ROZŚWIETLAMY ARTYSTÓW Michał Minor: Zmieniając siebie, zmieniamy świat
Nie godzić się na status quo, ale też mieć świadomość działalności w skali mikro. Chłodny umysł Michała Minora studzi gorące emocje kipiące ze źródła nieprzeciętnej wrażliwości i ciągłej niezgody wobec tego, co obserwuje dookoła. W tym wszystkim nieustannie poszukuje miejsca dla siebie, godząc w sobie wiele sprzeczności, stara się przede wszystkim zachować autentyczność wobec świata i siebie.
zdjęcia i montaż Marcin Dziadak
reprodukcje prac Michała pochodzą z jego strony
cargocollective.com/MichalMinor/start-1
Jakie emocje trzeba w sobie mieć, aby tworzyć tak ekspresyjne, momentami nawet niepokojące obrazy? Te prace świadczą o bogactwie przeżyć wewnętrznych, ale czy dla ciebie samego obcowanie z płótnem jest formą terapii?
Jestem niespokojny, noszę w sobie wiele emocji balansujących często na granicy dwóch skrajnych sytuacji: euforii i może nie smutku, ale jakieś refleksji. Natomiast z natury jestem osobą dynamiczną, która nie wykazuje benedyktyńskich cech skupienia nad tym, co robi, więc do działania potrzebuję impulsu z zewnątrz. Dlatego te emocje, które prowokują do malowania obrazów, zrealizowania grafiki czy zaprojektowania plakatu biorą się z obserwacji otoczenia i niezgody na to, co się dzieje dookoła.
Oczywiście przeszło mi demonstrowanie postawy butnej wobec tego, co mnie otacza i bulwersuje. Nie wojuję już tak jak kiedyś, bo można sobie zrobić krzywdę. Natomiast maluję to, co chciałbym przekazać ludziom, którzy przykładowo wyrzucają śmieci do lasu, są agresywni w stosunku do innych, nie wykazują empatii wobec tego, co dzieje się dookoła. I powoli zaczynam dochodzić do momentu, w którym widzę, że wszystko to, co robię, jest hermetyczne. Kiedyś wydawało mi się, że sztuka może być egalitarna, dostępna dla każdego, że dzięki niej mogę zmienić świat, ale ci ludzie, którzy chcą mieć kontakt ze sztuką, nie wyrzucają starych pralek do lasów, więc nie jest to misja ani sztuka krytyczna. Wiem, że nie jestem w stanie zmienić kogoś, kto skrajnie funkcjonuje w rzeczywistości.
Muszę natomiast dźwigać ciężar świadomości tego, że ktoś nie jest w stanie zrozumieć, że postępuje źle. Jako osoba refleksyjna noszę w sobie wiele emocji i wewnętrznie silnie je przeżywam. Szybko się wzruszam, przykładowo wczoraj podczas oglądania dokumentu o himalaistach. Widząc ich dokonania pomyślałem sobie, że to dopiero jest prawdziwa sztuka – wspiąć się na najwyższy szczyt świata i bezpiecznie z niego zejść. Natomiast rozwścieczył mnie mecz Polska – Ukraina (śmiech).
Rozładowuję te emocje w pracowni, ale nie jest to forma terapii. Traktuję malarstwo jak najbardziej poważnie.
Twoja sztuka jest brana często za abstrakcyjną. Ale czy nie jest to abstrakcja aluzyjna, przemyślana i zawsze mająca realny temat, do którego się odwołuje?
Uważam, że w sztuce nie ma abstrakcji. Wszystko, co traktujemy jako abstrakcję, jest o czymś. W moim przypadku to jest rzeczywistość przetworzona przez pryzmat woli ukazania czegoś, co nie mogłoby nigdy być zdjęciem, dlatego maluję. Nie tworzę ze zdjęć, oczywiście posiłkuję się widokami zaobserwowanej rzeczywistości, ale nie mógłbym pracować w oderwaniu od świata. Oczywiście są tacy artyści, jak chociażby Artur Nacht-Samborski, którzy dali się odkryć dopiero po śmierci. Przez całe życie nie chciał dzielić się swoimi pracami, dopiero kiedy otworzono jego pracownię, wszyscy dowiedzieli się, jak piękne rzeczy malował. Ale ja tak nie chcę. Pragnę tworzyć dla ludzi i z nimi się dzielić swoją twórczością i przemyśleniami. Największą nobilitacją dla mnie jest sytuacja, w której ktoś chce mieć w domu mój obraz i jest na tyle odpowiedzialny, że zdaje sobie sprawę, że codziennie będzie na niego patrzył.
A on będzie na niego oddziaływał, bo obrazy mają przecież własny potencjał energetyczny.
Obrazy powinny mieć energię. Ale warunkiem sin qua non jest to, czy obraz mi się podoba czy nie. Nie muszę się na tym znać, ale jeżeli obraz wywoływałby we mnie negatywne emocje i gdybym się budził rano i nie czułbym się dobrze nastrojony na dalszą część dnia, to nie powinienem takiego obrazu wieszać w domu. A już to, czy on jest dobry, pozostawmy fachowcom.
Czy można cię nazwać malarzem politycznym?
Absolutnie nie. Jestem uczulony na sztukę, która chce być blisko polityki. Jeżeli chcesz być w polityce, to lgnij do polityki i rób przez nią to, czego nie jesteś w stanie zrobić w sztuce. Sztuka nie może zastąpić polityki ani polityka sztuki. Bardzo mocno zastanawiam się, kiedy mam do czynienia z realizacjami, które próbują zmieniać świat w aspekcie angażowania się w politykę. Nie jest to bliskie memu sercu.
Jeżeli nie polityka to czy sztuka w ogóle może zmieniać świat?
Tak, ale raczej w pewnej mikroskali. Sztuka nie jest łatwa, dlatego nie jest w stanie zmienić każdego, ale może zmienić coś na moim małym podwórku, coś co sprawi, że później zacznę tłumaczyć innym, że poprzez dane dzieło czy kontekst, jaki wywołał we mnie refleksję, zmieniłem w sobie coś, co może być impulsem dla kogoś innego. Zmieniając siebie, zmieniamy świat.
Tworzysz w nurcie współczesnym, wbrew akademickim konwenansom, lecz nie pozostajesz obojętny na malarstwo dawnych mistrzów.
I coraz częściej do niego wracam. To jest właśnie ten czas, kiedy podobają mi się obrazy Breugla, Bosha, Vermeera, a coraz mniej wiem – bo nawet mnie to momentami coraz mniej interesuje – co dzieje się w polskim malarstwie współczesnym. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, co się dzieje i dlatego często nie wywołuje to we mnie entuzjazmu. Lgnę natomiast do wystaw dawnych mistrzów i w nich poprzez zmieniającą się z biegiem lat świadomość dostrzegam coś zupełnie innego niż w momencie, kiedy uczyłem się historii sztuki, oglądając reprodukcje w albumach.
Jak się zapatrujesz na sztukę współczesną? Chyba największy problem z nią polega na odróżnieniu autentyczności od chwilowego fajerwerku…
Kibicuję artystom, którzy starają się funkcjonować wbrew koniunkturze, którzy są bezkompromisowi i oczywiście żeby móc zorientować się, czy ktoś jest szczery czy nie, najlepiej go poznać. Staram się, jeżeli zainteresuje mnie jakaś postawa, bezpośrednio spotkać się z autorem. Jestem, muszę powiedzieć, dość ostrożny wobec tego, co się dzieje dzisiaj. Jest to bardzo długi temat, który może przerodzić się w kilkugodzinną dyskusję.
Szczerość? Ale jak ją rozpoznać w obrazie?
Wcielić się w postawę kogoś, kto ma ochotę na to, żeby wyjść z domu w sobotę i przyjść do Galerii Sztuki Cafe Silesia w Zabrzu zamiast oglądać na przykład telewizję (śmiech). Trzeba czuć jakiś imperatyw wewnętrzny, żeby chcieć się zetknąć nie z tym, co jest proste, łatwe, ale co wymaga wysiłku. Ostatnio zacząłem biegać z psami, bo mam dwa psy siberian husky i to było powodem, dla którego zacząłem dbać o kulturę fizyczną, a już nie tylko tę tzw. wysoką. I w zasadzie za każdym razem, kiedy mam pokonać dłuższy dystans, mierzę się z samym sobą. Więc jeżeli chcesz się rozwijać inaczej niż w sposób łatwy, lekki i przyjemny, to trzeba zdobyć się na jakiś wysiłek.
A jak rozpoznać, czy coś jest szczere? Zaufać intencjom tego, kto to coś stworzył. Oczywiście z malarstwem jest inaczej, bo to po prostu widać gołym okiem, ale inaczej już jest ze sztuką konceptualną, bo często opis dołączony do pracy bezwzględnie musi funkcjonować w przestrzeni galerii po to, żeby odbiorca mógł zorientować się, jakie były powody jej stworzenia. I oczywiście istotą jest tu bezpośredni kontakt z artystami. Oni powinni być dostępni. Powinno się też eliminować parajęzyk. Twórcy muszą mówić w sposób zrozumiały dla odbiorcy.
Impuls, staranne przygotowania? Jak wygląda u ciebie proces twórczy?
Mam ramy historii, opowieści, którą chcę przekazać, natomiast w samym akcie twórczym, jakkolwiek pompatycznie by to nie zabrzmiało, pracuję wielowątkowo, nielinearnie. Tworzę obraz sekwencjami, trochę jak film postmodernistyczny, gdzie nagle wielowątkowa sytuacja fabuły zaczyna składać się w jedną treść. Są obrazy, których namalowanie zajęło rok, dlatego że kształt komunikatu, który jest naprawdę bardzo istotny, okazywał się być niewystarczający formalnie do tego, aby obraz opuścić mógł pracownię. Oczywiście forma też jest istotna, dlatego ta tkanka malarska u mnie funkcjonuje jako element tak samo ważny. Treść gromadzi się podczas malowania.
Na to, co robimy, ogromny wpływ ma zwykle miejsce i środowisko, w jakim dorastamy. Czy Zabrze odcisnęło się w twoich pracach?
Zabrze miało ogromny wpływa na moją twórczość jak zresztą specyfika Śląska, z którego bierze się pewien humor, balansowanie na granicy czegoś, co prawdziwe a co między słowami. I tak na przykład na moją twórczość ma wciąż ogromny wpływ obniżona artykulacja gwary śląskiej i to, że niektórzy myślą, że to jest zakamuflowana opcja niemiecka (śmiech). Na przekór temu zadeklarowałem narodowość śląską, ale nie tylko dlatego. Czuję się bardzo mocno związany ze Śląskiem, może nie z Zabrzem, które mnie w pewien sposób rozczarowało, no, może poza tym miejscem [Galeria Sztuki Cafe Silesia – przyp.red.].
Bo nie jest wystarczająco otwarte na sztukę? Sobotnie popołudnie, a galeria świeci pustkami, tak samo jest we wszystkich miastach. Dlaczego ludzie tak mało uwagi poświęcają działaniom artystycznym, mowa tu również o rynku sztuki który, jak twierdzą złośliwi, w Polsce nie występuje.
Bo ludzie jeszcze się nie umeblowali. My wciąż myślimy, że musimy mieć dwa, trzy auta. Widać to na ulicy, kiedy w samochodzie zwykle siedzi jedna osoba. Dlaczego się nie skrzykniemy w kilka osób i nie jedziemy do pracy razem? Mój znajomy mieszkający w Niemczech opowiadał mi o występującej tam przeciwnej tendencji. Ludzie, którzy mają już w zasadzie wszystko, zaczynają się tym dzielić. Modne stają się w kręgach mocno kapitalistycznych sytuacje, gdzie ktoś idzie i wypożycza wiertarko-wkrętarkę, a nie kupuje nowej tylko po to, żeby raz w roku ją użyć. U nas oczywiście byłoby to niemożliwe, bo jakby ktoś zakosił młotek, to by się nie przyznał, że to zrobił.
Na wystawy zaś bardzo często chodzą ludzie z branży i podejrzewam, że w tym celebryckim świecie polskiej sztuki bardzo wiele tzw. „eventów” organizuje się dla kumpli, koleżanek z branży i w trakcie tych sytuacji, które mimo wszystko wciąż nazywamy wernisażami, załatwia się interesy i to jest dla mnie straszne, dlatego że zawsze wierzyłem w to, że sztuka czy środowiska intelektualne i akademickie będą w opozycji do sytuacji, które mnie bulwersowały. Trzeba jednak robić to, co się uważa za właściwie, a młodzi ludzie, którzy wchodzą w ten „system”, bardzo często chcą zrobić szybko coś, żeby zostać zauważonym, zresztą sam też taki byłem. To stwarza wielkie niebezpieczeństwo, ponieważ można działać wbrew własnym przekonaniom.
Eksperymentujesz z rozmaitymi technikami, któraś jednak musi być tobie najbliższa?
Serce mi podpowiada, że malarstwo. Dlatego, że ono formalnie daje najwięcej możliwości. Ponieważ jestem niespokojny, czasami muszę odejść od malarstwa, żeby spojrzeć na nie inaczej, tworząc grafikę. Ale to też nie jest tak, że odchodzę od malarstwa po to, żeby robić grafiki w akcie konieczności odpoczynku. Jak już mam okazję zrobienia grafiki, to ona daje mi zupełnie inną szansę. To jest na przykład grafika „Efekt niedorobionych kluczy” [artysta wskazuje pracę na wystawie w Galeria
Sztuki Cafe Silesia – przyp.red.], która opisuje sytuację wziętą z życia. Kiedyś po prostu nie zabrałem ze sobą kluczy i nie mogłem się dostać do domu, reszta niech jednak pozostanie milczeniem. Chętnie opowiadam o swoich pracach, ale my jako osoby odznaczające się dużym ekshibicjonizmem nie możemy się odkrywać do końca, bo czar pryśnie. To tak, jakby opowiedzieć komuś kawał a potem wyjaśnić, dlaczego był śmieszny.
W twoich obrazach można wyczytać wiele znaczeń. Z jakimi zaskakującymi interpretacjami spotkałeś się do tej pory? Czy to, w jaki sposób odbiorcy odczytują dzieło, przekłada się bezpośrednio na to, co robisz?
Najbardziej zaskakujące definicje wypowiadały dzieci. Dzieci są bardzo szczere w tym, co widzą i bardzo często dostrzegają coś, czego kompletnie nie można by było spostrzec samemu. Czasami widz podpowiada mi rzeczy, które dostrzegł, a których sam nie widziałem i później zaczynam świadomie prowadzić obraz być może nawet w tym samym kierunku, w którym podpowiedział mi widz. Często jest to widz, który odwiedza pracownię i widzi niegotowy obraz na sztalugach. Ale często jest nawet tak, że ściągam obraz z wystawy i później go przemalowuję. Ponieważ kolekcjonuję różne wypowiedzi i zdania, robię sobie taki bilans zysków i strat, czy faktycznie dotarło poprzez dany obraz do ludzi to, co chciałem, by do nich dotarło. Jeżeli okazuje się, że nie, to być może jest to dobry moment, żeby coś zmienić.
Jaki wpływ na twoją twórczość wywarła Akademia? Artyści z reguły buntują się przeciw ramom akademickim, ty w tej przestrzeni znalazłeś miejsce dla siebie.
Ogromny. Bez Akademii nie byłoby artysty Michała Minora. Akademia dziś przez wielu jest deprecjonowana jako instytucja, która się zużyła, ale uważam, że Akademia w sposób zdecydowany poszerza ludzkie horyzonty w każdym aspekcie działalności artystycznej i to nie w kwestiach warsztatu, jak wszyscy myślą, ale przede wszystkim świadomości. Warsztatu studenci doświadczają nie tylko poprzez eksperymentowanie, ale również poprzez kontakt z ludźmi, którzy są dla nich autorytetami, fachowcami w danej dziedzinie. I z takimi fachowcami miałem do czynienia przez całe studia. Ze mną było tak, że zawsze wiedziałem „co”, ale nie zawsze już wiedziałem „jak”. I to „jak ” podpowiedzieli mi profesorowie, starsi koledzy, asystenci. Więc bardzo się rozwinąłem na studiach i jestem niezwykle wdzięczny Akademii, że mi w tym pomogła.
Dlatego związałeś się z nią na dłużej?
Związałem się z akademią dzięki temu, że zostałem wyróżniony przez swoich promotorów i dostałem od akademii szansę. Pracy nauczyciela akademickiego powinien towarzyszyć wzrost świadomości, która ewoluuje. To jest tak jak ze studiowaniem. Nie każdy artysta może być nauczycielem akademickim i niestety nie każdy nauczyciel akademicki jest dobrym artystą. We mnie faktycznie odzywa się dusza belfra, z którą nie trzeba walczyć, natomiast my musimy pracować i być aktywni po to, żeby być wiarygodnymi dla studentów.
To ogromne wyzwanie. Jakie predyspozycje musi mieć nauczyciel akademicki, by być wiarygodnym dla studentów i mieć z nimi dobry kontakt?
Musi cieszyć się bardziej ich sukcesami niż swoimi, musi czyścić pewne sytuacje, bo ludzie, którzy przychodzą do Akademii, bardzo często lubią „barokować”, pokazywać to, co umieją najlepiej, nie można im się zresztą dziwić. Natomiast w pewnym momencie zarówno w malarstwie, jak i w grafice warsztatowej powinni odnaleźć możliwość operowania skrótem myślowym, lapidarnym komunikatem wizualnym, a już najlepiej gdyby to był międzynarodowy sposób wypowiedzi, która mogłaby trafić nie tylko do Polaków. No i trzeba umieć słuchać, przestawić się na ich problemy. Bo jeżeli dla kogoś coś jest problemem, a dla nas nie, to nie możemy tego bagatelizować. Studentów trzeba wspierać na duchu, a to nie jest takie proste, bo do tego trzeba jeszcze cały czas robić swoje. Dlatego wciąż uczę się być wykładowcą, bo to jest niezwykle odpowiedzialna funkcja.
Czym dla artysty Michała Minora jest sztuka?
Sztuką jest dla mnie sztuczka. Dla mnie sztuką jest zrobić „coś”. Sztuką jest dla mnie wyjąć królika z kapelusza. Nie jest sztuką usiąść w galerii i zacząć obierać ziemniaki albo przyjść z szabelką i zniszczyć portrety nazistów. I już sztuką nie jest realizowanie nadużywanych zagadnień związanych z Holocaustem czy quasi-skandalizujących dla radykalnego polskiego podwórka tematów poświęconych homoseksualistom ani też robienie prac typologicznych polegających na tym, że ktoś zgrywa sobie z youtube fragmenty filmu z napisem „The end” i robi z tego found foutage. Sztuką jest zrobić sztuczkę. Pokaż, że potrafisz zrobić coś w taki sposób, aby bić ci pokłony, ponieważ oglądając twoje prace zdałem sobie sprawę, że siedziałeś tam ileś czasu i zrobiłeś z pędzelkiem w dłoni coś takiego, że jak na to patrzę, to po prostu chapeau bas! I dlatego oglądając ten film o himalaistach pomyślałem sobie, że to jest właśnie sztuka, przekroczyć własne ograniczenia, zachowując przy tym kontrolę i rozwagę.