Coke Live Festival 2013 i jego skromniejsze oblicze

Jaki właściwie sens ma czytanie relacji z festiwalu? Wszystkim, którzy tam byli, może pomóc skonfrontować swoje wrażenia z cudzymi albo znaleźć słowa do opisania tego, czego doświadczyli. Trudniejsza jest odpowiedź na pytanie, po co relacje z festiwalu ludziom, którzy nie mieli okazji w nim uczestniczyć. Bardzo nie chciałabym, żeby przekaz tego tekstu sprowadził się do prostego i nic niewnoszącego „żałuj, że cię tam nie było”.

Gdybym chciała, żeby tak było, pewnie zaczęłabym się dzielić z wami wrażeniami z koncertów, dla których pojechałam na Coke Live Festival, i z najlepszych (moim zdaniem) występów. Opowiedziałabym, że Franz Ferdinand byli tak dobrzy, że prawie straciłam głos, a mokra byłam jak po kąpieli w jeziorze; że Florence and the Machine mimo nieszczególnie koncertowego materiału było… ale nie – nie o tym będzie ten tekst.

Festiwal ma też inną twarz – nieco bardziej kameralną drugą scenę, niepozorny namiot na drugim końcu lotniska, Cracow Stage. Grają tam artyści z mniejszym dorobkiem, często debiutanci z jedną płytą na koncie. Zazwyczaj są też nieco łagodniejsi, bardziej powłóczyści w brzmieniu. Dwie grupy chciałabym przybliżyć.

Pierwszy zespół ostatecznie zagrał także na głównej scenie – w zastępstwie za Wu-Tang Clan, którego koncert z powodu problemów z transportem przełożono na późniejszą godzinę. Très.b, bo o nim mowa, to polski zespół międzynarodowy, jak go określił organizator festiwalu, czyli duńsko-angielsko-holendersko-amerykańsko-polska grupa muzyczna, powstała w 2005 w Testrup w Danii. Jak na stosunkowo młody zespół z zaledwie dwupłytowym dorobkiem jest całkiem rozpoznawalny. Za „umiejętne połączenie siły i delikatności w muzyce, która jest jednocześnie niezależna i przebojowa” tygodnik „Polityka” nagrodził go Paszportem, a za swój debiutancki album członkowie grupy otrzymali Fryderyka. The Other Hand nagrali w Polsce, w 2009 roku, choć dopiero w 2011 przenieśli się do nas z Holandii. Album 40 Winks of Courage wyszedł w 2012 roku i jest o tyle nietypowy, że środki na niego w dużej mierze pozyskano za pomocą crowdfundingu. Oba krążki reprezentują muzykę, którą określiłabym jako szeroko rozumiany rock alternatywny, ale niektóre utwory wpadają nawet bardziej w pop. Warto się nimi zainteresować przede wszystkim ze względu na piękny wokal Misi Furtak – jej mocny, niski głos świetnie wypada na tle trochę leniwej gitary Oliviera Heima i jego głosu – wyższego i delikatniejszego.

Drugi zespół, o którym wspomnę, to już zdecydowanie debiutant – pierwszy album Łagodnej Pianki, Najmniejsze przeboje, ukazał się nakładem Wytwórni Krajowej w kwietniu tego roku. Zespół odrobinę niepozorny, nie zachwyca i nie porywa, ale po prostu miło i przyjemnie się go słucha. Proste (w dobrym znaczeniu tego słowa), pozytywne piosenki łatwo wpadają w ucho, lecz nie nudzą. Nie zawsze zresztą są zbudowane na banalnym schemacie z refrenem –  na przykład jeden z najpopularniejszych utworów, Pogromcy smoków, w ogóle go nie posiada. Utwory zespołu mają dobre teksty, które nie roszczą sobie praw do bycia poezją, ale zanuci się je pod nosem bez wstydu. Młodzi twórcy bawią się i muzyką, i słowem, zachowując zdrowy dystans (czego przykładem jest na wpół poważny protest song w obronie wieczorynki). Tę pozytywną energię widać zwłaszcza na koncertach – nigdy jak dotąd nie widziałam zespołu, który tak cieszyłby się grą dla widowni i tak dobrze się z nią komunikował. Jeśli tylko będziecie mieli kiedyś okazję się wybrać – nie wahajcie się ani chwili, poprawa humoru gwarantowana.