Ludzie lubią być okłamywani – recenzja TIFF 2013
W trudnym momencie dla fotografii, kiedy cyfryzacja ściąga to medium bardzo silnym prądem w kierunku grafiki, trzecia edycja wrocławskiego Trochę Innego Festiwalu Fotografii odbyła się pod hasłem oszustwa w fotografii.
Temat mockumentu i okłamywania jest, wydaje mi się, dzisiaj mocno popularny. (..) Ludzie po prostu lubią być okłamywani. Nawet jeżeli mają świadomość, że są okłamywani, to lubią, kiedy artysta wchodzi z nimi w grę
– mówił „Reflektorowi” dyrektor festiwalu, Maciej Bujko. Trudno się nie zgodzić – ryzykowny, ale potrzebny temat „Real Fake Photography” dał okazję do zbliżenia się amatorom medium do współczesnej problematyki, ale także, dzięki różnorodności interpretacji hasła, przypomniał odbiorcy o fundamentalnych dla fotografii pytaniach. Spór o istnienie obiektywnych obrazów fotograficznych prawdopodobnie na zawsze pozostanie nierozstrzygniętym, ale ta edycja festiwalu wiele mówi o sposobach kreacji subiektywności i o tym, jak wrażliwy jest na nią ten, uważany u swego zarania za transparentny, środek wyrazu. Zdjęcia takich klasyków, jak Edward Burtynsky zebrane w albumie „Manufactured Landscapes” są najlepszym dowodem na to, że rzeczy złe etycznie i estetycznie mogą na obrazie jawić się jako piękne. Zabieg wydobycia wysokich walorów estetycznych z kadrów, na pozór, brzydkich liczy sobie jednak już dobre kilkadziesiąt lat i jest dziś popularny do tego stopnia, że fotografowanie naturalnego piękna ociera się o banał i niewielu twórców podejmuje się tak ryzykownej tematyki w swojej kreacji i wychodzi na tym dobrze. Fotografia weszła już na wyższy stopień manipulacji percepcją odbiorcy i właśnie tego dowody możemy zobaczyć w projektach programu głównego i debiutów Trochę Innego Festiwalu Fotografii.
Wiele poziomów kłamstwa
Najgłośniejszym nazwiskiem w tym roku była Cristina de Middel – Hiszpanka, której niebywały projekt „Afronauts”przykuł już wcześniej uwagę takich tytułów, jak „The Guardian”.
Fotografka reprezentowała na festiwalu nurt tej najbardziej miękkiej manipulacji – odwołując się do autentycznych (aczkolwiek nieznanych szerszej publice) planów z przeszłości, które nie zostały nigdy przekute w czyny, przeniosła je na zdjęcia za pomocą grania kadrem, barwą, scenografią. Łatwo zorientować się, że fotografie to tylko żart, a ich celem jest przede wszystkim dowiedzenie abstrakcyjności wspomnianych rozważań teoretycznych sprzed kilkudziesięciu lat. De Middel nadała jednak na chwilę realnego wymiaru czemuś nigdy nieistniejącemu.
Oszustwo na innym poziomie przeprowadził Michał Matejko, który zaprezentował najwyższe umiejętności ze wszystkich twórców, grając praktycznie samym kontekstem tematycznym. Projekt „Obcy”, w dużym stopniu zbieżny z serią „UFO” Szymona Rogińskiego, wykazuje jak z pomocą sugestii trafiającej do podświadomości można kreować treść fotografii. Zdjęcia polany, kamienia, obłoków, oczywiście odpowiednio wyreżyserowane, wywołują skojarzenia z pozaziemskimi obiektami i zjawiskami, ale tylko pod warunkiem, że przed wejściem na salę wystawową przeczytasz, że tego te zdjęcia mają dotyczyć. Wynosząc którykolwiek z tych obrazów z galerii usuniemy natychmiast ich kluczową warstwę znaczeniową, a to, co zostanie, to przeciętne portrety, pejzaże i martwa natura.
W podobnym tonie zachowana jest seria „Pareidolia” pary fotografów z sekcji debiutów: Adriana Lacha i Kacpra Stolorza.
Zajęli się oni dawną sprawą zwierząt ginących masowo w niewyjaśnionych okolicznościach w Beskidach. Za pomocą kontekstu wielu swoim przezroczystym treściowo zdjęciom nadali nowy sens. Poza ramy fotografii wyszli używając intensywnie migającej animacji dwuklatkowej i nagrań dźwiękowych emitowanych w sali ekspozycji. Fenomenalnie nadawał się do tych treści budynek Muzeum Współczesnego we Wrocławiu. Dawny bunkier – zimny w wystroju i miejscami niedoświetlony – został wręcz stworzony do prezentacji takich prac.
Debiuty tej edycji festiwalu w ogóle zamknęły się w ramach fotografii zmuszającej do pochylenia się nad niewygodnymi pytaniami autotelicznymi, jak na przykład czym jest sztuka fotografii i gdzie są jej granice? Pomiędzy „Opisem Gęstym” Katarzyny Zolich, który zaprezentowała w CK Agora, a pracami Matejki czy de Middel jest już bowiem kategorialna przepaść. Ten „debiutancki” projekt powstały we współpracy z rzeźbiarzem Piotrem Wawrem miał w teorii odwoływać się do kwestii intuicyjnego poszukiwania pochodzenia przedmiotu. Na ścianach zawisły przeróżne prace – estetyczne, nieestetyczne, nietechniczne, zdjęcia rzeźb, ludzi, krajobrazu, zdjęcia na zdjęciu, wszystko i nic. Na środku sali stanęła rzeźba. Wystawa fotograficzna, ale nie do końca. Raczej performens o fotografii – o umysłowym procesie tworzenia zdjęć, obrazów i wyznaczaniu pytań i granic wokół medium.
Po pierwsze trzeba zachwiać swoje poczucie rzeczywistości i celowości. W momencie kiedy wchodzi się na wystawę i najpierw można zobaczyć obiekt, który nie wiadomo do czego służy i jest skonstruowany w jakiś dziwny sposób, ale przypomina nam różne rzeczy, myślę, że w takim sam sposób jak do tego obiektu można odnieść się też do tych zdjęć, czyli uruchomić trochę wyobraźnię, wyjść z takiej swojej strefy komfortu no i poczuć coś innego. Próbować wczuć się w jakąś inną sytuację. Jest to real fake, coś, co jest stworzone specjalne na festiwal i w kontekście tego festiwalu i jest to też zaproszenie do tworzenia tej historii, która jest historią fikcyjną, ale jest historią każdego z nas. Myślę, że każdy mógłby się odnaleźć w którymś ze zdjęć albo każdy jest w stanie sobie taką sytuację przypomnieć i złączyć ją ze swoim wspomnieniem czy swoją osobistą historią
– mówi „Reflektorowi” Zolich. Nie sposób uniknąć pytania, czy po tej stronie przepaści nadal leży terytorium fotografii, a jeśli tak, to czego może ona od nas chcieć?
Jakkolwiek byśmy tego nie rozstrzygnęli, całościowo poziom debiutów niestety rozczarował – wymyślne formuły, w jakich stworzono poszczególne projekty, mocno kontrastowały z niskim poziomem samych fotografii. Brakowało im kunsztu – kreatywności i dbałości od strony technicznej. Można było odczuć brak fotografii w fotografii i o ile u części z autorów można podejrzewać zamierzone – choć niekoniecznie zasadne – działanie w kierunku powstania takich zdjęć, to przy innych trudno oprzeć się wrażeniu nieudolności, której nie obroni nawet tematyka festiwalowa.
Granice fotografii wśród autorów definitywnie przekroczono jednak nie w sekcji debiutów, a w programie głównym. Andreas Schmidt i Paweł Fabjański skupili całą swoją uwagę na procesie powstawania zdjęcia i grze z odbiorcą. Były to dwa projekty najsilniej ciążące ku elementowi fake, bez absolutnie żadnej wartości estetycznej. Szczególnie osobliwa była działalność Niemca, którego jedynym wkładem w powstanie ostatecznego produktu było sfotografowanie innych, już istniejących zdjęć autorstwa Michaela Wolfa z serii „Real Fake Art” (którym inspirowali się zresztą organizatorzy festiwalu). Te posłużyły z kolei tylko za makietę do fotomontażu wykonanego przez kogoś innego. To niesamowite zagranie, które musi wywoływać skojarzenia, ponieważ nie kto inny, jak Michael Wolf jest zdobywcą kontrowersyjnego wyróżnienia w World Press Photo za zdjęcia zdjęć z serwisu Google Street View. Niewykluczone, że właśnie o takie skojarzenia chodziło, zwłaszcza, że Schmidt swój performens nazwał „Fake Fake Art”. To bardzo jaskrawe podobieństwo w formie i treści.
To nie ostatnie słowo
Sama perspektywa festiwalowa na polu fotografii w historycznej stolicy Śląska ciągle rysuje się optymistycznie. Frekwencja w dniu otwarcia dopisała, ale to nadal młoda impreza w trakcie intensywnego procesu kształtowania –
Zawsze dążyliśmy do tego, żeby ten festiwal ewoluował, zmieniał swoje formuły i nie poprzestaniemy na tym. W tym roku zaryzykowaliśmy tematem, w zeszłym roku mieliśmy formułę „Konstrukcja w procesie”, pierwszą edycję festiwalu rozłożyliśmy na kilka miesięcy po to żeby pobudzić życie fotograficzne we Wrocławiu
– opowiada Maciej Bujko. Młody, pomysłowy i otwarty kolektyw organizatorów TIFF-u ma zaplanowane kolejne edycje aż do 2016 roku, kiedy Wrocław piastować będzie tytuł Europejskiej Stolicy Kultury.
W przyszłym roku tematem będzie street photography, natomiast w naszym wydaniu nie będzie to klasyczne podejście do tematu, ponieważ chcemy bardziej wyjść do ludzi i chodzi nam o formułę polegającą na pokazywaniu zdjęć w przestrzeni publicznej. To jest trochę jak street art, dlatego street photography. Będziemy pokazywali wystawy na dzielnicach we Wrocławiu – na bilboardach, na banerach, na przystankach, w różnych miejscach publicznych. Przyszłoroczny festiwal nie będzie tematyczny, tylko ponownie formułowy
– zdradził Reflektorowi.
Trochę Inny Festiwal Fotografii rzeczywiście bardzo mocno idzie naprzód, a dolnośląski grunt nie jest bynajmniej do tego najlepszy. W ciągu roku Wrocław nie ma wiele wspólnego z fotografią artystyczną, brakuje instytucji, które zajmowałyby się tym na co dzień. Pierwsza edycja festiwalu została zorganizowana praktycznie wyłącznie za sprawą dużego wysiłku malutkiej organizacji – Fundacji Blik, którą Bujko założył wraz z kilkoma znajomymi. To także dzięki temu nieustającemu samozaparciu i przedsiębiorczości ranga tej imprezy urosła.
TIFF Collective to jest takie nieformalne zrzeszenie kilku organizacji wrocławskich, m.in. Ośrodka Postaw Twórczych, Wrocławskiej Szkoły Fotografii AFA, Shopiqu no i nas (Fundacji Blik – dop. red.), które polega na tym, że staramy się promować wrocławską fotografię poza granicami Wrocławia i w samym mieście. Wierzymy, że współpraca jest najlepszą opcją, dlatego nawet jeżeli różnimy się światopoglądowo, a różnimy się dosyć mocno, to jest to raczej zaletą niż wadą i nie musimy się zgadzać w pewnych kwestiach, ale powinniśmy współpracować. I to się udaję – nie chcemy żeby wiązały nas jakieś mocne ramy, chcemy bardzo szanować naszą autonomiczność. Jeżeli ktoś chciałby z nami działać, coś z nami robić, to jasne, jesteśmy otwarci na pomysły. I to się zdarza – ludzie do nas przychodzą i mówią „kurczę, zrobilibyśmy taką wystawę”, no to jasne, możemy ją zrobić, natomiast wiadomo, że to nie jest takie proste. Musimy znaleźć na to środki, musimy znaleźć ludzi, i tak dalej, ale każda chęć współpracy jest super i jeżeli ktoś by chciał, to warto do nas uderzyć i możemy coś razem zrobić
– podsumowuje Bujko.
Oby tak dalej.
Na fotografii na stronie głównej fragment okładki gazety festiwalowej (klik!).