Za górami, za lasami nie wydarzyło się nic. Karolina Skrzyńska – „W oddali”
Trzymam w dłoniach nieoszlifowany diament i sprawdzam, czy ma cechy kamienia jubilerskiego – ma je podobno tylko 10-20% wydobywanych diamentów. Jeśli nie – można zrobić z niego nóż do cięcia szkła albo pastę termoprzewodzącą, więc to wciąż dobra inwestycja. Ale jeśli można go przemienić w brylant! Ważę go więc w dłoni, by ocenić masę; układam pod światło, by ocenić jego czystość i wreszcie – sprawdzam barwę. Im kamień cięższy, czystszy i bardziej bezbarwny, tym cenniejszy i jeśli trafi na dobrego szlifierza – wtedy dopiero nas zachwyci.
Gdy ma się w dłoniach takiego nieoszlifowanego debiutanta trzeba się z nim obchodzić bardzo ostrożnie. Nie możemy być jak biblijni budujący, którzy odrzucili kamień, który stał się węgielnym. Niemądrze byłoby być jednak też jak Francisco de Orellana, który zmarł, poszukując legendarnego El Dorado. Karolina Skrzyńska może okazać się polską Fever Ray albo zostać tu gdzie jest, czyli raczej od Fever Ray daleko.
Tu gdzie jest panuje zima, „idą mrozy”, jak śpiewa Skrzyńska, jest biało, zimno, „płatek śniegu pod powieką” i „na wskroś czyste wody”. Wielka przestrzeń, pełno śniegu, pusto, „cicho płaczą pagórki zielone” i nawet droga pyta „czy człowiek znowu na niej szuraniem kurz podniesie”. W sumie chciałoby się stąd już pójść tam, gdzie coś się dzieje, bo trochę nudno i nieciekawie, ale Skrzyńska jakby nie chce. „Zostańmy tu jeszcze” śpiewa w „Szeptane” i nawet obiecuje zapłacić rachunek. „Świat się rozpędził – a ja stoję dalej” śpiewa w „Moje smutki, moje żale”, a ja mam ochotę Skrzyńską potrząsnąć i zawołać, że to źle, że stoi, że powinna iść czym prędzej z tego miejsca w oddali, w którym jest. Chciałabym Skrzyńską kopnąć w tyłek, ale tak, by zrobiła krok do przodu, a nie upadła.
Chciałabym, by Skrzyńska została polską Fever Ray, by kreowana przez nią przestrzeń nie oznaczała monotonii, ale niespodzianki, może nawet zagrożenie, by jej głos prowadził nas przez krainy magiczne, niezwykłe, może nawet niebezpieczne, by pokazała nam coś, czego jeszcze nie widzieliśmy, a nie układała nas do snu. A Skrzyńska mogłaby być polską Fever Ray, bo naprawdę ładnie śpiewa. Zwłaszcza gdy wreszcie przestaje cicho smęcić i pozwoli sobie na jakieś emocje, nawet na krzyk, jak pod koniec „Kołysanki na pożegnanie”. Piękny, czysty, głęboki jak studnia, potężny i przejmujący – jej głos brzmi w tym fragmencie tak dobrze, że powoduje u mnie gęsią skórkę. Ma odwagę tworzyć muzykę niebanalną, z etnicznym zacięciem i słowiańskim sentymentem, sięga po instrumenty tak różnorodne, że pozwalają słuchaczowi doświadczyć czegoś zupełnie innego, ale najwięcej miejsca zostawia dla zachwycającej gitary, która sprawia, że jednak wciąż jesteśmy u siebie.
Mogłaby tą muzyką i tym głosem zmieniać rzeczywistość, mogłaby nią zaczarować, mogłaby nam opowiedzieć baśń w stylu Andersena, tak niezwykłą, bo tak prawdziwą i w tej prawdziwości zarazem piękną i przerażającą. Mogłaby zachwycić nas ponurą estetyką bólu, zarazić jakąś potężną emocją, podzielić się czymś więcej niż tanim smutkiem. Mogłaby być jak zakurzona, intensywnie pachnąca książka odnaleziona w piwnicy u babci, jak pamięć o rzeczach, które się nie wydarzyły, jak miejsca, do których chodzimy, gdy chcemy pobyć nigdzie. Zwłaszcza, że jej piosenki są w każdym calu liryczne, delikatne, ale w taki sposób, w jaki delikatne bywa drzewo. Ma ambicje śpiewać o czymś, pisze zgrabne, poetyckie teksty, lecz wciąż brakuje jej niezbędnego dystansu i ironii, by jej sentymentalny smutek przestał być tak drażniący. Znalazła swój styl i swoją drogę, ale tak zafiksowała się na spójności i konsekwencji, że lekko podirytowana i dosyć znudzona, pierwszy wers „Kołysanki” – „Tylko zaśnij” – potraktowałam jak ponury żart. „Choć jestem dziś w zamknięciu czterech ścian i okna są zabite, na jeden gest niebo z moich stron wymiesza się z sufitem” – śpiewa Skrzyńska w „Prywatnym niebie”. Mam nadzieję, że w następnej płycie młoda Gliwiczanka uczyni ten gest i zaprosi nas do swojego nieba, byśmy mogli wreszcie w pełni rozkoszować się pięknem jej głosu, by w oddali wreszcie coś się wydarzyło.
Bo muzycy to jednak nie diamenty. Czystość i bezbarwność wcale nie są w cenie. Jako słuchacz pragnę skaz, załamań, zwrotów akcji, chciałabym, by artysta mnie zaskoczył, włożył czasem niepasujący element i przekonał mnie, że wszystko gra. Pani Karolino, ja za Panią pójdę wszędzie, ale chodźmy już!
Karolina Skrzyńska – „W oddali”, MysticProduction, 2013