(Nie)spokojny Refn
„Tak naprawdę to nie lubię przemocy” – jak na kogoś o takich poglądach, Nicolas Winding Refn wykazuje upartą konsekwencję w pokazywaniu brutalności na ekranie. Przemoc zdaje się fascynować zarówno jego, jak i widzów tłumnie zmierzających do kina na nowy film reżysera.
Niestety, spora część widowni – mająca w pamięci grę Ryana Goslinga z Drive i zachęcona plakatem okraszonym jego ładną buźką – właśnie dla niego przyszła na seans Tylko Bóg wybacza. I mocno mogli się rozczarować.
fot. materiały prasowe
Tym razem (fani aktora mogą poczuć się zawiedzeni) postać Goslinga schodzi na dalszy plan, ba, ledwo otwiera on usta! Paradoksalnie, najnowsze dzieło Refna ma więcej wspólnego ze wcześniejszym Valhalla: Mroczny wojownik niż z Drive, a więc narracją bardziej stonowaną i ospałą (albo senną – jak kto woli). Podobieństw można szukać nie tylko ze względu na jednookiego bohatera-niemowę, granego w Valhalli… przez charyzmatycznego Madsa Mikkelsena, ale również dzięki zatartym granicom między dobrem a złem (podkreślonym przez kolory czerwieni i niebieskości, tak bardzo rzucające się w oczy w Tylko Bóg wybacza), między dwiema odmiennymi kulturami.
Po raz kolejny reżyser tworzy obraz błędnego koła przemocy – przemocy w imię „czegoś” i za pomocą której rozwiązywane są odwieczne problemy świata. Tym „czymś” w Valhalli jest Bóg, a w najnowszym filmie Refna – zemsta, czyli motyw aż nadto znany widzom. Sprawiedliwości stanie się zadość tylko wtedy, kiedy chęć zemsty zostanie zdławiona przez tajlandzkiego stróża prawa (Vithaya Pansringarm), który zarazem chyba staje w obronie własnej kultury. Rozpanoszył się ten Zachód w Bangkoku, gwałcąc i mordując kobiety, zarabiając na tajskim boksie i szukając zemsty za zemstą. Wtargnął do nieznanej sobie kultury i próbuje ją wykorzystać, czując się niemal jak u siebie w domu. Bezlitosny Anioł Zagłady musi z powrotem zaprowadzić względną równowagę w swoim świecie.
fot. materiały prasowe
Postać Juliena (Ryan Gosling) nie ma tego cwaniactwa i męskości znanych z wcześniejszych ról aktora. Inaczej traktuje on otaczającą go rzeczywistość, jest nieobecny, w inny sposób podchodzi do śmierci swojej rodziny. Gosling traci też nieco na wyrazistości na rzecz ról kobiet. Widać, że w dosyć męskim kinie Refna, bohaterki mają coraz więcej do powiedzenia. Uosobienie niewinności i bierności – Irene z Drive ustępuje przed zmysłowością i charyzmą świetnej Kristin Scott Thomas (w tym roku mogliśmy ją już podziwiać w U niej w domu François Ozona), która w Tylko Bóg wybacza gra żądną krwi Crystal – matkę Juliena i Billy’ego (Tom Burke) – która ma specyficzny stosunek do swoich dzieci. O miłości damsko-męskiej nie może być mowy. Wyprany z uczuć Julien zdaje się mało zainteresowany tajlandzką pięknością. Zresztą, w tym brutalnym świecie, miłość może istnieć tylko w tęsknych piosenkach śpiewanych w obcym języku w klubach karaoke.
fot. materiały prasowe
Refnowi udało się stworzyć bardzo (nie)spokojny, klaustrofobiczny, duszny klimat, podobny do stylistyki innego europejskiego reżysera, Gaspara Noé, który zresztą spędził trochę czasu na planie najnowszego filmu Duńczyka, pełniąc rolę swoistego mentora. Jednak skojarzenia Tylko Bóg wybacza z dorobkiem takich twórców, jak: Park Chan-wook („mściwa” trylogia), Wong Kar Wai (chociażby 2046) czy Takashi Miike (np. Ichi Zabójca), są jak najbardziej na miejscu. W jednym z wywiadów Refn zdradza nawet, że chciałby kiedyś nakręcić film o yakuzie. Czemu nie?
Jeśli ktoś wybiera się na Tylko Bóg wybacza, z nadzieją obejrzenia kolejnego Drive, na pewno nie będzie bawił się tak dobrze, jak fan wcześniejszych filmów Nicolasa Windinga Refna. Tym drugim serdecznie polecam iść do kina. Natomiast miłośnikom Ryana Goslinga radzę zaspokoić swoje goslingowe potrzeby za pomocą zdjęć w internecie.
Film można zobaczyć w Cinema-City: