Idealiści o coś walczą zamiast narzekać na kanapie: Michał Borowik – najmłodszy kolekcjoner sztuki w Polsce
Czy skromny student, który oblał egzaminy na wymarzoną ASP, wyobrażał sobie, że jego kolekcja obrazów kupowana za napiwki z pracy kelnera stanie się wkrótce jednym z najbardziej znanych i imponujących zbiorów młodej sztuki w Polsce? W życiu nic nie dzieje się przypadkowo, a dowodem na to może być pierwszy obraz (Edwarda Dwurnika) znaleziony na śmietniku...
Z ilu dzieł składa się dziś twoja kolekcja?
Kolekcja liczy aktualnie kilkaset prac. Pierwsza jej odsłona, która miała miejsce w BWA w Zamościu, to zaledwie jej 10 procent. Jej wielkość może być też rozumiana inaczej – pod względem efektu, jaki wytwarza, oddziaływania, rozprzestrzeniania idei. Od tej strony docenił ją Arinfo.com, „Modern Painters Magazine”, Independent Collectors oraz przewodnik po najważniejszych upublicznionych kolekcjach prywatnych – BMW Art Guide. Wydawnictwo tworzy międzynarodowy zespół krytyków i kuratorów, który omawia zbiory, w części dostępne publicznie. W pierwszej edycji pojawiły się dwie kolekcje z Polski – moja i Grażyny Kulczyk. Zostałem wyróżniony nie ze względu na obecność w kolekcji artystów pierwszoligowych, którzy są częścią układu scalonego sztuki, ale za samą ideę kolekcji. Ideę bardzo prostą – da się kolekcjonować, nie będąc finansowym potentatem. Co więcej, relacje jakie wówczas panują między kolekcjonerem a artystami są znacznie bliższe zaangażowanej kooperacji aniżeli relacji klient-producent.
Do których z prac masz najbardziej emocjonalny stosunek? Które są ci szczególnie bliskie?
Posiadane czy w historii sztuki? W historii sztuki to „Łóżko” Roberta Rauschenberga z 1955 roku. Już sam opis materiałowy jest wspaniały – „Olej i ołówek na poduszce, kocu i poszewce na drewnianym stelażu”.
Często podkreślasz w wywiadach, że twoja pasja zrodziła się po tym, gdy oblałeś egzaminy na ASP. Chciałeś zajmować się tworzeniem, trudno uwierzyć, że nawet posiadanie najznakomitszych zbiorów jest w stanie zastąpić drzemiący w tobie twórczy potencjał. Czy realizujesz się w malarstwie, grafice albo innych dziedzinach plastycznych?
To kwestia uzależnienia. Nie da się tego ukryć – sztuka uzależnia, a koszulki z napisem „Buy art not cocaine” głoszą szczerą prawdę. Jeśli fascynujesz się sztuką, ale świadomie rezygnujesz z ASP, z malowania, bo uznajesz, że to co robisz nie jest do końca tym, czego szukałeś, to rozbijasz się o klasyczny, powodujący dotkliwą alienację, rozziew między pragnieniami a możliwościami ich realizacji. Przechodzisz wszystkie symptomy odstawienia i głodu sztuki – brakuje ci terpentyny, materii sztuki, uświadamiasz sobie, że potrzebujesz jakiejś formy ekspresji. W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że kolekcjonowanie, eksploracja pola sztuki, wybieranie z całego ogromu istniejącej sztuki jest formą kreacji. Że można w ten sposób pozostawić ślad, sygnaturę, która będzie niezaprzeczalnie twoja. Kolekcja to ja, ja to kolekcja, w pełni się z nią identyfikuję.
Czy istnieje coś takiego jak osobowość kolekcjonera? Czy trzeba mieć w sobie wewnętrzną potrzebę „zbierania”? Jakiś szczególny sentyment do artefaktów, czy z trudem pozbywasz się prac ze swojej kolekcji?
Każdy zakup to potwierdzenie moich osobistych gustów i wyborów. W ten sposób opisuję siebie i dlatego w nazwie kolekcji widnieje moje nazwisko, przypominając że kolekcja odzwierciedla fragment mojego życia. Przez kolejne prace, które powiększają kolekcję, filtruję myśli, poglądy, stosunek do otaczającego świata. Kolekcja jest medium kanalizacji mojego potencjału. Pytanie o czynniki determinujące zakup przypomina pytanie malarza, dlaczego dobiera, kreuje i łączy elementy swojego dzieła w taki, a nie inny sposób. Z trudem rozstaję się z pracami. Tworzenie kolekcji to sztuka odejmowania. Jak w tej anegdocie o Gertrudzie Stein pouczającej Hemingwaya, jak kupować sztukę – kupuję ze świadomością, że na większość prac, nawet tych bliskich mi pokoleniowo, po prostu mnie nie stać. Zasady doboru są wręcz intymne. Konkretne prace są dla mnie formą zapisu odczuć zmaterializowanych cudzą ręką. Równie ważne jak umiejętność dodawania nowych elementów do tego puzzla, jakim jest kolekcja, jest umiejętne odejmowanie. Pozbywam się tych prac, które zaczynają mnie denerwować, przestają pasować do całości, która się wyłania, tych które z czasem stają się zbędne, znaczeniowo wyeksploatowane, puste.
Przebyłeś drogę od anonimowego studenta, który hobbystycznie kupuje prace za napiwki do jednego z najbardziej rozpoznawalnych kolekcjonerów młodej sztuki. Jak bardzo od tego momentu zmieniło się twoje życie, spojrzenie na otaczającą rzeczywistość?
Czuję, że w tym krótkim momencie, kiedy należy się zająć tematem sztuki najnowszej, koncentruje się na mnie uwaga. Świat chce oglądać polską sztukę, bo to sztuka bardzo egzotyczna i ważna, a w Polsce niewiele jest możliwości zobaczenia jej w odpowiednim wydaniu. Prawda jest taka, że wszystko, czego pragnę, przychodzi zawsze trochę później i inaczej, niż tego chcę. Jeszcze osiem lat temu, na fali szczeniackich aspiracji, buntu i wiary, że nic nie stoi mi na przeszkodzie, nie spodziewałem się, że nie dostanę się na wymarzone studia a stworzona później kolekcja kiedykolwiek zostanie przez kogoś dostrzeżona. Wiem, że ja sam muszę zadbać o własne interesy, a tak naprawdę o interesy nas wszystkich i przyszłych pokoleń. Tłumaczę sobie, że idealiści zawsze są seksowniejsi od realistycznych cyników, o coś im chodzi, o coś walczą zamiast narzekać na kanapie.
Polski rynek sztuki dopiero zaczął się formować właściwie popyt na młodą sztukę wykształcił się w przeciągu ostatnich kilku lat. Jak oceniasz szansę młodych artystów dzisiaj na zaistnienie w szerszej świadomości? Z jednej strony powstają miejsca, gdzie mogą zaprezentować swój dorobek publicznie, z drugiej zaczyna robić się tłoczno.
Kolekcja stawia zasadnicze pytanie dotyczące korzeni, pochodzenia, przodków, ale także tradycji, wobec której musimy się określić. Mało kto pamięta, że praktyka kolekcjonowania ma w Polsce burzliwą historię: bogatą w fantastyczne projekty i spektakularne akty szabrownictwa. W pół wieku, za czasów PRL-u, z powodów politycznych zniszczono odwieczną polską tradycję prywatnego kolekcjonowania i zamawiania portretów. Dziś stawiam pytanie: Jaki obraz pozostawimy po naszych czasach? Uświadamiam wszystkim, że warto kupować prace młodych, obiecujących artystów. Że kolekcjonowanie nie jest czymś, co dla zabicia czasu robią bohaterowie „Dynastii”. Tekst towarzyszący wystawie w Zamościu nie przez przypadek otwiera zdanie: „Kolekcja to ja, a ja to kolekcja, w pełni się z nią identyfikuję”. Kolekcjonowanie jest oparte na wyrzeczeniach, decyzjach dotyczących mojego życia. Również w tym sensie, że ani nie chcę, ani nie mogę mieć wszystkiego. Oparte jest też na bardzo subiektywnych, osobistych kryteriach. Kolekcja to trochę kronika towarzyska, trochę kufer wspomnień z pamiątkami z podróży po Polsce w poszukiwaniu ciekawej sztuki, spotkań z artystami, rozmów, wystaw, lektur… Między pracami istnieją relacje, które tworzyły się latami. Wciąż jest dokumentem mojego życia – momentów dramatycznych i radosnych, wszystko w niej się odbiło.
Mam wrażenie, że teraz obserwujemy coś w rodzaju boomu na młodą sztukę, coraz częściej organizowane są aukcje, artyści sprzedają swoje prace prywatnie. To bardzo optymistyczne, tylko coraz trudniej się w tym odnaleźć. Jak wybrać wartościowe dzieło i nie chodzi tu wyłącznie o wartość materialną?
I to pytanie zadano kiedyś guru ludzi rynku sztuki – Charlsowi Saatchiemu. Odpowiedział, że osoba która wie jeszcze bardzo mało o współczesnej sztuce, ale ma 1000 funtów do zainwestowania, powinna kupić obligacje. Sztuka to nie inwestycja, o ile nie jest się ogromnym szczęściarzem i umie się pobić profesjonalistów w ich własnej grze. Należy więc kupić coś, co nam się podoba. Da nam to przyjemność wartą 1000 funtów na lata. Warto też poświęcić trochę czasu na wyszukanie czegoś naprawdę specjalnego, bo wyszukiwanie to już połowa zabawy. W kolekcjonowaniu najważniejsze jest dla mnie nie tylko posiadanie dzieł, ale ich upublicznianie i pomaganie artystom. Kolekcja jest rodzajem platformy, sceny na której mogą zaistnieć młodzi, jeszcze szerzej nieznani artyści. Jej upublicznienie ma podwójny cel – promocję artystów i edukację społeczeństwa. Sztuka powinna być dostępna dla wszystkich, nawet jeśli nie jako wyłączna własność. Samo istnienie kolekcji, do której powstania posłużył jedynie kapitał w postaci pasji, a nie miliardów we frankach szwajcarskich, potwierdza tę tezę.
Czego można ci życzyć na drodze realizacji?
Przyjemności. Parafrazując, cel kolekcji byłby osiągnięty, gdyby komuś oglądającemu ją ze zrozumieniem sprawiła przyjemność. Wytrwałości w pomaganiu i promowaniu artystów. Jesteśmy w momencie, kiedy promocyjna rola galerii się kończy, a ciężar tych działań spada na artystów, instytucje i … kolekcjonerów.
Więcej na : Borowik Collection