I szli całą noc
Wrocławskie „Bramy raju” to oszczędny spektakl skoncentrowany na słowie. Paweł Passini wbija kij w mrowisko problemów społecznych bez rewolucji teatralnych – zamiast nich szuka rozbudowanej metafory dla współczesności. Mimo to te proste środki wypadają na scenie bardzo świeżo.
Krucjata dziecięca (temat powieści Andrzejewskiego), która stała się podstawą scenariusza, to metafora pojemna. Mieści się w niej zarówno problem poszukiwania nieobecnego Boga, miłości nie dającej zamknąć się w kategoriach społecznych, jak i buntu młodych ludzi, którzy opuszczają rodzinne Cloye i maszerują wyzwalać Jerozolimę. Passini opowiada o krucjacie jak o doświadczeniu pokoleniowym i stawia pytanie: co dzieciom udało się zostawić za sobą, a od czego nie mogły uciec? Dla powieści Andrzejewskiego ciekawym kontrapunktem są fragmenty tekstu Marcela Schwoba włożone w usta Goliarda (bardzo dobry Krzysztof Boczkowski). Tu średniowieczna legenda staje się pretekstem do refleksji nad płynną granicą między wiarą a fanatyzmem.
Spektakl jest oparty na pięciu opowieściach ubranych w formę spowiedzi. Każda z nich została podzielona na dwa głosy – na pierwszym planie w czasie teraźniejszym opowieść toczy się z dziecinną egzaltacją, w tak litanijnej formie, że aktorzy z trudem łapią oddech. W głębi sceny, chodząc po wielkim labiryncie, pierwszoplanowym postaciom wtórują ich starsze sobowtóry. Rozbicie narracji sprawia, że każda spowiedź odbywa się niejako poza czasem, w miejscu, gdzie stare historie stają się doświadczeniem archetypowym, a nie opowieścią jednej osoby. Taka bezczasowość uniwersalizuje wydarzenia – misja wyzwolenia świętego miasta pod przywództwem pasterza niczym nie różni się od współczesnych zbiorowych obłędów. Istnieje wiele odmian krucjat XXI wieku, które znajdują podobne źródło – wywodzą się z poczucia braku i łączą uczestników we wspólnym pragnieniu.
Żaden z bohaterów wędrujących na czele pochodu pełnego dzieci młynarzy i kowali nie kieruje się pobożnością. Nawet Jakub z Cloye, inicjator krucjaty, jest bliższy szaleństwa niż głębokiej wiary. Poczucie nieobecności Boga sprawia, że bohaterowie szukają idei zastępczej dla religii – w „Bramach raju” jest nią miłość. Chociaż na scenie mówi się niemal tylko o niej, to nie ona stanowi zasadniczy temat spektaklu. Maud i Blanka sądzą, że kochają Jakuba. Jakub kocha myśl o wyzwoleniu Jerozolimy i mechanicznie powtarza słowa objawienia – trochę jak groźną mantrę, a trochę jak szkolny wierszyk. Tymczasem przedmiot pożądania bohaterów nie istnieje poza ich wyobraźnią. Maud nie zna Jakuba, kocha za to jego obraz, który sama wymyśliła i do którego nigdy nie będzie mogła się zbliżyć. Święte miasto istnieje w tylu wersjach, ile jest marzeń o raju – dzieci wiedzą o nim tyle tylko, że ma złote bramy. Spektakl Passiniego to studium pragnienia czegoś niemożliwego do zaspokojenia. W opozycji do tego poczucia braku oglądamy pozorny sukces Jakuba. W scenie finałowej to on prowadzi krucjatę przez pustynię, a spowiednik, który usiłuje zatrzymać pochód, ginie pod stopami dzieci. Na scenie gaśnie światło, słychać narastające, ciężkie kroki i ostatnie słowa powieści: „Szli całą noc”. Spełnienie Jakuba jest pełne grozy. Całkowita satysfakcja może być możliwa tylko na granicy obłędu.
Intrygująca jest postać hrabiego Ludwika, który patrzy na nas z plakatów przeszywającym wzrokiem wypalonego rockmana. Anna Met ubrała go ironicznie w rozklekotaną atrapę zbroi odpadającą od nagiego, otyłego ciała. Daje to przerażająco gorzką wymowę. Hrabia i rycerz wygląda jak kiczowaty, grzechoczący manekin.
Przestrzeń „Bram raju” to miejsce, gdzie kotłują się stare i nowe historie. Świetna, symboliczna scenografia, a w niej groza trzynastowiecznej wędrówki przez pustynię, a jednocześnie oszczędność współczesnego designu. Wygląda to tak: w tle potężna, metalowa ściana, która w niczym nie przypomina złotych bram Jerozolimy. Na niej oglądamy wizualizację w stylistyce marzenia sennego – obraz zaciera się, wiruje i wylewa z konturów. W centrum sceny bohaterowie snują się po widmowym labiryncie. Tworzy się wrażenie zagubienia w błędnym kole – jakby żadna opowieść nie mogła znaleźć końca w tej przestrzeni. Podobnie jak niedokończone było życie każdego z uczestników krucjaty, którzy zginęli z głodu na pustyni albo zostali sprzedani przez kupców marsylskich.
Konfesyjna forma powinna sprawić, że na „Bramach raju” widz poczuje się jak podglądacz. Z drugiej strony obecność Goliarda, którego monologi budują najgęstsze i najciemniejsze sceny spektaklu, osacza i wyobcowuje publiczność. Ta ciekawa dwoistość powinna potęgować napięcie, ale w praktyce często prowadzi do niespójności spektaklu. Mimo to „Bramy raju” są po prostu bardzo dobre i warto je potraktować jak wysmakowane estetycznie zaproszenie do dyskusji.
„Bramy raju” reżyser: Paweł Passini scenografia i kostiumy: Anna Met projekcje: Maria Porzyc światło: Jan Sławkowski muzyka: Daniel Moński, Paweł Passini premiera: 22 lutego 2014 Teatr Współczesny we Wrocławiu