Co to był za rok! – dyskusja podsumowująca rok 2013 w polskim kinie
Wiemy, że być może jest o tydzień za późno na podsumowania i zestawienia zeszłorocznych filmów, ale warto było poczekać, by połowa ludzi piszących dla działu filmowego wzięła udział w tej dyskusji. Jeżeli chcecie nadrobić zeszłoroczne zaległości filmowe, to polecamy przeczytać nasze rekomendacje oraz dowiedzieć się, na co nie warto tracić cennego czasu.
Paweł Świerczek: Ja proponuję zacząć od: Jezus, Maria, jaki to był dobry rok dla polskiego kina!
Patrycja Mucha: Polski debeściak to według mnie „Drogówka”, ale faktycznie, wiele filmów depcze jej po piętach: „Chce się żyć”, „Ida”, „Dziewczyna z szafy”, „Imagine”…
Gabriela Bazan: Ale nie obyło się bez niewypałów. Wystarczy spojrzeć na przykład na „Nieulotne”.
„Nieulotne” / materiały prasowe
Patrycja Mucha: Nie można tego filmu aż tak skreślać, bo był przynajmniej „ładny”, no i pierwsze dwadzieścia minut zapowiadało się całkiem, całkiem. Tylko potem niedopowiedzenie zamieniło się w „WTF?”. Za to „W ukryciu” to już zupełna porażka. Aż wstyd i smutek dla mych oczu, że właśnie tym filmem zakończyłam swój przegląd polskich dzieł roku 2013.
Paweł Świerczek: „Nieulotne” pomimo wszystkiego ma wiele walorów, to film z wielkimi ambicjami, ale udany połowicznie. Nie dyskredytowałbym go całościowo. Nie zapominajmy o „Płynących wieżowcach” i berlińskim sukcesie nieszczęsnego „W imię…” (chyba największa pomyłka rodzimej kinematografii w tym roku). Mieliśmy również „Sekret” Wojcieszka…
Natalia Kaniak: …który jest przekombinowany.
Kornelia Musiałowska: Mówiąc o największych pomyłkach ja też raczej postawiłabym na „W ukryciu” …
Paweł Świerczek: „W ukryciu” jeszcze przede mną. Po tych wszystkich opiniach najpewniej sobie odpuszczę.
„W imię” / materiały prasowe
Kornelia Musiałowska: „W imię” natomiast, poza nieszczęsną końcówką było dla mnie całkiem dobrym filmem… no ale co z tego, skoro skończył się, jak się skończył.
Patrycja Mucha: Pawle, zupełnie zapomniałam o „W imię”. To dopiero była porażka. Zastanawiam się, czy ktoś da Szumowskiej jeszcze kasę na następny film, skoro dwa poprzednie to zupełne klapy.
Kornelia Musiałowska: Najlepszy polski film 2013 dla mnie zdecydowanie „Chce się żyć”. Świeży, wspaniały, niebanalny, idealny.
Marta Rosół: Zgadzam się, „Chce się żyć” na propsie, ale o „w Imię…” wolałabym zapomnieć. „Drogówka” natomiast jest wyzwaniem, sama nie wiem, czy Smarzowski w pewnych momentach nie dochodzi do ekstremum i nie pastwi sie nad widzami.
Patrycja Mucha: To może uzasadnię swoją wcześniejszą wypowiedź. „Drogówka” to dla mnie film, którego powtórne obejrzenie było by dla mnie nie lada wyzwaniem. Ale tak dobry thriller z tak trafną diagnozą społeczeństwa, z tak świetną rolą mojego ukochanego Bartka Topy jest zdecydowanym numerem jeden na mojej liście.
„Płynące wieżowce” / materiały prasowe
Paweł Świerczek: Nie widziałem wszystkiego. Jestem rozdarty między „Imagine” (magiczny realizm w wydaniu Jakimowskiego jest wyjątkowo bezpretensjonalny) a „Płynącymi wieżowcami” (forma, forma i jeszcze raz forma; cała dyskusja, która wytworzyła się wokół tego filmu przysłania wszystko, co w nim najważniejsze i najlepsze). Fakt, że mamy różnych faworytów i możemy się przerzucać tytułami, jest tylko dowodem na to, że dobrze się w polskim kinie dzieje.
Natalia Kaniak: W temacie polskiego kina niestety nie mam faworytów, ale to wszystko zarówno przez wysokie wymagania względem rodzimego kina, jak również fatalnych kampanii reklamowych, które próbują na siłę promować polskie filmy na modłę produkcji zachodnich. Długo czekałam na „W imię…”, żeby przekonać się, czy po „Sponsoringu” Szumowska wygrzebie się z tendencji do banalnych historii. Wygrzebała się, popadając w jakąś paranoidalną mieszaninę problemów. Drugim filmem, który mnie zawiódł są „Płynące wieżowce”, które zaraz po seansie uznałam za najlepszy film w konkursie NH, a który po kilku dniach całkowicie rozpłynął się, pozostawiając po sobie kilka wspomnień po, jak Paweł zauważył, doskonałej formie.
Patrycja Mucha: Widzę, że „Wałęsę” puściliśmy w niepamięć, ale może to i dobrze, bo w końcu porządne kino ma głos, a nie króluje tylko na festiwalach. Oby tylko tak dalej.
„Drogówka” / materiały prasowe
Michał Twardowski: A ja mam pewne wątpliwości co do diagnozy społeczeństwa w „Drogówce”: naprawdę jest tak źle? Polska u Smarzowskiego jest jak wysyp degeneratów, którzy dla draki chcą być czasem sprawiedliwi. Ale i tak to nie ma żadnego znaczenia, bo wszyscy umrzemy. A najgorsze jest to, że jego filmy się tak dobrze ogląda.
Gabriela Bazan: Mamy we współczesnym kinie dwóch reżyserów którzy poruszają (polskie) problemy. Chodzi mi oczywiście o Smarzowskiego i Rosłaniec. Obydwoje mówią o rzeczach niełatwych – z różnym skutkiem. Wydaje mi się, że Smarzowski prezentuje nam kino cięższe i bardziej szokujące, a jednocześnie bardziej trafiające do ludzi. Przyznam szczerze, że na palcach jednej ręki mogę policzyć fanów Rosłaniec i przeciwników Smarzowskiego.
Marta Rosół: Cenię Smarzowskiego za konsekwencję w pokazywaniu tego, że jest „aż tak źle”. Boję się tylko, że kiedyś wpadnie we własne sidła i utkwi w zastygłej formie. Chociaż Polska na pewno będzie mu dostarczać mu tematów dla kolejnych filmów.
Patrycja Mucha: Ja uważam, że te niewygodne tematy podejmowane przez Smarzowskiego są przedstawiane od wewnątrz, a nie tak, jak my je widzimy i dlatego tak bardzo trafiają w sedno. Społeczeństwo to nie tylko ogół, ale ta elita, którą reżyser przedstawia i instytucje, które powinny służyć obywatelom i zapewniać im bezpieczeństwo, a w rzeczywistości działają na korzyść nielicznych – tych którzy mają mnóstwo a chcą mieć jeszcze więcej. Nie ma co przewidywać spadku formy, dopóki nie ujrzymy złego filmu Smarzowskiego.
Natalia Kaniak: Jego ekstremalna forma jest częścią stylu i podejrzewam, że wykorzystywałby ją nawet, jeśli potencjalna historia nie miałaby skręcać w stronę tak mocnej patologii. Mimo wielu sprzeciwów, wobec tego „malkontenctwa”, na jakie skarży się Smarzowski podoba mi się to, w jaki sposób wymyślił swoją filmową Polskę i jak kontynuuje ten, najwidoczniej życiowy, projekt. Pamiętajmy również, że nie jest w tym osamotniony.
„Ida” / materiały prasowe
Marta Rosół: Słuszna uwaga, to jest filmowa Polska, a ta nie musi w 100% pokrywać się z rzeczywistą. W tym wątku chciałabym jeszcze raz podkreślić ubolewanie nad tym, jak niektóre filmy tracą (patrz „ Płynące wieżowce”), a niektóre zyskują (patrz „W imię…”) dzięki publicznej gadaninie o nich.
Patrycja Mucha: A co z „Idą”? Bo ja nie jestem do tego filmu tak bezkrytycznie nastawiona… Zupełnie nie rozumiem tego całego zachwytu, wszystkich ochów i achów. Ładne zdjęcia, rzeczywiście, subtelność podejmowanego tematu na tak, no i oczywiście genialna Kulesza. Ale gdzie boom? W historii jakich wiele z kolejnym wątkiem wojenno-żydowskim?
Natalia Kaniak: Może sporo polskich produkcji zostaje wyzuta z zawiłości narodowych i zostaje na siłę uniwersalizowana, aby trafić na rynek zachodni. Nie do końca jestem pewna, czy to dobra formuła, ani czy mam rację, ale w kilku przypadkach wydaje się to zdawać egzamin. „Ida” za granicą uznawana jest za małe arcydzieło, ze względu na estetykę i prostą historię, „W imię…” jako mocny i ciekawy komentarz do równie uniwersalnej historii o miłości. Podobnie jest z „Płynącymi wieżowcami…”, chociaż one balansują na granicy między średnio udanym kinem artystycznym a przełamującym wszelkie konwencje kinem gejowskim, którym z założenia nie miały być.
Patrycja Mucha: Jak dużo w tym momencie w polskim filmie zostaje Polski? Oczywiście, bardzo doceniam te chęci, ale pierwiastek narodowościowy (oczywiście dobrze w filmie zrealizowany) jest właśnie jego zaletą, bo dodaje kinu specyficznego charakteru, który kino polskie wyróżnia spośród innych kinematografii narodowych. Czy uniwersalizacja ma być sposobem na asymilację polskiego kina w Europie?
Natalia Kaniak: Też uważam, że nie jest to do końca najlepsza strategia, ale wydaje mi się, że często uwalnia film od polskich bolączek, stawiając na „great story”, którą widownia zachodnia [chodzi mi tu głównie o amerykańską], doceni i kupi.
Patrycja Mucha: Polskie bolączki są złe, dlatego „Pokłosie” było złe. Ale chyba dałoby się zrealizować film z polskim tematem i dobrą, uniwersalną historią. Temu chyba najbliższa jest „Ida” i może dlatego jest, jak mówisz, „małym arcydziełem”.
„Jack Strong” / materiały prasowe
Michał Twardowski: Właśnie na uniwersalną historię z polskim akcentem czekam przy okazji „Jacka Stronga” Pasikowskiego, i mam nadzieję, że reżyser bardziej skupi się na zrealizowaniu świetnego thrillera szpiegowskiego, a nie na mówieniu o polskich bolączkach, a później odżegnywaniu się od jakichkolwiek aluzji.
Natalia Kaniak: Dobra, ale do tego musiałby być dobrym reżyserem.
Patrycja Mucha: Pasikowski to skandalista, wykorzystuje to, co w danym momencie wkurzy ludzi i sprowokuje ich do pójścia do kina.
Marta Rosół: A gdzie damy Polańskiego i „Wenus w futrze’? To jeden z filmów, które zapadły mi w pamięć w tym roku.
Gabriela Bazan: Jestem szczerze zakochana w „Wenus w futrze”. Dla mnie to majstersztyk. Inteligentny reżyser z inteligentnym filmem i wspaniałymi aktorami. Każdy tam wiedział co robi i robił to najlepiej jak umiał. Seans w kinie – miód dla moich oczu. Szczerze.