Listy twórczej niezgody: Andrzej Urbanowicz – Czarodziej sztuki

Andrzej Urbanowicz to dla artystycznego undergroundu postać kultowa, razem z kręgiem przyjaciół odmalowująca na tle socjalistycznego szarego ustroju barwne tęcze i wywołująca inne jeszcze, gwałtowne wtedy, zjawiska. Autor obrazów wizualizujących symbolikę solarną w różnych wariantach i odcieniach. Miłośnik bogini niezgody, porozumiewający się z nią epistolarnie drogą wyobrażeniową w cyklu „Listy do Eris”, Autor happeningów, twórca Galeri Śląskiej i Katowickich Spotkań Twórców i Teoretyków Sztuki, współzałożyciel grupy Oneiron, gdzie zgłębiano nieznane w sztuce polskiej wątki myśli ezoterycznej.

 
Andrzej Urbanowicz. Fot. Radosław Kaźmierczak

Andrzej Urbanowicz. Fot. Radosław Kaźmierczak

„Sztuka nie odtwarza tego, co człowiek widzi,
ale czyni widocznym.”
Paul Klee
 

W 1938 roku przychodzi na świat Andrzej Urbanowicz. W tym miejscu rozpoczyna się migracyjna podróż, która na zawsze odmieni losy przyszłego prekursora działań wizualnych. Co było powodem tamtej ucieczki z rodzinnego miasta? Po latach w „Serpentynach” wspomina:

Urodzony w Wilnie, dzieliłem los milionów ofiar wojennego transferu. Moja matka w przekonaniu, że im dalej od Moskwy, tym lepiej, zorganizowała nasz wyjazd pierwszym transportem.

Podczas swojej podróży odwiedzają Białystok, Kraków, Gliwice, aby w końcu osiąść na kilka lat w Raciborzu, gdzie do 1956 roku matka artysty prowadziła muzeum. Katowice stały się miejscem postoju na drodze między Raciborzem a Krakowem, gdzie w latach 1956-1958 Urbanowicz był studentem Akademii Sztuk Pięknych. Przystanki w Katowicach pozwoliły mu na odwiedzanie BWA przy ulicy Dworcowej 13 i zapoznanie się z działalnością grupy ST-53. Również wtedy poznał swoją przyszłą żonę – Urszulę Broll. To złączenie dwóch uosobionych energii pozwoliło na stworzenie na poddaszu Piastowskiej 1 miejsca szczególnego w artystycznym krajobrazie Katowic. Starania i poszukiwania Urszuli pozwoliły w roku 1960 zaadaptować lokal na pracownię artystyczną. To atelier, do którego wprowadził się Urbanowicz ze wspomnianą już damą odrodzenia artystycznego, szybko stało się legendarne, głównie za sprawą odbywających się tam pokazów dla grona wtajemniczonych i pionierskich – w wymiarze ogólnopolskim – akcji artystycznych. To właśnie na tym poddaszu stworzono pierwszą gminę buddyjską, stanowiącą punkt węzłowy ówczesnych zainteresowań Urbanowicza kulturą Wschodu. Tutaj tłumaczono teksty literatury zen, czytano Junga, Meyrinka, traktaty alchemiczne, aby spożytkować te i inne doświadczenia na twórczej drodze samorozwoju.

Splendor vitae!

Ale chwila! Czy nie miało być o Andrzeju Urbanowiczu? Problem polega na konieczności wyboru między wejściem w biogram i suchą referencją przebiegu życia (no, może niekoniecznie suchą…) a spojrzeniem na obraz jako pewnego rodzaju wehikuł świadomości autora. Wymienione wyżej fragmenty biograficzne to jednak części nierozerwalne, swoista jedność, tak usilnie poszukiwana w obrazach twórcy, na których elementy kompozycyjne uzyskują swój byt dzięki działaniom energotwórczych promieni słonecznych i przenoszących znaczenia barw. Jest to widoczne zwłaszcza w kompozycjach z lat mniej więcej 1998-99. Obraz „Świecące” być może w pewien sposób kontynuuje proces abstrakcji formy drzewa, podjętej kiedyś przez Pieta Mondriana? Z drugiej strony, w bąbelkowatych przestrzeniach widać jakby dalekie echo Władysława Strzemińskiego. Nie wydaje się to jednak czystym przypadkiem – dlatego te kwestie są tutaj poruszane. W ostatnim cyklu korespondencji z boginią chaosu na płaszczyznach malarskich widzimy strukturalne fałdy wprawiane w ruch mocą koloru, układające się w nie do końca zwarte symbole nieskończoności i wiecznego odrodzenia, kultu płodności, radości życia i ciągłego procesu stwórczego – spójrzymy tylko na „Emanacje pawiem” czy „Ouroborosa„.

Pochwała życia jest szczególnie obecna w cyklu „Listów do Eris”. Buchające kolory

Listy do Eris. Wielka pizda śpiewa chwałę Eris.

Listy do Eris. Wielka pizda śpiewa chwałę Eris.

i materia ukształtowana jest silnym i zdecydowanym gestem, niepozbawionym jednak delikatności, co – w przestrzeni między sobą a naszą wyobraźnią – wywołuje swoistą grę w kotka i myszkę. Ciemność będąca podłożem, tłem, niejako nieświadomością w której zanurzone są wyspy wyrażalnego dla człowieka świata form, staje się analogonem pierwotnego chaosu. Stąd wyłaniają się archetypowe wyobrażenia, formy, w które – kształtowani przez jungowską nieświadomość zbiorową – wlewamy treść, niejako łączymy przeciwieństwa objawiane nam jako odrębne pola formy i treści.

Dostrzec tutaj można rozświetlony barwami rozwój tkanki fizycznej, energotwórczą boginię płodności rozkładającą swe nogi i poprzez bramę cielesności zapraszającą odbiorcę w podróż
do źródeł swej istoty – „Wielka Pizda śpiewa chwałę Eris„. Nieprzerwanie odgrywane rytuały odrodzenia ciągle wskazują na najistotniejszą czynność, którą wykonuje każda istota na tej planecie – życie! Ten „kontrolowany” chaos u Urbanowicza jest niczym metafora dynamicznie działającej siły, stanowcze i kompletne przeciwstawienie się stagnacji, w istocie będącej zamrożonym w czasie przedsionkiem śmierci. W innym obrazie z tego cyklu dostrzegamy formy błaznów, czy może lepiej – czarowników – tańczących wokół arché Heraklita – ognia. Być może to kolejny wypad Urbanowicza do źródeł cywilizacji, bowiem to ogień zapoczątkował nową epokę w dziejach ludzkości. Tutaj blask rozświetla tańczące wokół postacie, rozkładając kompozycyjnie elementy tej struktury jak gdyby wg schematu złotej spirali. Wydaje się to ponurym żartem, ale ten ostatni cykl – „Listy do Eris” – przez ładunek możliwości może przekształcać się w nawiązanie do pierwszego cyklu Urbanowicza – cyklu przedstawiającego „Ryby„. W zamknięciu tym objawia się ciągła obecność żywiołu wody, niektóre ciągi kolorystyczne dają wrażenie jakiejś głębinowości, zanurzenia w ciemnej toni oceanu rozświetlanej przez obecność organizmów. Uobecnia to dynamikę i wieczną zmienność wszelkich rzeczy, jak również początki życia i przywołanie warunku niezbędnego dla funkcjonowania ludzkiego organizmu.

Cykl „Ryb” przechodził fazy od łatwo rozpoznawalnych kształtów do – jak to określił Jarosław Świerszcz – „malowanych ogniem” niedomówień nowego cyklu rozpoczętego
na przełomie lat 1961 i 1962. W tym czasie Urbanowicz zrywa z iluzją rzeczywistości na rzecz alchemicznego eksperymentu stwarzania nowej materii. Jeszcze jedna kwestia staje się w tym kontekście problematyczna. Kto jest nadawcą, a kto odbiorcą poszczególnych obrazów składających się na cykl? Czy można ustalić takie zależności? Pytanie być może absurdalne, być może są to listy wysyłane przez Urbanowicza w ramach wymiany materialno-duchowej? Być może to właśnie intencje Eris były czynnikiem kształtującym za

Świecące, 1999 r.

Świecące, 1999 r.

każdym razem uobecnienie takiego, a nie innego elementu w obrazie? Jest to dosyć grząski grunt, stawiający nas jednak ciągle w przestrzeni niedomówień, niepewności, grawitacyjnego przyciągania do Prawdy dzieła, gdzie możemy doświadczyć symbolu. Światło promieniujące z tej przestrzeni jest pewnym motywem wspólnym dla poszukiwań artystycznych Urbanowicza. W tekście „Okazanie” Urbanowicz mówi, że: Najdosłowniej jesteśmy dziećmi światła, choć nie zawsze o tym pamiętamy. Nawet gdy jest go całkiem niewiele, ono jest najważniejsze. Posłańcem uczuć jest barwa.

Wyczuwalny wyżej klimat jest ledwie wierzchołkiem góry lodowej, nie da się jednak wszystkiego tutaj opisać. Malarstwo jest głównym medium Urbanowicza, sięga jednak również po grafikę – np. w cyklu sadystycznym – czy używa technik mieszanych. Równie ważną częścią jego drogi było pisarstwo – niektóre teksty można znaleźć w księdze pt. „Katowicki underground artystyczny po 1953 roku” wydanej przez katowickie BWA. Dla równowagi przytoczę jeszcze wspomnienie o Wernisażu dynamicznym, gdzie podpalano zawieszone zamiast obrazów gazety, czy zamknięte happeningi quasi-psychologiczne w Galerii Katowice.

I tak powinno się to zakończyć – bez odpowiedzi na pytanie, kim był Andrzej Urbanowicz.
Przez obrazy możemy tylko – lub aż – próbować ocierać się o to źródło tajemnic.

Rubedo

Tego rodzaju nurt w sztuce, sytuujący się gdzieś pomiędzy biegunami ratio i irracjonalności, to ścieżka na której artyści pozostawiają ślady swoich duchowych wędrówek. Droga twórczej alchemii wykuwająca wizje wnętrza i reorganizująca związki formy i materii. Być może to pewnego rodzaju niezgoda czy brak, odczuwany w codziennym świecie? C.G. Jung mówi: To, co nieprzewidywalne i to, co „nie do uwierzenia” także należy do tego świata. Jedynie wtedy życie jest pełne.

Na pewno charyzma Urbanowicza i aura jego sztuki, pracowni, towarzystwa przyjaciół – Urszuli Broll, Antoniego Halora, Zygmunta Stuchlika i Henryka Wańka oddziałała na środowisko śląskie. W kolejnych odsłonach chciałbym zaprezentować twórczość niektórych z wymienionych artystów, jak również tych młodszych, inspirujących się magiczną ścieżką w sztuce. Zakończę cytatem Wańka z „Przestrzeni„: Inna przestrzeń otwiera się przed nami, gdy jakimś miejscom zaczynamy przypisywać szczególne znaczenie. Gdy sztuka unosi nas ponad obiegową zwyczajność. Gdy do powszedniości dodajemy element odświętny. Gdy czcząc naszą, ludzką przestrzeń, wzbogacamy ją o wymiar niezwykły. Niezliczoność możliwości przeżywania Innej Przestrzeni czyni daremnym wysiłek określenia jej w postaci normy estetycznej.

Więcej prac na oficjalnej stronie Andrzeja Urbanowicza.

Fotografia R. Kaźmierczaka – wszelkie prawa zastrzeżone.