Pozycje absolutnie obowiązkowe, czyli literackie podsumowanie roku
Literackie (i nie tylko) podsumowania u schyłku grudnia stały się już tradycją. Miniony rok obfitował w ważne, intrygujące, ciekawe propozycje wydawnicze. Spośród setek opublikowanych książek niełatwo było nam wybrać te najważniejsze. Aby uniknąć kłótni, a przynajmniej zażartych literackich dyskusji, ostatecznie przyjęliśmy zasadę „jedna osoba, jeden tytuł”. I tak powstało poniższe zestawienie – pozycji absolutnie obowiązkowych. Kto czytał, wie. Kto nie czytał, niech szybko nadrabia.
Magdalena Bisz wybrała „Kronosa” Witolda Gombrowicza (Wydawnictwo Literackie)
Sekretny dziennik Witolda Gombrowicza od lat był tematem plotek i legend. Rękopis uznawano za zbyt osobisty, by nadawał się do publikacji. Minęło ponad czterdzieści lat, zanim Rita Gombrowicz zdecydowała się pokazać osobiste zapiski męża szerszej publiczności. „Kronos” to próba chronologicznej rekonstrukcji życia pisarza, tekst bardzo osobisty, często prowokacyjny i momentami zupełnie niezrozumiały dla niewtajemniczonych. Jednak przede wszystkim „Kronos” rzuca nowe światło zarówno na samego Gombrowicza, jak i na jego twórczość.
Bernadeta Prandzioch postawiła na Łukasza Orbitowskiego i jego „Szczęśliwą ziemię” (Wydawnictwo SQN)
„Szczęśliwa ziemia” to brawurowa powieść o pokoleniu współczesnych trzydziestolatków, o ich problemach, kompleksach, fiksacjach, emocjonalnym okaleczeniu, a przede wszystkim o (nie)dojrzałości. Rozpisana na cztery głosy i cztery miejsca demaskuje uniwersalność samotności i zagubienia tych, którym życie nie szczędziło… spełnionych marzeń. Orbitowski stawia pytania o konsekwencje naszych pragnień, o umiejętność wzięcia odpowiedzialności za własne życie. Odpowiedzi nie są łatwe do zaakceptowania. To ważna, niezwykle mądra i odważna powieść, opowiedziana z wyjątkową swobodą, oryginalnym językiem, do jakiego Orbitowski już zdążył nas przyzwyczaić. Wierzę, że dla autora okaże się przełomowa – zasługuje na deszcz nagród.
Dla Pauliny Zaborowskiej numerem jeden minionego roku było „Eli, Eli” Wojciecha Tochmana (Wydawnictwo Czarne)
Tochman w swojej książce pokazał , że reportaż nie jest jedynie literaturą faktu, przekazującą informacje pozbawione subiektywności i emocji. Autor pozwala czytelnikom doświadczyć cudownej mocy książek, które potrafią przenieść nas w dowolne miejsce i czas.
Tochman przedstawia obraz nędznego świata, oddzielonego od reszty niewidzialną granicą. Ale niewidzialna wcale nie znaczy niewyczuwalna. Paseo de Roxas jest łącznikiem między światem dostępnym dla bogatych, czy nawet przeciętnych ludzi, a zakazanym dla niewolników i biedoty. Poszkodowani w tym układzie nie są tak naprawdę ci, których zakaz ogranicza(mimo że na pokuszenie wodzą ich zapachy i luksus wyczuwalny w powietrzu),, lecz „biali” turyści, którzy przez obiektywy najdroższych aparatów fotograficznych z upodobaniem uwieczniają na zdjęciach ubóstwo. Reporter, by opisać tę rzeczywistość, musi stanąć na granicy. Być trochę tu i trochę tam. I przez przypadek nie zapomnieć, że jest człowiekiem. A człowieka ubóstwo powinno smucić. Fotografie powinny przekazać przede wszystkim prawdę – w tym przypadku smutną – a nie wspomnienia z podróży. Tochman daje nam reportaż zmuszający do refleksji.
Hanna Colik dała się uwieść Wojciechowi Kuczokowi i jego Obscenariuszowi (W.A.B.)
Na kartach najnowszej książki Kuczoka trwa Bachtinowski karnawał – na pierwszy plan wysuwają się racje dochodzące (a ostatecznie i obficie wypływające) z dołów cielesnych, powaga miesza się ze śmiesznością, profanum gwałtownie zderza z sacrum, a Erosowi bardzo blisko do Tanatosa. Bohaterowie (są nimi m.in. podstarzała pisarka, obowiązkowo histeryczka i alkoholiczka, jej młody biseksualny kochanek, anonimowy plażowicz, ale i Kraszewski, i Hitler, i Balzak) miłość uprawiają tu fizycznie i lingwistycznie, zarówno oralnie, jak i piśmiennie, choć w wypadku „Obscenariusza” nie mamy do czynienia z „niewinną” korespondencją a la Valmont i markiza de Merteuil, ale z najprawdziwszą epizdolografią. Bywa naprawdę ostro, wszak wiadomo, że w kwestii językowych ekwilibrystyk autor „Spisków” nie ma sobie równych. I niech tytuł nikogo nie zwiedzie – gdyby spróbować opowiadania, które składają się na ten zbiór, potraktować jako scenariusze, to z krótszym lub dłuższym porno-metrażem nie miałyby nic wspólnego – ani najbardziej pomysłowy, ani tym bardziej dosłowny obraz nie oddałby całej pikanterii czającej się w słowie Kuczoka.
Dla Kamili Buszki najważniejszą książką 2013 roku był „Upadek króla Artura” J.R.R. Tolkiena (Prószyński i S-ka)
Legendy arturiańskie poruszały wyobraźnię niejednego twórcy. Nic więc dziwnego, że ich urokowi nie oparł się także John R. R. Tolkien. „Upadek króla Artura” dowodzi niezwykłego talentu autora, który swój poemat zapisał staroangielskim metrum. Tolkienowi udało się stworzyć oryginalne, fascynujące i trzymające w napięciu dzieło, mimo że każdy wie, jak potoczyły się losy władcy Brytów.
Jednak trzeba uprzedzić, że „Upadek króla Artura” nie jest dziełem skończonym. Można wręcz odnieść wrażenie, że poemat Tolkiena jest jedynie punktem wyjścia do rozważań na temat legend arturiańskich i ich oddziaływania na pisarza, jakie snuje w zamieszczonych w tej książce esejach Christopher Tolkien. Mimo wszystko – to książka ważna, ukazująca nieznane, poetyckie oblicze autora „Władcy Pierścieni”, rzucająca światło na literackie inspiracje, które leżą u podstaw mitologii Śródziemia. Pozycja obowiązkowa zarówno dla fanów Tolkiena, jak i legend arturiańskich.
Klara Milc uważa, że rynkiem wydawniczym wstrząsnął Wiesław Myśliwski powieścią „Ostatnie rozdanie” (Znak)
Myśliwski nieczęsto serwuje czytelnikom kolejne powieści. Każda z nich jest długo wyczekiwaną literacką ucztą. Nie inaczej jest i tym razem. Kolejne zdania wciągają nas w niezwykłą opowieść, stanowiącą próbę podsumowania życia. Punktem wyjścia jest notatnik – jedyny dowód minionych dni. Bezimienny narrator szuka swojego życia w losach innych, których adresy zapisał na kartach notatnika. Szuka również odpowiedzi na dręczące pytanie o sens istnienia, o tworzenie własnego życia – wiecznie poprawianego: prutego, przeszywanego, dopasowywanego, fastrygowanego od nowa. Tym razem Myśliwski nie koi, nie ucisza, nie daje czytelnikowi nadziei – to, co wyziera z każdej ze stron, nie służy ocaleniu. To rozpacz.
Kinga Kościak zgadza się z jurorami Nike i wybiera „Ciemno, prawie noc” Joanny Bator (W.A.B.)
Tegoroczna laureatka nagrody Nike kreuje wielowymiarową czasoprzestrzeń, której pęknięcie i idąca za nim nieszczelność skutecznie przykuwa czytelniczą uwagę. „Ciemno, prawie noc” opowiadane jest bowiem z kilku perspektyw, przez co buńczucznie rośnie, wciąż pogłębiając się o nowe korytarze i zaułki. Dawne, niewyjaśnione samobójstwo ma dziś swój ciąg dalszy. Trzeba więc wrócić do przeszłości i dokładnie przeszukać podszewkę historii. W „Ciemno…” będą nam towarzyszyć istoty emocjonalnie chore i psychicznie kalekie. Otrzemy się tu o dobro, by prawdziwie wdepnąć w zło i stanąć oko w oko z kotojadami. Autorka zręcznie szafuje słowem, przeplata język potoczny z polszczyzną prawdziwie piękną, bawi się językiem i naszą uwagą. Wyczula, uwrażliwia, otwiera oczy. I momentami przegina.