„Groch z kapustą: pomiędzy dywagacjami nad arthousem i młotem Thora” – dyskusja o minionym roku w kinie światowym

W poprzednim odcinku:

Marta Rosół: A gdzie damy Polańskiego i „Wenus w futrze’? To jeden z filmów, które zapadły mi w pamięć w tym roku.

Gabriela Bazan: Jestem szczerze zakochana w „Wenus w futrze”. Dla mnie to majstersztyk. Inteligentny reżyser z inteligentnym filmem i wspaniałymi aktorami. Każdy tam wiedział co robi i robił to najlepiej jak umiał. Seans w kinie – miód dla moich oczu. Szczerze.

Dyskusja o kinie polskim – KLIK!

Tydzień później:

Natalia Kaniak: Co do „Wenus w futrze” na poziomie emocjonalnym nie kupuję tego zamknięcia, w jakie wplątują się bohaterowie Polańskiego, ale zawsze z lubością podziwiałam ich pokrętne zmagania, żeby się z owej przestrzeni wyplątać. Tak też jest z „Wenus…”, w której Polański powoli zbliża się do majstersztyku.

wenus w futrze materiały prasowe

„Wenus w futrze” / materiały prasowe

Patrycja Mucha: A tymczasem proponuję małą sondę: zeszłoroczny zwycięzca Cannes, „Miłość”, czy tegoroczne „Życie Adeli”?

Natalia Kaniak: W kwestii Cannes, uważam, że wygrana „Życia Adeli” (myślę, że na potrzeby dyskusji, możemy uciąć dalsza część tytułu), była w dużej mierze wyborem politycznym (co sie wtedy działo we Francji!). Nie będę się kłóciła co do tego, że film jest bardzo dobry i zostaje w pamięci, ale nie wydaje mi się kandydatem do Złotej Palmy. Ma w sobie obyczajowość Rohmera, którą Francuzi uwielbiają, jednak jest ona przełamywana w nie do końca przemyślany sposób. Mamy bowiem z jednej strony mocny realizm społeczny, z drugiej zaś było mi bardzo trudno uwierzyć w główną bohaterkę. A raczej trudno mi pojąć jak jej postać nie zmienia się mentalnie w ciągu tak, jak zostaje zasugerowane, wieloletniego związku.

Patrycja Mucha: Naprawdę? Dla mnie była prawdziwa tak bardzo, że uwierzyłam jej niemal od samego początku. Jezu, te dziewczyny mnie uwiodły! W dodatku te zbliżenia, no cudo. W takim razie, co według Ciebie zasługiwało na tę nagrodę bardziej? Dodam, że oprócz „Życia Adeli” miałam okazję zobaczyć tylko pięć konkursowych filmów i nie wiem, czy coś bardziej zasługiwało na wygraną.

Natalia Kaniak: Wydaje mi się, że zeszłoroczny zestaw konkursowy Cannes był mocno nierówny. Mięliśmy w nim bowiem nowego Jarmuscha, „Inside Llewyn Davis” braci Coen i najnowsze dzieło Escalante, którego już wcześniejsze filmy były „ciężkie”, nawet jak na festiwalowe standardy. Warto jednak zauważyć, że podczas Cannes „Życie Adeli” było niejednoznacznym faworytem, a nagroda okazała się zaskoczeniem dla wszystkich. Dodajmy również, że dostała ją trójka: reżyser plus aktorki.

życie adeli materiały prasowe

„Życie Adeli – Rozdział 1 i 2” / materiały prasowe

Paweł Świerczek: Doprawdy, dawno nie było tak naturalistycznego portretu relacji międzyludzkich w kinie. To film, który (w przeciwieństwie do „Hobbita”, o którym pewnie zaraz się rozgadamy) wgryza się w pamięć jeszcze przez wiele dni po obejrzeniu i nie daje się zapomnieć. Z pozoru prosty, a jednak tak zniuansowany.

Kornelia Musiałowska: Ja „Życia Adeli” nie wiedziałam, ale nowy film braci Coenów był urzekający.

Patrycja Mucha: Cannes, jak widać, też lubi zaskakiwać. Coeowie zrobili film świetny ale, co warto podkreślić, bardzo w ich stylu, a co za tym idzie dobre zrobiony, ale w znanej wszystkim formie i tym samym zasłużyli sobie wyłącznie na Grand Prix. Jarmuscha nie widziałam, więc nie mogę się wypowiedzieć, ale jedynym filmem (z pośród tych, które było mi dane obejrzeć) mogącym w mojej opinii powalczyć o Złotą Palmę nagrodę jest „Przeszłość”. No chyba, że ktoś glosuje za „Wenus w futrze”. Ale ja, choć pałam miłością nieskończoną do tego filmu, to uważam, że Adela na tę nagrodę zasługiwała bardziej.

Natalia Kaniak: Trzeba zaznaczyć, że gdyby wszystkie canneńskie filmy miały swoją polską premierę w 2013 roku moglibyśmy się teraz pokłócić o ich wyższość względem filmu Kechiche’a (który również zrobił film bardzo w jego stylu, podobnie jak mówisz – Coenowie).

inside llewyn davis

„Co jest grane Davis?” / materiały prasowe

Patrycja Mucha: Właśnie, więc może zajmijmy się tym, co mieliśmy już okazję zobaczyć w polskich kinach. Filmów, o których warto wspomnieć jest całe mnóstwo. Dla mnie jednym z ważniejszych wydarzeń roku (wydałam pieniądze na kino!) była premiera „Django”. Chyba nikt nie będzie się kłócił co do genialności tego filmu.

Natalia Kaniak: Nikt nie będzie.

Gaba Bazan: Uważam, że w kwestii „Django” jest tylko jedna kwestia, o którą można się spierać: OSKARY.

Patrycja Mucha: True story, Gaba. „Argo” to dobry film, ale nie umywa się do „Django”. Porządnie trzyma w napięciu (naprawdę prawię wgryzłam się w fotel oglądając go), ale ten wybór był typowy. Jury mogłoby nas chociaż w tym roku zaskoczyć. A tak znowu większość nagród była do przewidzenia.

Kornelia Musiałowska: Dla mnie „Argo” to jakaś totalna pomyłka, na którą wszyscy dali się nabrać. Ten film jest sztuczny, kłamliwy, i choć może jest w nim trochę humoru, to tym sobie na pewno nie zdobył mojej aprobaty.

argo materiały prasowe

„Operacja Argo” / materiały prasowe

Patrycja Mucha: Ameryka jest „sztuczna” więc i amerykańskie filmy bywają „sztuczne”. „Argo” trzeba po prostu trochę inaczej potraktować – nie jak artystyczne doznanie, ale dobrą rozrywkę. Nie wiem, jak mogłaś liczyć na coś więcej. Natomiast co do porażek, to doszły mnie słuchy, że Gaba ma coś do powiedzenia o innym wielkim rozczarowaniu: „Wielkim Gatsbym” i tym samym dołączy do Pawła Świerczka w głoszeniu prawdy objawionej o tym filmie.

Paweł Świerczek: Wszystko na temat „Gatsby’ego” powiedziałem już chyba w dyskusji. Nie jest to „Moulin Rouge!”, ale Luhrmann robi konsekwentnie swoje bezwstydne, przegięte, pompatyczne kino, których jednych będzie irytowało, drugich urzekało. Dla mnie ten film niszczy system od środka. (dyskusja o „Wielkim Gatsbym” – KLIK!)

Gaba Bazan: „Gatsby” to zupełnie inna historia. Wiem, że wzbudził wiele kontrowersji i został przez wielu  znienawidzony – zwłaszcza przez czytelników książki. Ja natomiast byłam pod wielkim wrażeniem muzyki i przełamania nią pewnej konwencji. Wiele osób podeszło do tej sprawy z dystansem, a jednak wprowadzenie dubstepu i electroswingu do historii lat 20. wyszło w tym wypadku na plus (choć być może jestem stronnicza, bo kocham electroswing). Poza tym „Wielki Gatsby” jest kolejnym z filmów, który interpretuje na nowo znane wszystkim powieści w niekonwencjonalny sposób (podobnie rzecz się miała przy okazji nowej wersji „Anny Kareniny”). Jedyne co raziło mnie w „Gatsbym” to wymuszony trójwymiar – tak bardzo wymuszony, że aż przykro.

wielki gatsby materiały prasowe

„Wielki Gatsby” / materiały prasowe

Patrycja Mucha: Muzyka jest super, ale (paradoksalnie) nie w „Wielkim Gatsbym” . Hip hop i Beyonce upchnięte na siłę, ponieważ Jay-Z wyprodukował film. Ale o tym nie ma się co rozwodzić, już się nagadaliśmy. A propos filmów pełnych splendoru: zastanawiam się tylko, co w zestawieniu filmów konkursowych robi „Les Miserables” – ten film to totalna katastrofa! Uważam, że wyśpiewanie całego musicalu jest tak głupim pomysłem, że kogoś za to odpowiedzialnego najchętniej walnęła bym w głowę, żeby mu się klepki poprzestawiały. A Anne jest jedynym dobrym elementem tego filmu (oprócz urody Hugh, która się nie liczy, bo on zawsze jest superprzystojny).

Gaba Bazan: Jeśli chodzi o „Les Miserables”, to nie podchodzę do tego filmu tak krytycznie.  Może nie spełnił moich oczekiwań, ale nie uznałabym go za totalną porażkę. Bardzo podobała mi się formuła wyśpiewania całego filmu. Pomyłką była dla mnie dla mnie rola Annie Hateway (i uhonorowanie jej Oscarem. Serio?). Uznajmy, że spodziewałam się więcej, bo gra tam Hugh Jackman.

Marta Rosół: „Les Miserables” jest filmem przerysowanym. Wyśpiewanie wszystkich kwestii było kłopotliwe w odbiorze i źle się to oglądało. Czułam, jakbym była na sztuce teatralnej, gdzie reżyser nie wiedział jak połączyć kwestie śpiewane z normalnymi dialogami, więc poszedł na całość i powiedział: „a niech śpiewają!”; Anne nie była zła, ale jej kilkuminutowa obecność na ekranie nie zdołała mnie przekonać.

Natalia Kaniak: Zejdźmy z poważnych tematów, takich jak golenie włosów za pieniądze, niewolnictwo i zarzynanie kanonu literatury światowej. Przejdźmy do najmniej sztucznego filmu roku: „Frances Ha”. Według mnie Baumbach utrwalił w tym filmie pewne rodzące się pokolenie. W dodatku wykorzystał konwencję, która sprawdziła się już w kilku serialach, co również pozwoliło mu na większa swobodę i gwarancje tego, że spora część widzów „załapie” całość w sekundę. Jest w tym filmie pochwała młodości i pewne uwielbienie wobec wczesnodorosłego nieogarnięcia bohaterów. Jest też czysta miłość do kina, która manifestuje się w kilku scenach. W końcu całość jest tak niesamowicie spójna, że dawno nie widziałam tak lekkiego i poważnego filmu.

frances ha materiały prasowe

„Frances Ha” / materiały prasowe

Paweł Świerczek: Nie rozumiem szału wokół filmu Baumacha. To wszystko już było: w mumblecore, w „Girls”, u Allena. Ogląda się przyjemnie, Greta Gerwig jest jak zwykle zachwycająca, ale żeby od razu wymieniać go wśród najlepszych filmów roku?

Natalia Kaniak: Tak, bo właśnie połączenie wszystkich tych cech, o których wspomniałeś sprawia, że „Frances Ha” staje się produkcja świeżą i choć może nie jest to formuła, która sprawdzi się na dłuższą metę, to doskonale ilustruje moment kultury, w jakim się znajdujemy.

Patrycja Mucha: Jeśli chodzi o „Frances Ha” to jestem świeżo po seansie i staję po stronie Pawła – naprawdę podobał mi się humor i przez pierwsze 20 minut filmu myślałam, że będzie super, a potem wszystko wyblakło i zrobiło się tak jakoś bez wyrazu.

Natalia Kaniak: Ludzie małej wiary!

Patrycja Mucha: A ciągnąc wątek kina niezależnego? Co z „Legendą Kaspara Hausera”? Toż to dopiero twoje kino!

Natalia Kaniak: Mam nadzieję, że Manuli stworzy jeszcze niejeden film. Dawno nie widziałam w kinie tak zabawnego a jednocześnie ciężkiego w swojej formule filmu spod znaku, szumnie nazywanego „kina artystycznego”. Co więcej, nie sądziłam, że Vincent Gallo ma aż takie (jeśli jakiekolwiek) poczucie humoru i udało mu się zakpić z samego siebie.

hobbit materiały prasowe

„Hobbit: Pustkowie Smauga” / materiały prasowe

Kornelia Musiałowska: No dobra, skoro Paweł już wspomniał o Hobbicie, to i ja napiszę co nieco. Podobał mi się i nie tylko dlatego, że przywoływał wspomnienia z „Władcy…”, bo to pojawiło się już przy okazji pierwszego filmu i nie było niczym nowym. Natomiast od strony technicznej jest to niesamowity film. Mamy smoka i płynące złoto! PŁYNĄCE ZŁOTO! A byłam na wersji 2D więc doceniam wszystko tym bardziej, bo i tak zrobiło to na mnie wrażenie. Wydaje się jednak, że scenariusz i ilość wątków przerosła reżysera: w efekcie film jest lekko przydługi i irytujący. Może nie trzymał za bardzo w fotelu, ale nie zamierzam krytykować go tak mocno, jak robią to niektórzy. I wbrew temu co mówią inni, Bilba było w „Hobbicie” całkiem sporo. Na plus wychodzi także Legolas – przypakowany, męski i wredny elf.

Patrycja Mucha: Nie wiem jaką szmirą musiałby być ten film, żebym musiała się o nim niepochlebnie wypowiedzieć. Rzeczywiście, zabrakło mu klimatu części pierwszej, który objawiał się w tych niesamowitych śpiewach krasnoludów, ale zrzucam to syndrom „środkowego odcinka” część trylogii. Film oglądałam w nowej sali Multilina, z 48 klatkami na sekundę. Dźwięk mnie powalił, trójwymiar momentami też nie był najgorszy (a wszyscy wiedzą, jaki mam stosunek do 3D i jak bardzo go nie lubię). Zabrakło mi w „Hobbicie” na pewno momentu kulminacyjnego, i naprawdę niemało się zdziwiłam, że w tej części ominie mnie Smaug nalatujący na miasto. Jest to jednak dalej ten świat, który pokochałam jako dziesięcioletnia dziewczynka i po prostu z niewinną przyjemnością zawsze oglądam filmy o Śródziemiu.

Paweł Świerczek: Nie chce mi się już o tym filmie gadać, ani nawet myśleć. W sumie to bardzo dobra rozrywka na „tu i teraz”, ale nijak nie prowokuje mnie ani emocjonalnie, ani intelektualnie.

Marta Rosół: Ja byłam na „Hobbicie” w IMAX (na 3D i wydaje mi się, że nie warto). Jeśli chodzi o warstwę wizualną, to zdecydowanie przyjemnie się to ogląda. Płynące złoto, smok ziejący ogniem robią wrażenie, podobnie jak niebieskie motylki. Co do wypowiedzi Pawła, to owszem, może i nie prowokuje do jakiś intelektualnych wyniesień, ale ja zawsze do „Hobbita” podchodzę emocjonalnie i czuję się podczas seansu jak dziecko. Cieszę się i jestem wciągnięta, jakby ktoś mi opowiadał dobrą bajkę. I to w tym wszystkim uwielbiam!

thor. mroczny świat materiały prasowe

„Thor: Mroczny Świat” / materiały prasowe

Gaba Bazan: Dla mnie hiciorami tego roku są niezmiennie superbohaterowie (na fali od dłuższego czasu). W tym roku pojawiły się dwa kolejne filmy Marvela – „Thor 2”, „Iron Man 3” – oraz nowość z uniwersum DC: „Człowiek ze stali” o którym słowa złego nie powiem. W końcu Clark przestał być lalusiem z lokiem i majtkami na wierzchu.

Patrycja Mucha: Za „Thorem” nie przepadam – po obejrzeniu koszmarnej części pierwszej postanowiłam, że może kiedyś, one day, jak już naprawdę zapragnę banalnej rozrywki, to sobie obejrzę w domowym zaciszu. Nie jestem specjalistką od komiksów, natomiast lubię ich ekranizację, ale ta produkcja godzi w moją inteligencję.

Michał Twardowski: Marvel rozkręcił się na dobre, choć po ostatnim „Thorze” mam wrażenie, że zmierza to odrobinę w stronę odcinania kuponów od pierwszych części, następne to powielanie sprawdzonego scenariusza, choć przyjemnie zaskoczył mnie trzeci „Iron Man”, w którym komedia okazała się równie dobrym rozwiązaniem, co bezlitosne łubu-dubu. Zgrabnie wykorzystano w nim dotychczasowe wątki, sowicie okraszając je udanymi i naprawdę śmiesznymi żartami (choć jest to zapewne zasługa Downeya Jr.). Brak w nim było częstego dla tych filmów patosu, który rozładowywany był w jego największym skumulowaniu, co bardzo dobrze zagrało. „Thor 2”, jak wspominałem, nieco mnie zawiódł, choć może to być spowodowane faktem, że sam Thor jako superbohater niespecjalnie do mnie przemawia (bóg z jakże ludzkimi problemami mówiący jak słaby odtwórca Hamleta – nie bardzo) „Człowiek ze stali”? DC rusza z bardzo dużym opóźnieniem, by zbudować swoje kinowe imperium, ale stworzyło całkiem niezły fundament. Prawda jest taka, że Superman jest tak bardzo niepasującym do dzisiejszych realiów superbohaterem, że bardzo trudno przedstawić jego losy w sposób logiczny czy prawdopodobny (jakby z innymi było łatwiej). Z tym boryka się również Zack Snyder: Clark znalazł swój piękny kostium w szafie statku kosmicznego z metką „idź ratuj ludzi, synu!” i miał tatę na pendrive’ie. Ale od tych niejasności nie da się uciec i można mieć tylko nadzieję, że w kolejnych częściach Clark nie będzie się chował przed wścibskimi ludźmi za rogowymi okularami. Jestem dobrej myśli, bo pierwsza część pokazała, że twórcy zdają sobie sprawę z tego, jak delikatnie należy się obchodzić z Supermanem.

iron man 3 materiały prasowe

„Iron Man 3” / materiały prasowe

Gaba Bazan: O Marvelu mogę rozmawiać dniami i nocami. O „Thorze 2” rozmawialiśmy już prywatnie i wiem, że zdania mamy podzielone, bo dla mnie mówiąc najprościej „bardzo dał radę”. Jedyne, co mnie zawiodło, to nierównomierne rozłożenie akcji. Długa historia i kulminacyjna walka upchnięta w ostatnie kilka minut. No i tłumaczenie, matko i córko jak można angielskie słowa „someone else?” przetłumaczyć na „Zatkało kakao” (?!).

Nawiązując jeszcze do tego co powiedziałeś na temat „Iron Mana”. Zauważyłam tendencję Marvela do wprowadzania coraz to większej dawki humoru do jego filmów. Myślę, że jest to spowodowane potrzebą trafienia do każdego typu widza, ale twórcy robią to bardzo umiejętnie, dlatego też przyjemnie ogląda się ich filmy. Naprawdę nie mogę się doczekać nowego „Kapitana Ameryki” i drugiej części „Avengersów”.

Patrycja Mucha: Tak tylko dorzucę, że „Pacific Rim” był super.

Michał Twardowski: „Pacific Rim”! to pierwszy film, o jakim pomyślałem, gdy wspominałem 2013 rok. I choć jest to typowe łubu-du w lipcowym blockbusterze traktującym o wielkich jaszczurkach z głębi dna morskiego, to jednak w jakim rozmiarze jest to łubu-du! Pacific Rim wygrzebał z mojego dziecięcego wnętrza uwielbienie dla potworów i tłukących je wielkich robotów, poczułem się znowu jak dziesięciolatek i bardzo spodobało mi się to uczucie. To kino rozrywkowe pełną gębą, dla wielu może głupie i skrajnie uproszczone, ale zrealizowane doskonale i z dbałością o każde westchnienie zachwytu widza.

pacific rim materiały prasowe

„Pacific Rim” / materiały prasowe

Patrycja Mucha: „Pacific Rim” najlepiej obrazuje to, że wakacyjny blockbuster może być naprawdę dobrym kinem. Dawno nie byłam tak wciągnięta w film, który zrobiony jest z pompą, a jednocześnie nie jest przesadzony (jak np. „Wojna światów”). Kurde, ależ mnie się podobała ta „komercha”!

Michał Twardowski: Myślę, że to jest dobry przykład na kreatywne podejście do tematu, którego zabrakło w drugiej części „Thora”. Del Toro nie ucieka od stereotypów fabularnych (np. wątku miłosnego czy postaci szalonego naukowca jako humorystycznego dodatku), ale w pewien sposób je modyfikuje lub nadaje nieco inny ton – wątek miłosny wpleciony jest w sieć zależności bohaterki od jej ojczyma i powinności zemsty na wielkich stworach, dzięki czemu Mako staje się niemalże drugą główną bohaterką, a poczynania szalonego naukowca są bardzo istotne dla rozwiązania całej opowieści i pokonania Kaiju. I choć ogólny zarys fabuły woła o pomstę do nieba, to całą tą głupotę ogląda się z wypiekami na twarzy.

Gaba Bazan:  Wracając jeszcze na chwilkę do superbohaterów – idąc na „Człowieka ze Stali” byłam przepełniona ciekawością i czymś na wzór strachu. Idąc na kolejne filmy z serii Marvela mniej więcej wiem, jakiego kina mogę się spodziewać. Po wyjściu z kina byłam naprawdę mile zaskoczona. Jak już mówiłam wcześniej – Superman przestał być odpicowanym lalusiem z loczkiem, który jest taki oh i ah – bezinteresownie ratuje świat i takie tam. Poznaliśmy jego historię, dowiadujemy się, że Clark Kent nie jest taki idealny, a jego moc jest dla niego momentami utrapieniem. W moim odczuciu było to sprowadzenie Supermana na inny poziom – lepszy poziom!

Michał Twardowski: To nie jest tak, że film mi się nie podobał, Superman faktycznie nabrał świeżości i ludzkiego oblicza, bez rezygnacji z jego emanowania boskością. Ale boli mnie w związku z nim to, że Człowieka ze stali określa to, ile jest w stanie podnieść. Dosłownie. Oczywiście innych superbohaterów również określa ich siła fizyczna, ale Superman ciągle coś podnosił! Sceny, w których usuwa z powierzchni Ziemi stacje wysysające z niej energię to nudne obrazki, na których zmieniają się tylko miny na czerwonej z wysiłku buzi Clarka i dramatyczność jego pokrzykiwań. W filmie nie brakuje akcji, ale takie przerywniki utwierdziły mnie w przekonaniu, że coś jest jeszcze nie tak – trzeba znaleźć dla Supermana jakieś pole działania, w którym nie będzie tylko prężył muskułów (Batman na przykład rozwiązuje zagadki detektywistyczne!). „Człowiek ze stali” dał mi nadzieję na lepsze.

człowiek ze stali materiały prasowe

„Człowiek ze stali” / materiały prasowe

Gaba Bazan: Nowemu „Iron Manowi” zarzucali, że więcej w nim było Tonego Starka niż Iron Mana – nie rozumiem tego kompletnie. Dla mnie to integralna całość i właśnie to połączenie jest najważniejsze w zrozumieniu charakteru tej postaci. I popieram Michała – Marvel wyśmienicie wplata humor do swoich filmów. (Mam wrażenie, że humor to kolejny po przystojnych, momentami roznegliżowanych aktorach powód dla których dziewczyny zgadzają się iść ze swoimi chłopakami do kina).

Do Thora nie mogę się bardzo przyczepić. Na prawdę był w porządku. W zestawieniu z Iron Manem chyba postawiłabym na tego drugi, jednak nie uznała bym „Thora” za zły film. Byłam zachwycona kreacją Asgardu stworzoną w tym filmie no i tandemem Loki – Thor. Jedyne co działało mi na nerwy to Natalie Portman i jej filmowa postać. Twórcy filmu na siłę wprowadzają romantyczny wątek – po co, no pytam po co.

Michał Twardowski: Tak, Portman zdecydowanie nie podobała mi się w tym filmie. Była nieprzekonująca i nie mogła znaleźć się w roli pani naukowiec. Niestety, ale „Thor 2” ma wady filmu, który musi spełnić wszystkie fabularne i emocjonalne oczekiwania: romans, humor, walka dobra ze złem. Romans jest płytki, humor często dla pięciolatków, a potyczki bohaterów najczęściej krótkie i jakieś takie rozlazłe, bez żadnego napięcia. Szczególnie zabolała mnie pewna nieporadność niuansów fabularnych: zagrożeniem dla Asgardu były Mroczne Elfy z kosmosu (WTF?!), które dawno temu stworzyły niszczący wszystko Eter (w co drugim filmie jest taki Eter), a w ojczyźnie Thora żołnierze mają coś na wzór „włóczni świetlnej” (Lucas współscenarzystą?). Wiem, że komiksowe (i filmowe na ich podstawie) scenariusze korzystają ze stereotypów na każdym etapie przedstawiania świata, ale odrobina kreatywności potrafi zamienić szmirę w oryginalną i interesującą opowieść. Tutaj zabrakło mi kreatywności. Asgard oczywiście piękny (sekwencja ataku na miasto była bardzo udana), ale to musi być podstawa – Asgard ma być piękny, reszta, okazuje się, mu nie dorównuje.

Gaba Bazan: Generalnie zastanawiam się, jak długo będziemy wyczekiwać na kolejne produkcje Marvela. Każdy chyba się ze mną zgodzi, że obecnie superbohaterowie przeżywają swój wielki comeback. Ale czy, prędzej czy później, nie przestanie nas to męczyć? Sama nie potrafię jeszcze odpowiedzieć na pytanie.

blue jasmine materiały prasowe

„Blue Jasmine” / materiały prasowe

Michał Twardowski:  Kiedy skończą się filmy o superbohaterach lub popyt na nie?  Odpowiedź brzmi: Sam Raimi miał nakręcić dziewięć filmów o przygodach Spider-Mana, a skończyło się na trzech. Teraz znów będą trzy, choć z innym reżyserem – może później kolejna trójka? Przygody superbohaterów można wymyślać w nieskończoność zarówno w komiksie, jak i w filmie. A poza tym zawsze można zrobić to, co teraz DC Comics, czyli „zresetować” wszystkie najpopularniejsze serie i zacząć opowiadać je od początku, uwzględniając dzisiejszego odbiorcę i jego postrzeganie świata. Ten biznes jest bardzo opłacalny, a Marvel lub DC w napisach początkowych daje pewny zysk. Nie wypatrujmy na razie końca, bo nie jestem pewien czy to nie jest dopiero początek.

Marta Rosół: Odchodząc od tematu superbohaterów zejdę trochę na ziemię i pojadę totalną komercją. „Don Jon”, czyli reklama portalu z pornosami, do tego cycki i dupa Scarlett, przystojny (niekoniecznie już uroczy) Joseph Gordon-Levitt, który dobrze wcielił się w rolę filozofa drugiej kategorii tępaków. Ten film to katastrofa i dlatego musiałam o nim wspomnieć. Ratuje go jedynie obsada aktorska (Johanson, Gordon-Levitt i Moore). Równie mocno nie przekonał mnie Woody Allen i jego „Blue Jasmine”. Nie umiałam wyczuć energii tego filmu. Oczywiście, jak zwykle ogląda się go całkiem dobrze, ale czegoś tam brakowało. Cate Blanchett irytowała mnie zadaniowym podejściem do każdej sceny, nie umiała stopniować emocji w swojej grze. Mucha, chyba się ze mną nie zgodzisz?

Patrycja Mucha: Oczywiście, że się nie zgodzę się, bo uważam, że wreszcie Allen pokazał historię, a nie piękne miasto. A to, że Blanchett irytowała tak bardzo jest tylko zaletą tego filmu! Powrót do stylu sprzed lat bardzo na tak. Jednocześnie nie zajeżdża zgnilizną, ale powiewem świeżości.

Natalia Kaniak: No to cię zmartwię, jego najnowszy film zdaje się znowu oscylować wokół klimatu miejsca, w którym będzie kręcony. „Magic In Moonlight” rozgrywać się będzie na południu Francji. Powtórka z 2012?