Czy „Grecy umierają w domu”?
Hubert Klimko-Dobrzaniecki, Grek z pochodzenia, w swojej najnowszej powieści z pewnością nie chce, abyśmy dostrzegli złą sytuację rodaków z Aten w dobie kryzysu. Dlatego, jeśli tak jak ja, obawialiście się, że wykorzystana zostanie empatia czytelnika i wywód iście rodem z odbiornika telewizyjnego, to na szczęście Was to ominie.
Powieść jest intrygująca. Bo niby o Grekach, ale mieszkających w Polsce. Wszystko za sprawą przegranej wojny domowej w 1949 roku, w konsekwencji której kilkanaście tysięcy spośród nich przeniosło się właśnie na Górny Śląsk, do Bielawy. W późniejszych latach, większości udało się powrócić do swojej ojczyzny. Podobnie zresztą jak nasz autor – w latach 80. wraca do Grecji.
I tak jesteśmy odbiorcami powieści w powieści. Główny bohater, Sakis Sallas, poszukuje wspomnień. Na jednej płaszczyźnie mamy próbę rozliczenia z przeszłością, która tak naprawdę jest obca. Bardzo ciężko o jakiekolwiek fakty – rodzice już dawno nie żyją, znajomych nie ma. Częstokroć nasz bohater buduje swoje wspomnienia samodzielnie. Na zasadzie gdybania, zmyślania, koloryzacji.
Druga płaszczyzna to teraźniejszość Sakisa. To w niej, w Lefkes, pisze swoją książkę. Rzekomo tutaj, w domu literatów, miał osiągnąć potrzebny do tego spokój. Na swojej drodze spotyka różne osobistości – w większości przybyłych z różnych zakątków twórców, ale poznaje również tutejszych mieszkańców. Prowincjonalne miasteczko jest miniaturą Grecji. Powrót do przeszłości nie jest łatwy, szczególnie gdy na drodze 50-latka stają kobiety. Ukazany erotyzm miejscami jest po prostu żałosny. Przeplata się z barwnymi opowieściami z życia pozostałych gości hotelu. Pojawiają się również związki, które nigdy nie miały miejsca w życiu bohatera – a mianowicie relacja ojciec-syn, w której to on występuje w roli ojca. Sam, z wyboru, nie chciał nim nigdy być, o swoim natomiast ma wspaniałe wyobrażenia. Kreacja ojca poddana jest swoistej mitologizacji. Występuje tutaj niczym Bóg – najlepszy w każdej kategorii i znawca wszystkiego.
A jak radzą sobie Grecy w Polsce wykreowanej przez Klimko-Dobrzanieckiego? Ano radzą sobie, jak mogą. Matka chodzi do pracy na kilka zmian, a ojciec jest szefem taksówkowej mafii. Z kolei tęsknota za ojczyzną jest tak ogromna, że polskie zamienniki udają rodzime produkty. I tak, gotują ziemniaki zawijane w cebule, mówiąc, że to liście winogron, bądź kupują papugę, o której powiadają, iż jest cykadą. Żyją w kraju, w którym nigdy się nie zadomowili. Do końca życia są obcymi, nie będąc tak naprawdę nigdy u siebie.
Całość powieści, rozgrywającej się na dwóch planach, to próba rozwikłania zagadki dotyczącej przeszłości. Wypełniona barwnymi opowieściami, momentami wywołuje śmiech odbiorcy. W dużej mierze to jednak opowieść o poszukiwaniu tożsamości, o rozliczeniu z sobą, z własnym ja. Przynosząca poważne tematy, dająca do myślenia. Obraz bohatera jest tym bardziej smutny, gdy na czytelnika spada zakończenie. „Spada”, to dobre słowo, bo doświadczamy zakończenia niczym z greckiej tragedii – szybkiego, mocnego i urwanego. I może dlatego wywołuje pewien niedosyt oraz uczucie braku domknięcia.
Hubert Klimko-Dobrzaniecki: „Grecy umierają w domu”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2013.
Hubert Kilmko-Dobrzaniecki – (ur.1967 w Bielawie) polski pisarz, obecnie mieszka w Wiedniu. Debiutował zbiorem opowiadań „Stacja Bielawa Zachodnia”, autor m.in.: „Dom Róży. Krýsuvík” i „Bornholm, Bornholm”.