ROZŚWIETLAMY ARTYSTÓW Mateusz Hajman: Nagość jest zwyczajna

Na czym polega fenomen prac Mateusza Hajmana? Nic nadzwyczajnego. Aparat – nie najlepszej jakości, sceneria – studencka stancja,  rozebrana modelka. Akty? Nagość już dawno przestała szokować, a mimo to wystawę opuczczamy zahipnotyzowani, w amoku i z głowa pełną pytań.

Nagość, skąd się wzięła w twoich pracach?

Początki biorą się jeszcze z liceum plastycznego, gdzie w ramach realizacji projektu zaliczeniowego wybrałem tematykę ludzkiego ciała w kontekście zwyczajnych z pozoru przedmiotów. Inspirowany zdjęciem Man Raya, na którym modelka zostaje porównana do wiolonczeli, zacząłem szukać własnych analogii pomiędzy ludzkim ciałem a przedmiotami. Były to wtedy subtelne półakty, lecz punktem przełomowym do dalszych eksperymentów było spostrzeżenie na temat tego, co interesuje mnie najbardziej w fotografii – nieupozorowana spontaniczność, odejście od narzuconego tematu czy reakcji, a nie zaplanowanie konkretnej pozy. Na przykład przed wystawą w galerii „Nie zastawiać” kilka godzin przed otwarciem zrobiłem polaroidy z czterema modelkami, które wieszają w tym miejscu wystawiane prace. Chodziło o zderzenie rzeczywistości z tym, co widzimy na zdjęciach, ponieważ wielu ludzi podchodzi do tego jak do czegoś niewyobrażalnego i odległego, patrzą przez zdjęcia jak przez filtr.

Trudno namówić koleżankę do pozowania?

Na początku było najtrudniej. Teraz często propozycja wychodzi sama przy okazji luźnych rozmów w gronie znajomych. Wszystko zależy jednak indywidualnie od osoby. Nieraz od razu zgadzają się osoby, o których wcześniej myślałem, że nigdy nie dałyby się sfotografować, są też osoby, które bezskutecznie namawiam od lat (pozdrawiam pewną mieszkankę Tych) i oczywiście szanuję to, choć dla mnie specyfika nagości stała się czymś zupełnie normalnym, wręcz zwyczajnym. Do sesji podchodzę jak do każdego innego zawodu. Tak naprawdę nagość jest dla człowieka czymś naturalnym, dopiero z czasem narosło wokół niej tabu.

Pierwszą modelką Mateusza Hajmana była…

Pamiętam, że pierwsza pozowała koleżanka przy okazji jakiegoś szkicu. Początki fotografii biorą się chyba jeszcze z czasów gimnazjum, gdzie nie mogąc czegoś narysować z głowy, robiłem zdjęcia jako podglądówki. Więc najpierw były to zdjęcia „szkicowe”, ale jeszcze nie akty. Później w liceum zacząłem realizować projekt podobieństwa formy ludzkiego ciała do przedmiotów, nie były to oczywiście całkowite akty, raczej fragmenty ciała modelki, na przykład fragment pleców.

Skoro nie trudno namówić kogoś na rozbieraną sesję to z czego to wynika?

Nie wiem i nie chcę się nad tym zastanawiać. Będę się zastanawiał, kiedy modelki nie będą chciały pozować. Tak jak mówiłem, nagość stała się dla mnie czymś naturalnym, a nawet zwyczajnym. Stało się to dla mnie tak normalne, że czasem ktoś poczuje się urażony, kiedy podczas rozmowy odruchowo palnę coś o aktach.

Katarzyna Bochnacka: Nagie kobiety są głównym motywem twoich zdjęć, czy ale czy nie jest to zamknięcie w pewnych ramach? Skupianie się tylko na jednym temacie jest w pewnym sensie pójściem tylko w jednym kierunku.

Nie wykluczam, że kiedyś ten temat może mi się znudzić, na razie jednak podoba mi się to, co robię. Kiedyś złapałem się na robieniu zdjęć przy oknie i powielaniu ich w takiej, a nie innej, scenerii. W rzeczywistości jednak, nawet jeżeli mam do czynienia z podobnym motywem, sam proces fotografowania jest zawsze satysfakcjonujący i nieprzewidywalny.

Sugerujesz wrażenie przypadkowości, ale każde zdjęcie jest przecież dokładnie przemyślane i zaplanowane. Na twoich fotografiach widzimy młode modelki pozujące w nieuporządkowanych mieszkaniach. Na podłodze walają się graty, na stole leżą niewyniesione po obiedzie talerze. Chaos kontrolowany?

Sceneria widoczna na zdjęciu to motyw zastany, na pewno nie jest tak, że wpadam do mieszkania i rozrzucam rzeczy, aby wyglądały bardziej realistycznie. Planem zdjęciowym są często stancje modelek albo mieszkania moich znajomych. Ten bałagan wpisuje się w ideę tego, co chcę przekazać – naturalności będącej kontrą wobec zdjęć w stylu glamour, gdzie wszystko jest retuszowane i precyzyjnie dopracowane. Fotografuję ludzi takimi, jakim są w codziennych sytuacjach, niczego sztucznie nie ubarwiam ani nie upiększam, stąd też pracuję z aparatem analogowym, który utrudnia manipulowanie obrazem.

Oglądając twoje zdjęcia ma się wrażenie, że tak naprawdę główną rolę odgrywa jakaś impresja, światło padające na dywan, element otoczenia, a sama modelka staje się tłem, drugim planem.

Często robiąc zdjęcia moją uwagę od modelki odciąga jakiś z pozoru zwyczajny element. Ważniejsze od samej modelki staje się dla mnie miejsce i wrażenie, jakie wywarło ono na mnie w danej chwili. Jednak samo zdjęcie miejsca bez modelki nie byłoby już interesujące.

Czy studiowanie malarstwa przyczyniło się do powstania tego filtru przez który percypujesz rzeczywistość widoczną w twoich pracach?

Często spotykam się z opinią, że moje zdjęcia są malarskie. Myślę, że dzięki malowaniu jestem bardziej wyczulony na kolor czy kompozycję. Na swoje fotografie nie patrzę przez pryzmat techniki, tj. tego jakim modelem Canona zostały wykonane, bo moim celem nie jest wykonanie zdjęcia idealnego pod względem technicznym. Moje prace często mają estetykę obrazu właśnie dzięki temu, że są nieostre. W samej jednak fotografii niezwykły jest sam proces fotografowania, począwszy od umawiania się na spotkanie, po obserwowanie reakcji ludzi na dane zdjęcie. Najbardziej podoba mi się, że to co powstaje na zdjęciu w jakiś sposób istniało w rzeczywistości i zostało mechanicznie przełożone przez obiektyw na materiał światłoczuły.

Twoja wystawa w galerii „Dwie Lewe Ręce” zbiega się z wystawą w Rondzie Sztuki. Organizujesz dwie ekspozycje równocześnie, ale widzowie nie będą mieli wrażenia déjà vu, bo w jednej z galerii zaprezentujesz niepokazywane dotąd obrazy i instalacje.

Tak się złożyło, ale ta sytuacja zmobilizowała mnie do zaprezentowania swojej twórczości od nieco innej strony. W „Dwóch Lewych Rękach” pojawią się już nie fotografie, ale instalacje i obrazy, których dotąd nigdzie nie wystawiałem. Możliwości dwóch wystaw jednocześnie pozwalają na zaprezentowanie szerszego dorobku, starałem się jednak nie wpadać w pułapkę prezentowania przekrojowo wszystkich prac od dziecięcych szkiców począwszy, ale wydobyć z tego coś charakterystycznego, przy tym nie powielać motywów, a jedynie stworzyć jakąś oś spójną dla obu wystaw. W instalacjach i obrazach zawieram wszystko to, czego nie udało mi się uchwycić za pomocą fotografii, stanowią dopowiedzenie jakiegoś ruchu, gestu, wrażenia, jakie wywołała we mnie dana sytuacja.

Przyznam szczerze, że do tej pory nie wiedziałam o istnieniu twoich obrazów.

Tak, nie mogłaś o tym wiedzieć, bo do tej pory poza profesorami na akademii czy znajomymi raczej nikt nie widział moich prób malarskich. Długo zastanawiałem się nad tym, co z nimi zrobić, bo dopiero od niedawna malarstwo, fotografia, instalacja zaczęły się układać w jedną spójną całość. Malarstwo jako proces dostarcza mi wiele satysfakcji, nigdy jednak nie byłem przekonany do możliwości jego ukończenia. Trudności nastręczało mi pytanie, w którym momencie mogę uznać, że praca została wykonana. Ze zdjęciami jest zupełnie inaczej, tam wszystko zostaje dopracowane w każdym detalu, z góry wiem, jaki efekt chcę osiągnąć. Wykonuję około 15 zdjęć na godzinnej sesji, następnie je selekcjonuję i szukam tego najbardziej zbliżonego do założonej koncepcji. Z obrazami jest jednak inaczej, bo tu mam do czynienia z żywą materią, która ulega ciągłym przekształceniom. Malowanie obrazów pozwala mi jednak na dopowiedzenie tego, czego nie ma w fotografii, nadaje przedmiotom nowego znaczenia, obrazy zawierają chyba najwięcej moich przemyśleń.

W pewnym sensie łatwiej fotografować, niż samemu być fotografowanym. Zgodziłbyś się pozować do swoich zdjęć, gdyby padła taka propozycja?

Chyba Terry Richardson powiedział, że nie zrobiłby nikomu zdjęcia, do którego sam by nie zapozował.