Opowieść o Człowieku ze Stali
Nie potrafię wyobrazić sobie współczesnego świata popkultury bez superbohaterów ubranych w obcisłe, lateksowe ubranka z powiewającą na wietrze peleryną. Od wieków poszukiwaliśmy istot, którym moglibyśmy przypisać nadludzkie cechy, i które byłyby zdolne sprawować nad nami opiekę.
Dobrze są nam znane mitologiczne bóstwa rzucające piorunami, które podczas upijania się nektarem i ambrozją obserwowały poczynania ludzi, w których tchnął życie Prometeusz. Rycerze, którzy najrzetelniej wykonywali założenia etosu, byli stawiani bliżej sfery sacrum, co umożliwiało im zaistnienie jako strażnicy bezpieczeństwa szarego człowieka. Jednak jak zaszczepić współczesnemu człowiekowi, który posiada znacznie większą wiedzę niż jego przodkowie i twardo stąpa po ziemi, mit o nadprzyrodzonej postaci, zmieniającej losy świata lub mieszkańców jednego miasta? W 1938 roku nastąpił przełom: Joe Shuster i Jerry Siegel wydali pierwszy numer Action Comics#1. Sami nie spodziewali się takiego sukcesu! W końcu prawa do postaci Supermana sprzedali wydawnictwu DC Comics za marne 130 dolarów.
okładka pierwszego komiksu z serii o Supermanie
Superman ukrywa się pod postacią zwykłego człowieka – Clarka Kenta – dziennikarza „Daily Planet”. W rzeczywistości ten mężczyzna o stalowej sile to przybysz z Kryptonu, a jego prawdziwe imię brzmi Kal-El. Ta prosta historia poruszyła serca nie tylko Amerykanów, dla których prezentowane przez Supermana wartości stały się wzorcem do naśladowania. Jego niespotykana siła i wielkie możliwości łączyły się z cechami dobrego człowieka, czyli tego, który jest zdolny do okazywania współczucia i pragnie sprawiedliwości. Uznanie, z jakim spotkał się Clark Kent, przyczyniło się do powstania kolejnych zamaskowanych herosów, takich jak Batman. Nie trzeba było długo czekać na reakcję ze strony konkurencji. Marvel Comics wykorzystało olbrzymie zainteresowanie superbohaterami i stworzyło własne postacie. Prekursorem ery „manów” stał się Stan Lee, twórca m.in. postaci Spidermana. Idealnie poruszał się pomiędzy różnymi wątkami historycznymi, odwoływał się do kultury oraz religii. Wykorzystał panujący w społeczeństwie niepokój i obawy przed wybuchem III wojny światowej, tym razem atomowej. Czytelników, następnie fanów, a ostatecznie już hero-maniaków było coraz to więcej.
„Superman and the Mole Man” , reż. Lee Sholem (1951)
Komiksy zostały podzielone na trzy okresy nazwane złotym, srebrnym oraz brązowym wiekiem. Lata od 30-ych po 50-te należały do tego pierwszego, podczas którego rysunkowy Superman podbijał amerykańskie domy i stawał się jedną z pierwszych ikon popkultury. Potem było tylko gorzej. Papierowi bohaterzy tracą swoją szykowność. Zaczęły liczyć się inne środki przekazu, do codzienności wkroczyła telewizja. Szybko trzeba było zająć miejsce Clarkowi Kentowi w nowej, masowej rozrywce. Mimo że pierwsze próby przeniesienia historii superbohaterów na duży ekran przechodziły bez echa, twórcy i wydawcy komiksów nie poddawali się: nowy okres w erze komiksów zapoczątkowany został znów przez Supermana.
W 1978 roku swoją premierę miał Superman w reżyserii Richarda Donnera. Na pierwszą część przeznaczono olbrzymią sumę pieniędzy, Marlona Brando obsadzono w roli ojca Kal-Ela, a główną rolę zagrał nikomu dotychczas nieznany Christopher Reeve, co pozwoliło na stworzenie uniwersalnego wizerunku bohatera. Mimo dobrego startu, okazało się, że w kwestii latającego człowieka w niebieskich rajtuzach należy być ostrożnym. Ostatnia część kwadrylogii (w reżyserii Sidneya J. Furiego) okazała się niewypałem pod każdym względem. Publiczność i krytyka zarzucała twórcom, że filmy robią się coraz bardziej infantylne, a historie w nich zawarte nie mają najmniejszego sensu i stają się nadmiernie absurdalne. Ludzie zaczęli dorastać, trzeba było odważyć się na coś bardziej realnego. Do tej pory postać Supermana nie doczekała się takiego przedstawienia, by mimo swojej niewiarygodnej historii, widz miał wrażenie, że jest jej częścią lub że coś łączy go z bohaterem. Marvel szybciej skupił się na tej zależności.
„Superman”, reż. Richard Donner (1978)
Mimo że lata 80-te i 90-te należały do filmowych adaptacji DC, obecnie Marvel zajął czołowe miejsce, m.in. dzięki takim filmom jak: Iron Man, Thor czy rewelacyjni, hybrydowi The Avengers 3D. DC obecnie ciągle jest gdzieś w tyle. Największy ich sukces to bez wątpienia Nolanowski Mroczny Rycerz. Jednak trylogia się skończyła, a my nie słyszymy nic o dalszych planach i większych produkcjach wychodzących spod sygnatury DC Comics (wyjątkiem jest Justice League). W 2006 roku na ekranach kin był emitowany Superman: Powrót w reżyserii Bryana Singera (trylogia X-Men). Nie można zaliczyć tej produkcji do nieudanych, jednak szału nie było. W tym pojedynku zdecydowanie wygrał człowiek-nietoperz.
Na początku 2010 roku można było przeczytać, że DC szykuje kolejną ekranizację Supermana. Miała ona znacznie różnić się od wcześniejszych filmów i stać się wstępem do planowanej na następne lata serii o Lidze Sprawiedliwych. Pod koniec tego samego roku poznajemy reżysera: Zacka Snydera, który zawsze zapewni rozrywkę, a trafia również do tych bardziej wymagających widzów. Jeśli Człowiek ze stali ma być jego dziełem, to wchodzę w to. Twórca Watchmenów i 300 miał być gwarancją na przedstawienie Clarka Kenta w zupełnie innym świetle. Chociaż mimo wszystko miałam wątpliwości, że znów będzie zbyt emfatycznie, tak jak w przypadku 300. A przecież Supermanowi od zawsze towarzyszył nadmierny patos. Snyder poradził sobie, kręcąc największe kultowe komiksowe dzieło stworzone przez Alana Moore’a i Dave’a Gibbonsa, a nie sprostałby Człowiekowi ze stali?
„Superman: Powrót”, reż. Bryan Singer (2006)
Niestety, historii Supermana znowu zabrakło tej iskierki, dzięki której można by go określić mianem blockbustera. Film wypadł znacznie lepiej niż Superman: Powrót, jednak – mimo wszystko – poniżej oczekiwań. Supermana na pewno nie można zaliczyć do postaci banalnych . Nie zgodzę się również z ogólnym przekonaniem, że jest to błaha historia o latającym człowieku, który potrafi stopić oczami żelazo. Po pierwsze, jego postać jest wyjątkowo złożona, trzeba poświęcić wiele czasu na znalezienie odpowiedniego aktora. W pojedynku o zaszczytną rolę Clarka liczą się nie tylko umiejętności, ale również postawa i cierpliwość. Trzeba przecież zwiększyć masę i wyrzeźbić swoją muskulaturę.
Pierwsze nieudane podejście Henry’ego Cavilla do zagrania Supermana miało miejsce na castingu do Superman: Powrót. Jego marzenie spełniło się dopiero podczas następnej okazji. Cavill stał się Człowiekiem ze stali i całkiem nieźle mu to wyszło. Włożył w tę rolę wszystkie swoje umiejętności (opracował nawet indywidualny styl latania). Osobowość Supermana to druga, niepozorna strona medalu. Zastanów się, jak Ty byś zagrał porzuconego na planecie Ziemia kosmitę, który w młodości czuł się jak mutant i odludek, a teraz prowadzi podwójne życie – jako wybraniec Ameryki i skromny okularnik-dziennikarz? Good luck! Do tego trzeba dodać jego silne poczucie odpowiedzialności, ukrytą tęsknotę za utraconym rodzinnym domem oraz świadomość wielkiej siły, która, jak wiadomo, wiąże się z wielką odpowiedzialnością. Cavill sprostał zadaniu (miał przecież dwóch utalentowanych ojców w postaci ziemskiego Kevina Costnera i kryptońskiego Russella Crowe’a). Nie można go określić pozbawionym charyzmy harcerzykiem, jak to często bywało wcześniej.
„Człowiek ze stali”, reż. Zack Snyder (2013)
W Człowieku ze stali po raz pierwszy wykorzystano motyw przemiany bohatera podczas podróży. Tajemniczy człowiek walczący ze swoimi słabościami i namiętnościami, napotykający na swojej drodze różnych ludzi i stawiający czoła różnym przeciwnościom losu. Cała jego podróż to cykl, który doprowadził do tego wizerunku Supermana, jaki wszyscy znamy. Opanowanie, kiedy w barze postanawia nie demonstrować swojej siły wśród zwykłych ludzi (po wyjściu z pubu widzimy jednak, że Clark mści się na oprychu i tworzy z jego tira dzieło sztuki) czy skromność poprzez dobieranie zawodów, jakie wykonuje, świadczą, że Superman, mimo swojego pochodzenia, jest bardziej ludzki niż kryptoński, co zresztą jest też istotnym elementem filmu. Oprócz odkrywania tożsamości, Snyder pokazuje subtelny obraz dorastania superbohatera, który jako dziecko nie potrafi sobie poradzić z wielką siłą, jaką włada.
Kiedy Joe Shuster i Jerry Siegel (obaj pochodzenia żydowskiego) tworzyli Supermana, chcieli początkowo, by latający przybysz z innej planety był powojenną reakcją na silne nastroje antysemickie. W komiksowej historii Supermana wyraźnie widoczne są mesjańskie nawiązania, które najwyraźniej zostały wykorzystane właśnie w Człowieku ze stali. Kal-El ma odbudować swój własny ród i ocalić przed zagładą Ziemian, by nie popełnili takich samych błędów jak wymarli mieszkańcy Kryptonu. Clark Kent ma 33 lata, kiedy postanawia poświęcić się w imię Dobra, a wychowywany był przez przybranego ojca, kiedy prawdziwy pochodził z „nieba”. Nawiązania nie są przypadkowe. Oprócz tego przybysz z innej planety wybiera na swojego doradcę księdza. Przypadek? Nie sądzę.
W filmie Snydera wszystko układało się pięknie aż do drugiej połowy. Brakowało mi konkretnej sceny finałowej. Wszystkie potyczki, w jakich brał udział Superman, nie pokazały niczego nowego. Żałowałam również, że romans pomiędzy Clarkiem a dziennikarką Lois Lane (Amy Adams) był taki niemrawy. Zamiast ognia zauroczenia widzieliśmy skromny promyczek. Nie ujęła mnie również część fabuły, która tak jak w poprzednich ekranizacjach, momentami była nielogiczna albo nieprawdopodobna, nawet jak na film o Supermanie. Mówię tutaj o zabójczej trąbie powietrznej czy odnalezionym przypadkowo stroju.
Twórcom zależało na osadzeniu Supermana w dzisiejszych czasach. Jak już pisałam wcześniej, chcieli to osiągnąć poprzez stworzenie Człowieka ze stali filmem bardziej o człowieczeństwie niż o bohaterstwie. Samo określenie Superman pada dopiero w ostatnich scenach filmu, a wyryta na torsie litera S oznacza nadzieję. Liczę więc, że kolejna część opowieści o chłopcu ze stali, która ma wejść na ekrany naszych kin w roku 2015, będzie lepsza niż wszystkie poprzednie. W końcu nadzieja umiera ostatnia.
Film wciąż można obejrzeć w Cinema – City: