ROZŚWIETLAMY ARTYSTÓW Baśka Wesołowska – Z pracowni malarskiej do teatru
Ukończenie studiów to nowa relacja ze światem rzeczywistym. Basia nie ucieka od tego świata, chce się z nim zmierzyć. Młoda artystka uczy się pływać bez koła ratunkowego. W pracowni daje upust wyobraźni, w teatrze uczy się dyscypliny, a w międzyczasie planuje swoją wielką podróż życia. Choć może już w niej jest?
Rozważałam w szkole różne opcje, ale wszystko było suche, nic nie budziło mojego podekscytowania. Od początku kierowałam się intuicją i droga artystyczna okazała się jedynym słusznym wyborem. Baśka Wesołowska
Z pracowni malarskiej przeszłaś do teatru. Dałaś się porwać magii sceny?
Moja przygoda z teatrem zaczęła się między drugim a trzecim rokiem studiów. Wtedy pomagałam w tworzeniu scenografii w Teatrze A, pamiętam że zostały zaledwie dwa tygodnie do spektaklu, a oni wciąż nie mieli połowy rekwizytów i typografii. Wtedy wsiąkłam i do dzisiaj biorę udział w niektórych projektach. Natomiast pamiętam, kiedy nasi wykładowcy zabrali nas do Teatru Śląskiego. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Kurz sceny, magia…
Malarstwo pomaga w tworzeniu scenografii czy scenografia pomaga malarstwu? Jak odnajdujesz się w tych dwóch różnych światach?
Obie te dziedziny się przenikają. Zasadniczą różnicą jest to, że malarstwo jest bardziej introwertyczne – siedzę głównie w pracowni i maluję – scenografia z kolei jest ekspansywna, nastawiona na współpracę z ludźmi, bardziej widoczna. Jest więc dla mnie dużym wyzwaniem i po godzinach spędzonych samotnie przy płótnie działa na mnie ożywczo.
Na płótnach „opakowujesz” ważne polityczne wątki czy historie regionu w kolorowy komiksowy świat. Teraz odchodzisz od tej stylistyki, wyrosłaś z tego?
Zacznę od tego, że już przestałam tak malować, a nawet kiedy zaczęłam, nie wynikało to z chęci dopowiedzenia czegoś, był to raczej proces. Zaczęło się od tego, że pojechałam na plener malarski do Gdańska i Stocznię Gdańską okalał kilkumetrowy mur, który był zamalowany graffiti. Uderzyło mnie wtedy, że z jednej strony jest ściana świata komiksowego, pop’artowego, a z drugiej historycznego i tam żyje pamięć. To był punkt wyjściowy w malowaniu. Wiąże się to również z moimi ówczesnymi przekonaniami. Z moim sentymentem do przeszłości, próbą sportretowania Śląska. Dla mnie jeden kadr czy jedna fabuła to za mało. Potrzebowałam różnych źródeł, żeby je pozestawiać ze sobą, pokazać pełną plastykę, złożony wymiar tej opowieści. Długo malowałam w ten sposób, później przyszedł moment, że to wszystko się wyczerpało. Już nie chciałam tak malować, choć wiele osób doradzało mi, żebym pozostała w tej stylistyce, bo to przyniesie sukces. Przestraszyłam się wtedy, że zrobiłam przepis na obraz i odstawiłam tę formę. Może kiedyś jeszcze do niej wrócę, ale wtedy poczułam przesyt.
To malarstwo było perfekcyjne, bardzo dopracowane, niemal hermetyczne. Teraz możesz wreszcie od tego odejść, ulga?
Ukończenie studiów wiąże się dla mnie z ogromną zmianą. Mogłabym szukać jakichś dodatkowych kierunków, „ciepłej posadki”, ale nie chcę się asekurować, chcę spróbować zmierzyć się z nową rzeczywistością. Teraz nastał u mnie okres poszukiwań. Wiem na pewno, że chcę wrócić do malarstwa intuicyjnego, rozluźnionego, które nie jest tak bardzo dopowiedziane. Po dyplomie jestem na etapie poszukiwań. Bardzo chciałabym „rozluźnić się” w malarstwie, bo do tej pory tworzyłam precyzyjnie. Zostawało mało przestrzeni dla mnie jako twórcy. Bardziej czułam się jak dokumentalistka niż jako artystka. Ponadto już na pierwszym roku odeszłam od przekonania, że muszę coś wymyślić. Bo to jest właśnie złudne. Nie mówisz o sobie, a działanie pod publikę bardzo zamyka możliwość szczerej obserwacji, prawdziwego wyrażania siebie. Teraz w mojej pracowni przeżywam drugą młodość, pozwalam sobie na znacznie więcej niż podczas okresu akademickiego.
Twoje wcześniejsze prace są komentarzem do tego, co się dzieje lub działo w polityce i życiu społecznym, ale nie buntujesz się w sposób dosłowny.
Czuję się trochę jak w „Tangu” Mrożka – nie zostawiono mi wiele miejsca, żeby się buntować. Dla mnie odpowiedzią dziś jest raczej szukanie prawdy w sztuce, też piękna, ale nie na zasadzie, że coś jest ładne.
Byłam zaangażowana politycznie, ale nie był to manifest, nie chodziłam z transparentami, chcąc zrewolucjonizować świat, ale wtedy temat dziedzictwa i spuścizny historycznej był dla mnie ważny. Nie jestem ze Śląska, urodziłam się tu, ale nie mam tożsamości Ślązaczki, zastanawiałam się więc, jak najpełniej mogłabym to wyrazić. Dla mnie jeden element to za mało, więc chciałam stworzyć zestawienie tych symboli, komiksu, elementów masowej wyobraźni, która jest w nas, wierząc że może dać to pełnię tego, co chcę powiedzieć.
Przepraszam, że poruszę ten wątek, ale niezwykle ciekawie opowiadałaś o powrocie do Boga. To dziś prawdziwa rzadkość, że ludzie wracają do kościoła albo się z nim identyfikują. Raczej dzieje się odwrotnie. Co dał ci ten krok? Jak wpłynął na to co robisz dzisiaj?
To był ogromny przewrót w moim życiu. Bardzo długo nie chodziłam do kościoła. Byłam typowym „katolem” z tradycji: „rodzina chodzi, ja też chodzę”, a potem przez resztę życia byłam wrogo nastawiona do kościoła, do całej tej instytucji. Nawróciłam się na drugim roku studiów. Pamiętam, że byłam w życiowym dołku i przechodziłam spore załamanie nerwowe, wtedy koleżanka wysłała mnie na rekolekcje. Tam nagle mój cały światopogląd się zmienił. Od tamtego momentu mogę z ręką na sercu powiedzieć, że moje życie zaczęło się układać. I to, co mnie najbardziej cieszy, to że nie muszę tego tematu poruszać w swoich pracach, bo to nie jest tak, że gdy wierzę, to powinnam malować ikony, przemycać symbole religijne czy też pozostawać w świecie sacrum … Dla mnie to jest tak przewałkowany temat, że w moich pracach nie ma sensu dodatkowo o tym mówić. Mam wolność i mogę malować to, co chcę.
Baśka Wesołowska…
chciałaby odważnie ruszyć w świat.
Dowiedz się więcej