Morskie opowieści przy rumie

Nie ma na świecie drugiej takiej profesji, jeśli można tak nazwać paranie się piractwem, wokół której narosłoby tyle mitów i legend. Colin Woodard, pochodzący z Maine pisarz i dziennikarz, w swojej „Republice Piratów” rozprawia się z większością z nich. Przedstawiane przez niego fakty okazują się nawet ciekawsze niż popkulturowe wizje na ten temat.

piraci_okl2

Autor podchodzi do złotej ery piractwa, która przypadła na przełom XVII i XVIII wieku, z iście kronikarskim zacięciem. Choć jest to książka historyczna, za sprawą niecodziennego odtworzenia realiów epoki czyta się ją jak przygodówkę z najwyższej półki. Woodard odkrywa przed nami niezwykłe wydarzenia z życia pirackiej braci oblegającej wody Karaibów, tworzącej społeczne struktury oparte na demokratycznych zasadach oraz walczącej w imię wyższych idei: równości i wolności. Krwawe wyprawy i niechlubne czyny pirackich przywódców nieustająco osnuwa subtelna mgiełka romantyzmu, na którą składa się pragnienie ustalenia nowego, słusznego porządku w świecie pełnym wyzysku i rządów pieniądza. Narracja prowadzona jest lekko, jakbyśmy razem z autorem sunęli przez fale mórz i oceanów. Co znajdziemy na kolejnych stronach „Republiki Piratów”? Pirata – i to rozłożonego na czynniki pierwsze!

P jak przygoda

Na brak przygód pirat narzekać nie mógł. Każdy atak na statek wypełniony cennym ładunkiem zapewniał wysoki poziom adrenaliny. Jednocześnie wyprawa w morze zawsze niosła ze sobą ryzyko napotkania sztormów, mielizn, niesprzyjających wiatrów lub wrogich jednostek. Wizja szybkiego wzbogacenia się była jednak na tyle silna i kusząca, że wielu marynarzy porzucało dotychczasowe życie, by przyłączyć się do pirackiej kompanii. Było to o tyle zrozumiałe, że egzystencja przeciętnego marynarza z początku XVIII wieku do lekkich nie należała. Podczas przeciągających się w nieskończoność rejsów handlowych załoga rzadko mogła liczyć na stały dostęp do świeżej wody pitnej (dlatego pili dużo rumu; nie psuł się!), a i warunki sanitarne zostawiały wiele do życzenia; byli również źle traktowani, a i zarobek nie satysfakcjonował. Piraci obiecywali poprawę każdej z tych sfer, dlatego nawet dyzenteria czy szkorbut grożące śmiałkom nie były w stanie powstrzymać ich od rzucenia się w wir czekającej przygody.

I jak interes

Żeby zarobić, trzeba zainwestować – prawda stara jak świat. Wiedzieli o tym piraci, którzy doskonale wyczuwali, z kim i kiedy się układać, a kogo można akurat w danej chwili przekupić. Rozumieli to również możni ówczesnego świata, którzy, licząc na szybkie wzbogacenie się, po prostu dawali się przekupić w odpowiednim momencie. Zdawali sobie z tego sprawę i korsarze, czyli ci, którzy napadali i grabili legalnie, na zlecenie swych władców. Korsarz miał prawo zaatakować obcą jednostkę i na tym zarobić, ale tylko na wodach kraju, który reprezentował. Przez władcę, którego statki atakował, uznawany był często za zwykłego pirata. Dróg prowadzących do zdobycia majątku i sławy było, jak widać, wiele. Jednym słowem: kto miał łeb do interesów, mógł ustawić się na długie lata.

R jak Robin Hood

Na początku XVIII wieku na wodach przybrzeżnych Ameryki Środkowej panowało niezłe zamieszanie: Wielka Brytania (z której wywodzi się większość opisywanych w książce szubrawców), Hiszpania, Francja oraz państwa z nimi sprzymierzone walczyły o zajęcie coraz większej ilości wysp i pomniejszych wysepek. W wojennej zawierusze dochodziło do wyzysku marynarzy. W nim właśnie ma swoje korzenie romantyczny mit bycia piratem – bunt przeciwko władzy oraz chęć ocalenia godności jednostki niemającej szans na spokojną przyszłość. Jednym z tych, którzy nie godzili się na zastaną rzeczywistość był Samuel „Czarny Sam” Bellamy, pochodzący z małej wioski w Wielkiej Brytanii chłopak, który stał się postrachem mórz. Sam nigdy nie uznał pokoju utrechckiego (1713) kończącego hiszpańską wojnę sukcesyjną i wciąż żeglował pod czarną banderą, odpłacając, w swoim mniemaniu, za krzywdy zadane rodakom. Stronił przy tym od przemocy, co podkreślało ideowy charakter jego walki. Czarny Sam zwykł nazywać siebie Robin Hoodem mórz.

A jak Avery

Każda historia ma swój początek. W tym przypadku są nim losy niesławnego Henry’ego Avery’ego, nazywanego „królem piratów”. Opowieści o jego czynach, przekazywane z ust do ust, obrastające przy tym w coraz to nowe szczegóły, rozpaliły wyobraźnię młodych chłopców, którzy, ze względu na pochodzenie, nie mieli szans zaistnieć w społecznym i ekonomicznym systemie ówczesnej Europy. Legendarny Henry mistrzowsko podszedł w 1696 roku gubernatora Nassau, Nicholasa Trotta, a także jako jeden z nielicznych przeprowadził udany atak na gigantyczny statek handlowy, wchodzący w skład floty skarbów Wielkiego Mogoła, zgarniając kosztowności warte ponad sto pięćdziesiąt tysięcy funtów. Podczas napadów brutalnie rozprawiał się z załogą; karty historii zapisał krwią wielu niewinnych osób. To Avery i jego ludzie założyli na Madagaskarze, ziemi niczyjej, jedną z największych pirackich osad. Mimo to jego postać była wciąż idealizowana i nie ulega wątpliwości, że stał się prawdziwym bohaterem pirackiego półświatka.

T jak trupia czaszka

Nie ma prawdziwej pirackiej łajby bez powiewającej na wietrze czarnej bandery z czaszką i skrzyżowanymi piszczelami. Bez tego nie obędzie się żaden film, żadna ilustracja książki o morskich rzezimieszkach. Na Karaibach początku XVIII wieku pojawiało się ich całkiem sporo. Widniejące na flagach części szkieletu miały oznaczać nieuchronnie zbliżającą się śmierć. Choć nie każdy pirat miał w zwyczaju mordowanie załogi, czarna bandera zawsze oznaczała nadciągające kłopoty. Niejednokrotnie piraci żeglowali pod fałszywymi flagami, by dopiero w momencie abordażu wciągnąć na maszt Jolly Rogera, jak z angielskiego nazywa się piracki szyld. Wykorzystywali tym samym element zaskoczenia, co potrafiło do tego stopnia sparaliżować ze strachu kapitana statku, że oddawał jednostkę bez walki. Czarna bandera była również powodem do dumy dla tych, którzy pod nią pływali. Niewątpliwie do dziś jest jednym z najmocniej zakorzenionych w kulturze symboli.

Z kart „Republiki Piratów” wieje słony wiatr, czuć karaibskie słońce ogrzewające twarz. Z łatwością stajemy się uczestnikami każdej z opisywanych przygód. W książce znajdziemy kilka map i szkiców statków, co jest bardzo ciekawą ilustracją opisywanych realiów epoki. Autor raczy nas wieloma ciekawostkami, dla przykładu: poznajemy losy Selkirka, który zainspirował Daniela Defoe do napisania „Przypadków Robinsona Crusoe”. Polecam jako lekturę na długie, zimne jesienne wieczory. Ahoj, przygodo!

Colin Woodard: Republika Piratów, Wyd. Sine Qua Non, Kraków 2014.

Korekta tekstu: Sylwia Klonowska

Nasza ocena: 4/5

Nasza ocena: 4/5

 

 

 

Paulina Goncerz