-ki-yay, motherfucker.
Na liście tego rodzaju nie mogło oczywiście zabraknąć jakiegoś one-linera z jednego z „akcyjniaków”, które wszyscy za dzieciaka oglądali na Polsacie. Wybór pada na „Szklaną pułapkę”, czyli ulubiony film tych, co lubią jak Bruce Willis w brudnej „żonobijce” ratuje ich święta. Ja lubię. Sam tekst miał jakiekolwiek uzasadnienie w kontekście fabuły tylko w pierwszej części serii (podobnie jak polski tytuł), ale jest tak kozacki, że sprawdza się świetnie nawet wtedy, gdy jest bez sensu.

4. Let Jesus fuck you.
Trudno o bardziej wyrazisty symbol brutalnego wkroczenia the „f” word do mainstreamowego kina od tego, jaki oferuje nam „Egzorcysta”. Szatan przejmuje kontrolę nad niewinną dziewczynką i każe jej mówić i robić brzydkie rzeczy. Wyparte wraca pod demoniczną postacią i rozsadza uporządkowaną rzeczywistość (pozdro Slavoy Żiżek). I chociaż „Your mother sucks cocks in hell” wciąż jest najbardziej rozpoznawalnym tekstem z filmu Friedkina, to jednak scena, w której mała Regan masturbuje się krzyżem, pozostaje tą ikoniczną i najbardziej transgresyjną.

3. You fuck with me, you fuckin’ with the best.
„Fuck” w wersji ekstremalnej. Al Pacino na speedzie w roli kubańskiego gangstera Tony’ego Montany, który po trupach idzie po swoje, dużo i uroczo przy tym przeklinając. Mój ulubiony „fuck” w jego wykonaniu to ten wypowiedziany podczas samego finału. Są filmy z większą ilością wulgaryzmów (w „Człowieku z blizną” pada tylko skromne 201 słówek na ef), ale niewiele istnieje takich, w których stanowiłyby one esencjalny składnik równie okrutnego, szalonego i nihilistycznego spektaklu. To już nie jest łamanie zakazów i przekraczanie tabu. To jest moment, w którym ludzie zaczynają myśleć, że może kodeks Haysa wcale nie był aż taki głupi. De Palma powinien odpowiedzieć za leczenie kolejnych pokoleń nastolatków, którym scena z piłą łańcuchową zwichnęła psychikę. Przesada? Trudno o lepsze słowo podsumowujące ten film. Kurt Vonnegut wyszedł z kina. True story.

2. This fuckin’ life.
„Fuck” z zupełnie innej beczki. W całej „Magnolii” pada sporo soczystych przekleństw, ale wszystkie zdecydowanie przebijają te wypowiedziane przez Earla Partridge’a podczas jego przedśmiertnego monologu. Jeden z najdoskonalszych przykładów na to, jak scenarzysta może posłużyć się „fuckiem” w wyrafinowany sposób, aby uzyskać ściśle określony efekt. Z ryzykownej, nieco zbyt napuszonej sceny ulatuje cały patos i zmienia się ona w coś prawdziwie wstrząsającego. Rozpadowi ciała i osobowości człowieka towarzyszy rozpad języka. Mistrzostwo. W charakterze ciekawostki warto dodać, że „M.A.S.H.” Roberta Altmana, czyli reżysera, którego wpływ na twórczość Andersona jest niezwykle istotny, jest pierwszym filmem wyprodukowanym przez poważne studio, zawierającym the „f” word.

1. There is something very important we need to do as soon as possible. Fuck.
W obrębie twórczości Stanleya Kubricka to nie „Oczy szeroko zamknięte”, ale raczej „Full Metal Jacket” i sierżant Hartman, przychodzą nam do głowy w pierwszej kolejności, gdy myślimy o najlepszym wykorzystaniu wulgaryzmów. W moim odczuciu jednak to właśnie w swoim ostatnim dziele reżyser zawarł ten jeden „fuck” ponad wszystkie inne. W tym enigmatycznym filmie Kubrick po raz kolejny ukazuje, jak perwersyjna jest nasza rzeczywistość, jeśli tylko spojrzeć na nią pod odpowiednim kątem. Posługuje się przy tym nie tylko hipnotyzującą i bogatą w znaczenia warstwą wizualną, ale w równie dużym stopniu językiem, który zdaje się tu być najodpowiedniejszym wyrazicielem ukrytych fantazji. Końcowe „fuck”, wypowiedziane zmysłowym głosem przez Nicole Kidman, w okolicznościach niewinnych, bo podczas przedświątecznych zakupów, zupełnie nas zaskakuje i rozbraja, aby później kołatać w głowie długo po zakończonym seansie.

 

 

korekta: Paulina Goncerz