Podróż przyjeżdża do nas
– Jedna z uczestniczek projektu powiedziała, że nie trzeba już jechać do Gany czy Zimbabwe, bo to podróż przyjeżdża do nas. Rzeczywiście tak jest, gdyż mając u siebie dziecko z dalekiego kraju, zupełnie inaczej poznaje się jego kulturę, niż będąc turystą – o „Brave Kids” opowiadają Karol Gołaj – producent wykonawczy projektu i Laryssa Kowalczyk, koordynatorka rodzin goszczących.
Kasia Niedurny: Na czym polega akcja „Brave Kids”?
Karol Gołaj: To projekt edukacyjny, w ramach którego zapraszamy do Polski dziecięce grupy artystyczne z całego świata. W tym roku gościły one w czterech miastach: Warszawie, Wałbrzychu, Puszczykowie i Wrocławiu. Tam odbywały się dwutygodniowe warsztaty, w czasie których dzieci uczyły rówieśników z innych krajów swoich umiejętności. By wymiana umiejętności między nimi mogła dojść do skutku, w pierwszym etapie warsztatów nie mogło brać udział więcej niż 30 uczestników. Przez ten czas dzieci mieszkały u rodzin goszczących. Nie musiały to być tradycyjne rodziny, mogli się do nas także zgłaszać przyjaciele, koleżanki, które mieszkają razem i są gotowe na przyjęcie gości z zagranicy. Po dwóch tygodniach dzieci trafiły do dolnośląskich Krośnic, by tam spotkać grupy z pozostałych miast, w tym roku była to setka dzieci, i przygotować finałowe przedstawienie, które pokazywane było w Teatrze Polskim we Wrocławiu.
Obok rekrutacji dzieci do projektu, przeprowadzana jest również rekrutacja rodzin goszczących, jak ona wygląda?
Laryssa Kowalczyk: Pierwsze rodziny wysyłały maile już w styczniu. W kwietniu na naszej stronie pojawił się oficjalny formularz zgłoszeniowy. Wtedy proces rekrutacji ruszył pełną parą. Następnie odwiedziliśmy zgłoszone rodziny, ponieważ zależy nam na tym, żeby dzieci dobrze się u nich czuły i miały możliwość mieszkania w osobnym pokoju. To już przecież w większości nastolatki, które potrzebują prywatności. Jak już Karol wspominał, jest to projekt edukacyjny. A nauka odbywa się tu na kilku poziomach. Uczestnicy warsztatów wymieniają się umiejętnościami, ale też uczą się od nich nasze polskie dzieci i całe rodziny goszczące. Dzięki uczestnictwu w akcji mogą inaczej spojrzeć na świat. Kiedy dzieci są u nas, wszyscy są pod wpływem bardzo silnych emocji, często dopiero po ich wyjeździe rodziny analizują i doceniają korzyści z udziału w projekcie.
K.G.: Mamy tu kilka dróg edukacyjnych. Oprócz ścieżki dziecięcej i rodzin goszczących jest jeszcze ścieżka liderów. Każda grupa składa się z sześciorga dzieci i opiekuna, który w Polsce za nie odpowiada. Jest to z reguły osoba, która prowadzi warsztaty u nich w kraju. Kiedy dzieci idą na warsztaty i spędzają czas w domach, liderzy chodzą na wizyty do lokalnych organizacji i NGO-sów. Tam poznają ich pracę i wymieniają się doświadczeniami. Zachęcamy ich, by podjęli współpracę między sobą i tworzyli nowe projekty międzynarodowe. Liderzy również przez część pobytu prowadzą warsztaty z dziećmi z Polski.
Domyślam się jakie mogą być motywacje zgłaszających się do projektu grup, ale jak to wygląda z rodzinami goszczącymi, jak motywują chęć udziału w „Brave Kids”?
L.K.: Moje doświadczenie z udziałem w projekcie trwa już dwa lata. W zeszłym roku byłam rodziną goszczącą, w tym roku też nią jestem, lecz pełnie również funkcje koordynatora. Zgłaszający się często nie są w stanie opowiedzieć o swoich motywacjach i wprost odpowiedzieć dlaczego. Ja widzę w nich wszystkich ogromną ciekawość i chęć poznania drugiego człowieka. Wartością tego projektu jest przecież możliwość poznania ludzi z różnych zakątków świata. Po zeszłorocznym projekcie wiele rodzin goszczących dalej spotykało się ze sobą. Jedna z uczestniczek powiedziała, że nie trzeba już jechać do Gany czy Zimbabwe, bo to podróż przyjeżdża do nas. Rzeczywiście tak jest, gdyż mając u siebie dziecko z dalekiego kraju, zupełnie inaczej poznaje się jego kulturę, niż będąc turystą. Widzimy jak dzieci gotują, jak dbają o higienę, widzimy miliony drobiazgów, których nie poznałoby się, mieszkając w hotelu w nawet najbardziej egzotycznym kraju.
K.G.: Przyjęcie dziecka to także konfrontowanie stereotypów z żywym człowiekiem. W zeszłym roku dzieci z Ugandy chodziły po Warszawie i mówiły „jak tu gorąco, tu przecież nie da się żyć”.
Wydaje się, że dzieci tyle różni, dzielą je bariery językowe, kulturowe. Podkreślacie, że porozumiewają się ze sobą uniwersalnym językiem sztuki, ale czy rzeczywistość wygląda tak różowo?
K.G.: W 2012 roku była u nas dwójka chłopców. Jeden pochodził z Izraela, a drugi z Kirgistanu. Przez cały projekt wszędzie chodzili ze sobą i zachowywali się jak bracia. Kiedyś podsłuchałem ich rozmowę i okazało się, że jeden mówi cały czas po rosyjsku, a drugi po arabsku.
L.K.: Wydaje mi się, że wszystkie dzieci na świecie mają w kosmosie wspólny nadajnik i dzięki niemu świetnie się rozumieją. Jedna z rodzin goszczących miała u siebie dziewczynki z Tanzanii, które mówiły tylko w suahili i dali sobie radę. Pierwsze dni w tym projekcie są zawsze trudne, dzieci przyjeżdżają zmęczone po podróży, muszą się przyzwyczaić do innej strefy czasowej, innego klimatu. Potem dzieci się rozkręcają i dochodzi do sytuacji, w której dziewczynki mówiące w suahili słyszą od swoich rówieśników „idziemy się kąpać” po polsku i wiedzą, że trzeba iść
do łazienki.
K.G.: Odgrzebywane są w nas zapomniane pokłady językowe. Przy dzieciach z Rosji nagle się okazuje, że każdy coś potrafi powiedzieć po rosyjsku i przypominają sobie słówka, których uczył się w podstawówce. Jednak liderzy w czasie warsztatów starali się nie używać zbyt wielu słów i integrować grupy poprzez ruch i wspólne zabawy.
Czy co roku wracają do Polski te same dzieci?
K.G.: Nie. Nasze reguły pozwalają na powrót tylko jednego przedstawiciela zeszłorocznej grupy, który pełni funkcję przewodnika dla innych dzieci. Tak jest sprawiedliwie, bo związane z nami organizacje zazwyczaj posiadają więcej podopiecznych niż szóstka, a to maksymalna ilość uczestników, z którą mogą do nas przyjechać. W tym roku takie grupy złożyły się na setkę osób. W Teatrze Polskim wszyscy chwytali się za głowy, pytając jak my to wszystko ogarniemy, po czym lider z Ugandy, który jest dyrektorem domu dziecka powiedział, że to dla niego jak wakacje, bo
na co dzień ma pod opieką 800 dzieci.
Zastawiam się, czy rodziny goszczące mają kontakt z dziećmi, które od nich wyjadą? Jak się stało w Pani przypadku?
L.K. Absolutnie zakochałam się w dziecku, które gościło u mnie w zeszłym roku i utrzymuje z nim kontakt. Pojechałam nawet do Indii, by je odwiedzić. Była też ze mną jeszcze jedna rodzina. Rodzina, która miała dzieci z Laosu, też pojechała do nich, ktoś inny wybrał się do Iranu. W kontaktowaniu się ze sobą pomagają nam organizacje zbierające dzieci i ich liderzy.
W nazwie projektu pojawia się słowo odwaga. Ciekawa jestem jakiego rodzaju odwaga muszą wykazać się jego uczestnicy, jak i organizatorzy. Mimo wszystko dla mnie setka dzieci
to bardzo dużo dzieci.
K.G.: Nie czuje się odważny, to określenie zdecydowanie przypisywałbym rodzinom i dzieciom. Mieć 9 lat i przejechać kilka tysięcy kilometrów, żeby zamieszkać u obcej rodziny to dla mnie akt wielkiej odwagi.
L.K.: Często jest tak, że to pierwsza podróż tych dzieci.
K.G.: Brazylijczycy prawie spóźnili się na samolot, bo pierwszy raz jeździli na ruchomych schodach. Dużo jest takich grup, które dziwią się wszystkiemu. Temu, że światło się pali, że woda leci z kranu.
L.K.: Dzieci z Indonezji dziwiły się drzewom iglastym, bo jeszcze nigdy nie widziały takich dziwnych liści.
K.G.: Tak naprawdę nigdy nie możemy przewidzieć tego co w Polsce będzie dla nich niezwykłe. Dzieci z getta w Brnie, kiedy tu przyjechały, ciągle nas pytały, gdzie są te niebieskie drzewa, bo ktoś im naopowiadał, że u nas takie rosną i szukały ich prawie jak szklanych domów.
Co dalej z projektem, jakie są plany na szóstą edycję ?
K.G.: Plany są bardzo ambitne, pragniemy rozszerzyć swoją działalność na inne miasta w Polsce, a spektakl finałowy chcielibyśmy pokazać i we Wrocławiu, i w Warszawie. Dalej, chociaż to jeszcze wielka niewiadoma, chcemy pokazać sam spektakl na Festiwalu w Edynburgu. Myślimy też nad partnerstwem z miastami z innych krajów, może w przyszłym roku będzie to Londyn albo jakieś miejsce w Szwecji. Dopiero wczoraj odbyła się pierwsza rozmowa w tej sprawie. Pomimo że jesteśmy dopiero chwilę po wielkim finale i jeszcze nie wszystkie grupy zdążyły stąd wyjechać, nie odpoczywamy
Więcej o finale akcji Brave Kids.