Burza w mózgu // Artur Pałyga
W kolejnej odsłonie „Burzy w mózgu” o swoich inspiracjach podwójnie opowiada Artur Pałyga. O 3:03 napisał nam o tym, co go inspiruje. O 3:07 pisze: „przeczytałem pytanie co OSTATNIO mnie zainspirowało”, więc autor dramatów odpowiedział jeszcze raz. I dobrze, bo ładnie odpowiedział.
3:03
Na pytanie, co mnie inspiruje, odpowiadam następująco: prawie wszystko. Wszystko, co akurat czytam, oglądam, przeżywam podczas pisania tekstu, myślenia o tekście, przymierzania się do tekstu i poprawiania tego już napisanego. Wszystko mi się wtedy w środku nastawia na odbiór i wyławianie wszystkiego, co pasuje. Piszę na przykład sztukę o Lepperze i III RP, i wpada mi w ręce „Agaj-Han” Zygmunta Krasińskiego z jego pięknym, ociekającym w słowa, malowniczym początkiem, malującym przerwaną ucztę i posiekanych biesiadników. I nagle wiem, jak będzie się zaczynał mój „Lepper”. Od uczty. Generalnie głównie tak działa czytanie. Niektóre rzeczy żywcem przekładam do swoich tekstów. Tak było z „Gilgameszem” w „Nieskończonej historii”, z tekstem, który w taki jakiś niesamowity sposób zadziałał, silny strasznie, że samo to działanie spróbowałem, razem z tekstem, włożyć do tej sztuki. Dlatego jedna z postaci czyta „Gilgamesza” i opowiada o tym, co się z nią dzieje, jak czyta. W zasadzie każdy tekst, jaki napisałem, związany jest z jakimś innym, czyimś, i do każdego swojego mógłbym sporządzić wykaz lektur niezwiązanych bezpośrednio z tematem. Przy czym mało byłoby w tych wykazach innych sztuk, a byłyby raczej powieści, poematy, dokumenty, no i własne doświadczenia, zasłyszane opowieści, sytuacje, rozmowy. Filmy rzadko. Z filmami jest tak, że zapalają coś w trakcie i zaraz po, i to szybko znika, wyparowuje kompletnie, jak sen po spojrzeniu w okno. Nie potrafię wymienić żadnego filmu, który jakoś trwale by mnie zainspirował. Wlał, wylał – tak jest z filmami. Może dlatego, że nie ma czasu na myślenie w trakcie. Podczas czytania np. „Buddenbrooków” mogę sobie podnieść głowę w trakcie, po kolejnym zdaniu opisującym obiad w salonie, odczekać i rozciągnąć ten obiad w jeszcze większą nieskończoność.
03:07
Ostatnio zainspirował mnie spacer nadmorską promenadą w Ustce, w sobotni wieczór, w usypiającym, obezwładniającym tłumie, snującym się tam i z powrotem, wzdłuż morza, pośród świecących, migających straganów, ze straszną, ale to straszną tandetą. Z tymi wszystkimi rozczulającymi dziełami rąk ludzkich, takimi jak: świecące włosy, fosforyzujące gówna, podskakujące chińskie pieski z dykty (czy nie wiem z czego), lody z różowego gipsu, popiskujące balony, miniaturowy świat minaturek, piłeczki hipnotyzera, pałeczki szczęścia, robaki radości, lampiony marzeń, gofry rozkoszy, koszulki śmiechu, popierdujące kościotrupy, tysiące kartek z zachodami słonca, utwory muzyczne dobiegające z lokalu, wykonywane na żywo, dokładnie te same od 20 lat. Ludzie przechadzający się w tym wszystkim, my przechadzający się w tym wszystkim z dziećmi, żonami, mężami, mamami, tatami, babciami, dziadkami, ciotkami, chłopakami, dziewczynami, kolegami i koleżankami, wzdłuż morza, tam i z powrotem, bo promenada nie jest aż taka długa. Pośrodku występują Indianie w wielkich pióropuszach, jak z najpiękniejszych fantazji dziecięcych o wodzach północnoamerykańskich Indian i śpiewają el condor pasa, i ludzie zbierają się wokół nich, bo ludzie na promenadzie lubią się wokół czegoś zbierać wokół czegokolwiek bądź, a wokół indian szczególnie, choćby grali codziennie od rana do wieczora, bez przerwy el condor pasa, i potrząsali pióropuszami; to tyle wystarczy. Są Indianie, potrząsają dla nas pióropuszami, są stragany, które są na wyciągnięcie ręki. Obfitością jest też ciemniejące malowniczo morze, które na wyciągnięcie drugiej ręki pięknie szumi dla nas.
Artur Pałyga – autor dramatów: „Nic, co ludzkie”, „Żyd”, „Turyści”, „Wszystkie rodzaje śmierci”,„Ostatni taki ojciec”, „Tak wiele przeszliśmy, tak wiele przed nami”, „Testament Teodora Sixta”,„Nieskończona historia”. Symbolem cyklu jest fragment fotografii Pawła Szałankiewicza.