High Five! Hybrydy

Czy postmodernizm to przeżytek? Może, ale wciąż wielu twórców się nim inspiruje a kinofile czekają tylko na kolejne filmy pozwalające im na doszukiwanie się w nich wszelkich intertekstualiów i zabawę w oczytanego i „wyoglądanego” intelektualistę. Tym razem zdecydowaliśmy się na wybór pięciu filmów-hybryd, które łączą w sobie przeróżne gatunki, a ich twórcy nawiązują do wielu twórców i cytują dzieła z całej historii nie tylko filmu, ale kultury w ogóle. Pomieszanie z poplątaniem serwujemy Wam tylko w High Five!

high five_polecane


 Paulina Goncerz przeżywa wielokrotne… déjà vu podczas seansu „Nocy oczyszczenia: Anarchii” / „The Purge: Anarchy”:

Ameryka, rok 2023. Każdy na swój sposób przygotowuje się do obchodów pewnej szczególnej nocy: jedni spieszą do domów, by dokładnie zaryglować drzwi, drudzy polerują maczety i ładują karabiny ostrą amunicją. Chodzi o Noc Oczyszczenia – 12 godzin w roku, podczas których działalność służb ratunkowych, wymiaru sprawiedliwości oraz prawo ulegają zawieszeniu. To raj nie tylko dla Naprawdę Złych Kolesi, ale i przeciętniaków pałających żądzą zemsty do sąsiada, którego pies narobił na trawnik przed ich domem. Prawie jak w „Kruku” z Brandonem Lee, gdzie całe miasto pochłonięte było obchodami tajemniczej Nocy Diabła.

W ogarniętym ciemnością Los Angeles rozegra się walka o przetrwanie. Z mrocznych uliczek wychyną złowieszczo milczący mordercy w przyprawiających o dreszcze maskach – prawie jak z kultowego „Krzyku”. Będzie polowanie na dusze niewinne i złem nieskalane, przypadkowo wciągnięte w chorą grę, gdzie stawką jest życie – prawie jak w genialnych „Igrzyskach śmierci”. Pojawi się i scena, przy której poczujemy się prawie jak na seansie „Hostelu”, w której bogata rodzina kupuje życie biednego emigranta, by na swój (elegancko wynaturzony, dostępny tylko elitom) sposób przeżyć Noc Oczyszczenia.

To wszystko sprawia, że „The Purge: Anarchy” uznać mogę za prawie dobry film, a jak wiadomo: „prawie” robi różnicę. Jednego na pewno nie można mu odmówić: hybryda pierwszej klasy!

Noc oczyszczenia anarchia materiały prasowe

„Noc oczyszczenia: Anarchia”, reż. James DeMonaco / materiały prasowe

Paweł Świerczek od trzynastu lat świetnie się bawi oglądając „Moulin Rouge!”:

Jeśli chodzi o filmy oparte na cytatach „Moulin Rouge!” nie ma sobie równych. Paradoks jego oryginalności polega na tym, że nie ma w nim nic oryginalnego – począwszy od historii, zaczerpniętej z „Damy kameliowej” Dumasa, przez piosenki (od Beatlesów, przez Madonnę po Nirvanę; nawet „Come What May” nie jest do końca oryginalna – choć nigdzie wcześniej niewykorzystana, pierwotnie została napisana na potrzeby „Romea i Julii”, poprzedniego filmu Baza Luhrmanna), aż po niezliczone nawiązania do filmów i historii Paryża, w którym rozgrywa się akcja. „Moulin Rouge!” to łabędzi śpiew postmodernizmu, kompendium wiedzy o popkulturze XX wieku i niekończąca się kinofilska łamigłówka. Film z każdym seansem zaskakuje na nowo, a jego szaleńcze tempo nie pozwala na wyłapanie wszystkich smaczków, co sprawia, że chce się do niego raz po raz powracać. Ja w każdym razie wracam do dzieła Luhrmanna z takim samym zachwytem od trzynastu lat.

moulin rouge materiały prasowe

„Moulin Rouge!”, reż. Buz Luhrmann / materiały prasowe

Miła Skomra wynurza się z pokładów nieświadomości, niczym Pan Gówno ze ścieków w „Holy Motors”:

Któregoś dnia bardzo chciałabym odbyć równie ciekawą podróż limuzyną, jaką odbył Oscar – główny bohater filmu „Holy Motors” Leosa Caraxa. Nie jest to zwykła, codzienna podróż, bowiem odbywa się nie tylko w wielu odmiennych czasoprzestrzeniach, ale jest również niezwykle zajmującą wycieczką po gatunkach filmowych. Zaczynając od prologu, przechodząc przez dziewięć epizodów, a kończąc na zaskakującej scenie rozmawiających „limo” w limbo, widz za pomocą siedmiomilowych butów podąża za bohaterem i jego przygodami. Podróż ta jest niczym szybka powtórka z historii filmu… Ale co tam! Z każdym kolejnym epizodem wzrasta apetyt na kolejną porcję niezapomnianych wrażeń.

Do dyspozycji oglądającego jest więc: dramat obyczajowy, sci-fi, film sensacyjny, musical oraz teledysk. Niesztampowa konwencja nie kończy się jedynie na żonglerce gatunkami, ponieważ Carax nie tylko czerpie z dorobku kinematografii, ale również z historii sztuki, odwołując się np. do baroku oraz dadaizmu (ojca surrealizmu), co sprawia, że film stanowi dziwną zagadkę, którą można próbować rozwikłać (bez powodzenia). Może nawet nie tyle co zagadkę, co zabawę (i to okrutną!), w której to my jesteśmy ofiarami reżysera. Bo jak inaczej można nazwać nieustanne, intelektualne drwiny z widza i sprawdzanie jego kulturowych kompetencji, jak nie wysublimowaną torturą? Może profesor Bauman powiedziałby coś zupełnie innego, na przykład, że ważniejszy jest obraz a nie jego interpretacja, ale dlaczego mielibyśmy się tym przejmować? W końcu większość z nas jest ukrytymi sadomasochistami.

holy motors

„Holy Motors”, reż. Leos Carax / materiały prasowe

Patrycja Mucha przeciera oczy ze zdumienia, oglądając „Hardkor Disko”:

Wyjątkowo napiszę o polskim filmie. Wyjątkowo, bo zwykle pierwsze do głowy przychodzą mi amerykańskie tytuły (ach, ten imperializm kulturowy!). Tym razem jednak jestem świeżo po seansie „Hardkor Disko” (i świeżo po rozwiązaniu Wielkiego Testu Wiedzy o Polskim Filmie), więc z polską kinematografią jestem względnie na bieżąco. A film Skoniecznego wydaje się kwintesencją hybrydyczności. Jak to mówią „mimry z mamrami” albo „mydło i powidło”, bo czegoż w tym filmie nie ma! Całe mnóstwo bezpośrednich inspiracji Jarmuschem czy Henekem, jeszcze więcej żonglerki gatunkowej i miszmasz stylistyczny. By rzec ogólnie: to historia o chłopaku, który poszukuje zemsty na swoich (chyba?!) rodzicach, a jeżeli zagłębić się w szczegóły, to znajdzie się tu trochę psychodeli w rytmie elektronicznej muzyki, nieco zalatującej dydaktyzmem historii o zbuntowanych nastolatkach i nowoczesnym społeczeństwie oraz spora dawka czystej (a jakże) wizualności o sama-nie-wiem-czym. O „Hardkor Disko” można powiedzieć wiele, ale nie można odmówić Skoniecznemu talentu reżyserskiego. Talentu nieokiełznanego, ale wielce obiecującego. Widać, że facet po prostu nie potrafi się zdecydować!

hardkor disko materiały prasowe

„Hardkor Disko”, reż Krzysztof Skonieczny / materiały prasowe

Wiktoria Ficek wybiera się na gorący seans filmowy z „Bękartami Wojny” / „Inglourious Basterds”:

Każdy o nim słyszał. Każdy zna jego dzieła. Każdy (tylko czekam na sprzeciw) uwielbia któryś z filmów Quentina Tarantino! Ja, dla przykładu, uwielbiam wszystkie. Z tego powodu miałam spore utrudnienie. „Kill Bill”, w którym została umieszczona doskonała sekwencja anime czy „Django”, będący mieszanką najlepszych spaghetti westernów, to doskonałe przykłady filmowych hybryd. Jednak moim numerem jeden są „Bękarty wojny”! Historia o alternatywnym zakończeniu II wojny światowej przekracza ramy zwykłego filmu wojennego. Znajdziemy w niej czarną komedię, romans i pokłady pastiszu. Doszukamy się nawiązań do Sergio Leone czy Briana de Palmy. „Inglourious Basterds” to kolejna dawka nieprzyzwoitego śmiechu. Ostrzegam, będzie Ci wstyd, że bawią Cię swastyki „wyrzeźbione” na czołach nazistów. Tarantino stworzył receptę na wykorzystanie historii kina i połączenie jej z kulturą popularną, by film zaspokoił oczekiwania zachłannego krytyka filmowego i stał się rozrywką dla typowego Janusza, który wybiera seans filmowy przypadkowo. Zachęcam do zagłębienia się w tajniki filmowo-kolażowej sztuki Tarantino. Arrivederci! KLIK!

Film Title: Inglourious Basterds

„Bękarty wojny”, reż. Quentin Tarantino / materiały prasowe