Moją bronią jest naiwność [Małgorzata Goliszewska]

Małgorzata Goliszewska – artystka, reżyserka offowych filmów. Inspiracji szuka wokół siebie, podgląda znajomych i sąsiadów zza miedzy. Szczecinianka, która od pewnego czasu sporo podróżuje po świecie. Jej droga do sztuki była jednak dość kręta. Studiowała przez jakiś czas filmoznawstwo w Poznaniu i… rybactwo w Szczecinie, by w końcu trafić na uczelnię artystyczną. Sukces przyniósł jej debiutancki film „Ubierz mnie”. Potem przyszły kolejne filmy i wystawy. Pomimo tego, że Małgorzata bohaterką wielu z nich czyni siebie, tak naprawdę interesują ją inni ludzie.

[Jeśli nie znacie „Ubierz mnie”, film poniżej. Opowiada on o tym, jak Małgorzata poddała się pewnemu eksperymentowi (który wynikał z tego, że wiele osób krytykowało jej styl). Ubierała się przez kolejne tygodnie pod dyktando mamy, babci i koleżanki. Nie wahała się włożyć białej czapki z cyrkonią i sweterka z kotkami. Zderzyła się ze swoimi nowymi wizerunkami i sprzecznymi reakcjami na nie: „Wyglądasz jak szmaciara”, „Wyglądasz jak pani z dziekanatu”, „Powiedz swojej matce czy babce, że gustu nie mają za grosz” – mówią w filmie osoby z otoczenia Gosi.]

Od zawsze chciałaś zajmować się sztuką. Czym, Twoim zdaniem, wyróżnia się artysta?

Często słyszę to pytanie i za każdym razem odpowiadam tak samo: wydaje mi się, że artystą każdy z nas się rodzi i jest to najbardziej widoczne u przedszkolaków. Wystarczy wejść do sali pełnej 6-latków i zapytać: „Kto tu jest artystą?”. Myślę, że wszystkie dzieci, krzycząc, podniosą ręce. Później powstaje pytanie, czy chcemy i potrafimy tym artystą pozostać, nie zatracić tego i nie stłumić w sobie. Artystą jest każdy, kto robi coś po swojemu, nie korzystając z gotowych szablonów. Mogą to być nawet jakieś małe rzeczy, dla tej osoby z pozoru naturalne. Znam wielu artystów, którzy nie wiedzą, że nimi są, chociaż często im to mówię. Oczywiście, inną sytuacją jest dosłowne „zostanie artystą” i całkowite oddanie się i poświęcenie życia sztuce. Ale, tak naprawdę, to jest tylko o kilka kroków dalej – rozwinięcie artysty, który od urodzenia jest w nas, zaprzyjaźnienie się i wejście z nim w dialog. Mówiąc, że każdy jest artystą, nie biorę pod uwagę żadnych ocen i gustów. Zły artysta to także artysta!

Ale czym ten zły artysta różni się od dobrego?

Każdy, kto cokolwiek tworzy, jest artystą i ma do tego prawo. Krytycy i odbiorcy mogą to krytykować, ale nie mogą pozbawiać go miana artysty. Jeżeli tworzy, to nim jest. Tzw. zła, kiczowata czy kompletnie amatorska sztuka, pozornie pozbawiona wartości, jest dla mnie – i nie tylko dla mnie – źródłem wielu inspiracji i autentycznej przyjemności w odbiorze. Zarówno w muzyce, jak i w sztukach wizualnych czy w literaturze. Taka sztuka często jest dla mnie bardziej autentyczna i „mocniejsza” niż to, co znajduję w wielu galeriach.

Większość Twoich projektów jest inspirowana najbliższym otoczeniem, jak np. „Taki typ ptactwa”, którego bohaterem jest starszy pan z sąsiedztwa sprzedający jabłka i dokarmiający gołębie. Czy te projekty pozwalają Ci lepiej zrozumieć własne środowisko i siebie samą? Czy miejsce, w którym mieszkasz, w jakiś sposób Cię ukształtowało?

Plakat filmu

Plakat filmu

Tak, ja tych projektów potrzebuję. Żeby rozumieć, uczyć się, ośmielać i zbliżać do ludzi. Żeby zagadywać tych ludzi, wchodzić z nimi w relacje i być obecną w ich życiu. Sztuka jest do tego doskonałym pretekstem, a bycie reżyserką w pewnym sensie usprawiedliwia i zezwala na tak bliskie bycie z innymi, z początku zupełnie obcymi ludźmi. Każdy nowy projekt zaczyna się dla mnie od pytania do samej siebie a jego realizacja jest zaspokajaniem mojej ciekawości. Każdy projekt jest dla mnie jak podróż do innego świata, jak przygoda, za którą jestem wdzięczna. Świat z pozoru stoi otworem i daje nam milion możliwości. Ale to sztuka właśnie daje nam narzędzia do korzystania z tych możliwości, do zaglądania w każdy skrawek rzeczywistości i robienia z nim co tylko chcemy. Sztuka pomaga mi pełniej, świadomiej, „mocniej” żyć.

W „Ubierz mnie” pokazałaś, jak nasze widzenie drugiego człowieka jest zdeterminowane przez jego wygląd zewnętrzny, w tym ubiór. Czy można, Twoim zdaniem, uciec przed takim etykietkowaniem? Czy zdarza Ci się bawić stereotypowymi wizerunkami odzwierciedlonymi w ubiorze?

Próbuję przed tym uciec, dlatego małymi kroczkami odsuwam się coraz dalej. Ale etykietkowanie jest bardzo wygodne, daje poczucie bezpieczeństwa, pomaga uporządkować świat. To taki mur obronny. Potrzeba dużo miłości do ludzi, żeby ich nie etykietować. I przede wszystkim miłości do siebie, żeby się ciągle z nimi nie porównywać. Tego też się uczę i to wymaga wysiłku. Moja zabawa wizerunkami w ubiorze rozpoczęła się i zakończyła na filmie „Ubierz mnie”. Ten temat tak mnie zmęczył i wyczerpał, że już nie umiem się chyba nim bawić, przynajmniej na razie.

To chyba dlatego, że bohaterowie Twojego filmu są wobec Ciebie bardzo szczerzy. Potrzeba dużej odwagi, żeby uczynić siebie częścią takiego projektu. Czy po nim dowiedziałaś się o sobie czegoś nowego?

Chyba tego, że mam dystans do siebie, bo dużo ludzi zaczęło mi o tym mówić. Ja takiego słowa wcześniej w ogóle nie używałam. No i tego, że z kompleksami najlepiej walczyć od środka, „przez głowę”. Po tej próbie przekonałam się też, jak bardzo jestem odporna na krytykę i wszelkiego rodzaju obelgi, a to w życiu bardzo pomaga. Myślę, że chamskie komentarze internautów na temat mojego wyglądu i rodziny, których przeczytałam dziesiątki, kogoś innego mogłyby wpędzić w depresję.

 Czego nigdy byś nie włożyła, pomijając eksperymenty artystyczne?

Nie chcę mówić „nigdy”, ale wiem na pewno, że nigdy nie będę popierać bezsensownej śmierci zwierząt przerabianych na futro. A oprócz tego nie widzę siebie w szpilkach, kozaczkach, różowych miniówkach i garsonkach, ale nie wiem, co będzie w przyszłości.

Mając naście lat lubimy ubierać się tak, jak otoczenie – by być lubianym, akceptowanym. Jak odnosiłaś się do mody jako nastolatka?

To był chyba jedyny okres w moim życiu, kiedy styl i wygląd były dla mnie tak ważne. Szybko przeszłam okres czerni, długich czerwonych włosów i rozciągniętych swetrów. Potem odkryłam kulturę rave, ścięłam włosy i moim życiem zaczęła rządzić muzyka i imprezy. Spędzałam dużo czasu przed lustrem, nakładając 4 różne kolory cienia na powieki – wszystkie w żarówiastych barwach. Miałam kolorowy pierścionek na każdym palcu, mnóstwo naszyjników, bransoletek, broszek i kolczyków. Wszystko na raz. Do tego kolorowe rajstopy, adidasy i neonowe podkoszulki. Pamiętam, że wtedy było dla mnie nie do pomyślenia ubrać się tylko w jeden kolor. Myślałam, że im więcej tym lepiej. Mogę ten styl porównać do subkultury Decora popularnej wśród japońskich nastolatek. Również mój pokój przypominał ogromną kolorową eklektyczną graciarnię. Do tego, jak wyglądam teraz, doszłam przez stopniową, wieloletnią redukcję tej młodzieńczej pstrokacizny. Ale, kiedy patrzę wstecz, to nawet podoba mi się ten mój dawny styl.

Czy jesteś buntowniczką? Jak to odzwierciedla się w Twojej sztuce?

Tak, ale cichą. Nie walczę z nikim i nikogo na siłę nie zmieniam. Eksperymentuję tylko na sobie. Mój bunt wyraża się w ślepym zaufaniu do ludzi i w miłości, którą cały czas staram się do nich czuć – mimo wszystko. Moją bronią jest naiwność, która bardzo pomaga mi w tworzeniu.

Jak przejawia się ta naiwność?

To zadawanie prostych i oczywistych pytań, dziwienie się światu i ludziom. I nieustawanie w zachwycie nad tym, co jest. To przekonanie, że nikt nam nic złego nie zrobi i duże zaufanie do świata. To mi pomaga wejść w głębszy kontakt z ludźmi, z którymi pracuję i znajdować inspirację w każdym błahym zdarzeniu.

Czy rodzina inspiruje Cię do tworzenia kolejnych projektów? Wszakże byli bezpośrednią przyczyną nakręcenia Twojego najsłynniejszego filmu…

Inspirują mnie nawet wtedy, kiedy tego nie chcę. Na siłę wręcz wpychają się do moich prac. Moja najnowsza wystawa, którą do 15 września można było oglądać w galerii Upominki w Rotterdamie, jest wynikiem takiej właśnie przypadkowej inspiracji. Jechałam pociągiem do Rotterdamu, zaproszona przez Weronikę Zielińską, kuratorkę Upominków, na miesięczny pobyt twórczy. Moja mama, słysząc słowo Holandia, nabrała przekonania, że to podstęp, i że, tak naprawdę, zostanę wywieziona do burdelu. Mimo że wiedziała dokładnie, gdzie i po co jadę, to wydzwaniała do mnie przez całą drogę. Główną częścią tej wystawy są nagrania telefonów od mamy, babci i pewnego funkcjonariusza policji. Mam nadzieję, że razem z Weroniką pokażemy już niedługo ten projekt w Polsce. Nosi tytuł „I’ll call you when I get there”.

W takim razie Twoja praca może być prowokacją dla holenderskiego widza. Jakie były reakcje na ten projekt?

Moja praca pokazuje, co się dzieje, kiedy człowiek zaczyna żyć scenariuszami utkanymi w swojej głowie z wiadomości telewizyjnych, filmów sensacyjnych i strachu. Pokazuje szkodliwość braku naiwności w życiu i niemożność porozumienia z drugim człowiekiem, mimo długich z nim rozmów. Z drugiej strony mówi o tym, że wszystko jest możliwe i niewykluczone, i że fakt, iż nie jesteśmy w stanie przewidzieć tego, co nam się przytrafi, jest czymś wspaniałym, wręcz prezentem, ale dla większości ludzi staje się powodem do strachu. Moja mama poprzez swój niepokój zrobiła mi prezent w postaci gotowego materiału na wystawę, czego nigdy bym nie podejrzewała. Reakcje ludzi były bardzo żywe. Projekt okazał się wciągający i zabawny w odbiorze. Ale podobnie jak przy „Ubierz mnie”, jest to słodko-gorzki śmiech.

Czyli zmierzyłaś się ze stereotypem dotyczącym Holandii…?

Ja żadnych stereotypów na temat Holandii w swojej głowie nie miałam. Chyba tylko to, że jest uporządkowana i troszkę przez to nudna, co się jednak sprawdziło (po pół roku mieszkania w Rumunii to było jak kulturowy szok).

Opowiedz o galerii Upominki. Jedna z założycielek jest Polką. Jak to się przekłada na dialog ze społecznością Rotterdamu o polskiej i wschodnioeuropejskiej emigracji?

Myślą przewodnią galerii Upominki jest wyjście do ludzi, na zewnątrz oraz interakcja z mieszkańcami miasta, dzielnicy. Jeśli chodzi o przełamywanie stereotypów, to galeria zaistniała jako kontrast do sytuacji: Polak przyjeżdża, ciężko pracuje, czerpie zyski z różnych zasiłków, dorobi się i wyjeżdża. Nie bierze czynnego udziału w życiu społecznym i kulturalnym, nie mówi po holendersku i nie próbuje się mieszać z resztą. Idea galerii Upominki opiera się na pojęciach Daru i Gościnności, które są obopólne, a właściwie uwarunkowane pewnym porozumieniem. Właśnie dlatego jest mi bliska i pomogła szybko znaleźć z Weroniką wspólny język.

Podjęłaś – w dość przewrotny sposób – temat flagi i hymnu, a projekt był przygotowany na wystawę „Pavillion 0” towarzyszącą Biennale Sztuki w Wenecji. Jest to pawilon kraju, który nie istnieje. Czy temat Twojej instalacji ma nawiązywać do „narodowego” charakteru Biennale i tego, że wystawiający tam artyści są silnie kojarzeni z krajami, które reprezentują? Twoja flaga jest przeźroczysta, czy zatem można ją wypełnić dowolnymi znaczeniami?

Kolejność była taka, że ja najpierw zrobiłam ten projekt – jako zaliczenie na Akademii Sztuki w Szczecinie, w pracowni prof. Agaty Michowskiej. Później zobaczył go Tomasz Wendland, kurator Pavilionu 0, który uznał, że praca pasuje do idei całej wystawy. Ja, oczywiście, byłam w szoku. Tworząc tę pracę, nie myślałam o żadnym biennale, a jedynie o tym, jakby miała wyglądać moja własna flaga. Jest tak, jak mówisz: można ją napełnić dowolnym znaczeniem. Ja ją napełniłam niebem. A hymn, czyli rozciągnięte 800 razy „Majteczki w kropeczki” zespołu Bayer Full, pokazuje, że można znaleźć głębię, świętość i nieskończoność w każdym, nawet najbardziej błahym elemencie rzeczywistości. Coś jak skala mikro i makro, fraktale, wszechświat w każdym atomie.

Który ze współczesnych kierunków w sztuce jest Ci szczególnie bliski, odzwierciedla Twoją osobowość?

Kocham dokument i w nim odnajduję najwięcej dla siebie. Śledzę projekty dokumentalne zarówno w świecie sztuki, jak i filmu. W maju w Bunkrze Sztuki miała miejsce wspaniała wystawa – „Pogranicza mody”, właściwie wyłącznie dokumentalna. Kurator Paweł Szypulski wykonał wielką badawczą pracę i umieścił w galerii dużo fascynujących materiałów dokumentalnych, które docelowo wcale nie miały być sztuką, np. zdjęcia instruktażowe dla agentów STASI, festiwal w Jarocinie oczami bezpieki… Wspaniałe jest właśnie to, że dokument może mieć tak wiele form. Ciągle odkrywam nowe. Mój dyplomowy projekt na Akademii Sztuki pt. „Wszystko” to tomik poezji dokumentalnej tworzonej przez podpowiedzi wyszukiwarki Google. Nie ma dla mnie nic ciekawszego niż rzeczywistość sama w sobie, dlatego na razie nie zamierzam schodzić z dokumentalnej drogi.

Jak to jest rozpoczynać międzynarodową karierę artystyczną? Czy coś w Twoim życiu zmieniło się w związku z wejściem w świat sztuki?

To chyba nie jest pytanie do mnie, bo ja w ogóle nie używam w swoim życiu słowa kariera, które, swoją drogą, wydaje mi się bardzo brzydkie. Bardziej odczuwam to w ten sposób, że dużo pracuję i jeżdżę, co mnie wyczerpuje i jednocześnie sprawia ogromną radość. Martwi mnie tylko, że mam tak mało czasu dla przyjaciół, a jest ich coraz więcej. To właśnie oni powinni być dla mnie zawsze na pierwszym miejscu, ale chwilowo, z braku czasu, nie zawsze są…

Czy masz przyjaciół też pośród artystów? Z kim Ci się najlepiej pracowało?

Ja cały czas zakochuję się w ludziach! Musiałabym ich tutaj wymienić bardzo wielu. Mam wielką nadzieję jeszcze kiedyś współpracować z najlepszą graficzką świata – Agatą Królak. Weronika Zielińska jest kuratorką z Rotterdamu, z którą super się dogaduję. Na Biennale właściwie nie poznałam zbyt wielu ludzi, bo, szczerze mówiąc, mam problem z pogaduszkami, czyli tzw. small talk, które obowiązują na wernisażach. Większość czasu spędziłam z Maćkiem Rudzinem, strasznie zdolnym chłopakiem z Poznania. W Szczecinie są twórcy, których podziwiam i którzy mnie inspirują: Mikołaj Tkacz, Natalia Szostak, Paweł Kula, Maria Stafyniak i dziewczyny z grupy Threesome. Przyjaźnię się też z cudownymi dziewczynami, które nie mają dużo wspólnego ze sztuką, ale działają społecznie i naukowo, np. cudowna Agnieszka Król, socjolożka z Krakowa i ukochana Ania Kurpiel, etnolożka z Wrocławia. To niesprawiedliwe, że mogłam wymienić tylko te osoby, ale wszystkich nie dałabym rady.

 

Jeszcze więcej o Małgorzacie na jej blogu, o tutaj: http://goliszewska.blogspot.com/