ROZŚWIETLAMY ARTYSTÓW Magdalena Kopytiuk: Trzeba mieć kontakt z życiem
Podobno obrazy żyją po swojemu. Kiedy podświadomość posłuży się już malarzem do odzwierciedlenia swojej wizji powstają trójwymiarowe scenerie, w których rozgrywają się na nowo wciąż te same inscenizacje odtwarzane w głowie widza. Postaci z obrazu nie mogą przecież wyjść, zrzucić jarzmo jakiegoś doświadczenia i przejść do kolejnej sekwencji, jak w życiu. Może właśnie dlatego to malarstwo ma wąskie grono odbiorców – pyta samą siebie Magdalena Kopytiuk i chyba już zna odpowiedź.
Wieczorem w Tychach na Wałowej 37 nie ma prawie nikogo. W przemysłowych magazynach można spotkać jedynie stróża, muzyków odbywających próby oraz jedną absolwentkę Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach.
Nawet gdybym studiowała ukochaną matematykę, i tak z pewnością prędzej czy później bym tu trafiła. To coś, co jest w nas i nie sposób przed tym uciec.
Magda mówi, że maluje od zawsze. Pamięta, że jeszcze jako dziecko zamalowywała tony bloków rysunkowych i ściany. Równie dobrze mogła iść na matematykę, zadowalając tym nauczycieli, ale czy jej samej przyniosłoby to spełnienie? Matematyczną precyzję przenosi jednak na swoje dzieła. Jest perfekcjonistką, a u perfekcjonistów żaden obraz nie zostanie ukończony. I tym sposobem w pracowniach zalega kilka doskonałych, aczkolwiek wciąż czekających na ostateczną kreskę dzieł, bo jak już jest się malarzem i to pedantycznym, dzieło nigdy nie będzie skończone, zawsze znajdzie się miejsce na kolejną warstwę farby.
Dominująca czerń…
Lubię to, co dzieje się w czerni, bo czerń wbrew pozorom nie jest ani płaska, ani pozbawiona koloru. Może mieć kilka wymiarów i ulegać dowolnym przekształceniom. Poza tym preferuję półmrok, ponieważ w półmroku mózg podpowiada nam obrazy, które mogą wcale nie mieć odzwierciedlenia w rzeczywistości, a jednak wydają się wiarygodne. Taka kolorystyka na pewno jest świadoma, ale też nigdy nie jest tak, że wszystko będzie całkowicie zamierzone. Każda twórczość składa się bowiem z zabiegów świadomych i nieświadomych. Często to, co nieświadome jest ciekawsze niż to, co wykonane od początku do końca zgodnie z planem.
Obrazy przedstawiają półmrok, ale sama nie malujesz w półmroku?
Zdarzało mi się malować w półmroku, ale jest to rozczarowujące drugiego dnia. W półmroku wszystko wygląda inaczej.
Wiesz, że każdy może nauczyć się malować? Ludzie patrzą na obraz i mówią: Namaluję tak samo, a nawet lepiej!
Ja bym to porównała do śpiewania, każdy jest w stanie nauczyć się poprawnie śpiewać, kiedy pójdzie do nauczyciela emisji głosu, ale nie znaczy to, że będzie potrafił skomponować partyturę, utwór, napisać tekst i przekazać to, co chce, w odpowiedni sposób. To „coś”, co sprawia że ktoś, kto nauczył się malować, potrafi też tworzyć obrazy, nazywam myśleniem malarskim. Pewne rzeczy widzi się inaczej, tak jak literat swoje doświadczenia i emocje wyraża słowami, tak samo można myśleć malarsko. W głowie tworzą się obrazy i one gdzieś przenikają, by w końcu znaleźć ujście w procesie tworzenia obrazu.
Będę nawiązywać do „Palarni”, ponieważ ten obraz zobaczyłam dwa lata temu w katowickim BWA i do dziś nie potrafię go zapomnieć. Ma w sobie jakąś tajemnicę, którą chce się odkryć. Nie potrafię tego opisać, ale też nie chcę zadawać pytania o motyw, ciekawi mnie tylko, kim są te kobiety. To zresztą jedne z nielicznych obrazów, w których bohaterki są rozpoznawalne.
„Palarnia” należy do cyklu obrazów z etapu, w którym inspirowałam się zdjęciami znalezionymi na portalach społecznościowych (głównie ukraińskich). Trafiłam na zdjęcie kobiet znajdujących się we wnętrzu palarni i moją uwagę zwróciło głównie poruszenie na ich twarzach. Te kobiety z pewnością o czymś rozmawiały, ale od początku nie było wiadomo o czym ani kim właściwie są. Tego typu zdjęcia krążą w sieci i praktycznie nie ma szans na dojście do ich źródła i poznanie ich bohaterów bliżej, tj. kim są, czym się zajmują ani w jakich okolicznościach powstała fotografia… Intrygowało mnie to oczywiście i szukałam, ale nie znalazłam odpowiedzi.
Staram się nie tłumaczyć ze swoich prac, nie mówić o pierwowzorze, początkowym momencie, bo to może sprawić, że odbiorcy przestaną szukać dalej, powiedzą: „Acha, no to szkoda, że moja interpretacja nie jest taka sama albo podobna.” Ale właściwie dlaczego szkoda? Przecież to właśnie jest najcenniejsze. Nie chodzi o rozczarowanie, ale nie chcę, żeby całe to bogactwo interpretacji zostało ograniczone. Tu pokazałam twarze, rzeczywiście nieczęsto je pokazuję, dlatego że czasem tożsamość osoby, która jest bohaterem obrazu, może zakłócić myśl, jaką chcę zawrzeć. Nawiązując jeszcze do zdjęć z portali społecznościowych, namalowałam serię obrazów, wykorzystując fotki internautów, ponieważ inspiruje mnie ich szczerość, autentyczność i to, że wiele z nich można wyczytać.
Wybrałaś niełatwą drogę. Artyści nigdy nie mieli i nie mają lekko, trzeba mieć w sobie wiele odwagi, by iść w tym kierunku.
Na ten fakt na pewno wpłynęli rodzice, którzy nigdy do końca nie pochwalali tego, co robię. Od początku woleli, żebym poszła na matematykę, bo rozwiązywanie matematycznych zagadek przychodziło mi z naturalną łatwością, ale wiadomo, że im bardziej stanowczo ktoś mówi „nie”, tym lepiej dla artysty, który z jeszcze większą determinacją dąży do celu. Ale kto wie, co jeszcze się wydarzy, bo miłość do matematyki nadal pozostała. Myślę, że nawet gdybym poszła na inne studia, to i tak bym tu wróciła. Prędzej czy później to musiałoby wyjść.
Na co dzień pracuję w hurtowni internetowej jako grafik komputerowy i zajmuję się głównie komputerową obróbką zdjęć. Nie jest to praca, w której można się realizować artystycznie. Na pewno wolałabym więcej czasu spędzać w pracowni, ale z drugiej strony zamknąć się tutaj to też nie najlepsze wyjście. Trzeba mieć kontakt z życiem. Gdybym nie miała kontaktu z tymi wszystkimi ludźmi, byłabym uboższa o wiele doświadczeń. Dawna praca w sklepie to było coś niesamowitego. Na pewno takie doświadczenie zostaje później w głowie, choć trudno powiedzieć, żeby miało to dosłowne odzwierciedlenie na płótnie. W malarstwie bywa tak, że niekoniecznie w efekcie finalnym musi występować ta sama sytuacja, to samo przedstawienie, które było inspiracją. Czasami jest to zupełnie coś innego, a jednak te same emocje odbijają się w namalowanym obrazie.
Trudna droga? A może to po prostu jakaś naiwność? Idealizm? Podejmujemy decyzję o tym, kim chcemy zostać zazwyczaj w bezpiecznym miejscu i czasie, kiedy przebywamy jeszcze u rodziców. Swoją decyzję podjęłam jeszcze w liceum, nie mając w zasadzie pojęcia o życiu. Dzisiaj mam większą wiedzę, więcej rozumiem i mimo to już się nie boję, choć oczywiście nigdy nie ma stuprocentowej pewności, że to, co robimy, jest dobre. To nie tak, że był taki moment, w którym obudziłam się i powiedziałam sobie: tak, będę malować obrazy. To jest po prostu oczywiste, że nie mogę robić niczego innego.
Czym dla ciebie jest sztuka?
Dla mnie sztuka na pewno nie jest wypracowaniem „na temat”. Myślę, że sztuka na pewno nie powinna działać na tej zasadzie, a coraz częściej wymaga się od artysty, żeby wytłumaczył się ze swojej twórczości. Dla mnie sztuka to rodzaj komunikacji, doświadczenie rzeczywistości, które zapisane w podświadomości ulega transformacji, po czym zostaje przelane na płótno i dla mnie najcenniejszy jest moment odbioru. Bo Malarstwo to między innymi komunikacja pomiędzy podświadomością twórcy a podświadomością odbiorcy. Każda rozmowa jest miła i inspirująca. Raz odwiedził mnie tutaj stróż, który zajmuje się ochroną obiektu i było to dla mnie bardzo ciekawe, bo to człowiek, który w ogóle sztuką się nie zajmuje i nie ma z nią kontaktu. I tak siedzieliśmy, rozmawialiśmy. Ponieważ obrazy niezbyt mu się spodobały i nie bardzo wiedział, co powiedzieć, a może właśnie dlatego, że nie wiedział, co powiedzieć, zaczął opowiadać o sobie, swojej rodzinie, wypytywać o to, jak powstają obrazy, jakich „używa się” farb. To wspaniałe uczucie, kiedy ktoś z własnej inicjatywy podchodzi i chce się czegoś dowiedzieć.
Zazwyczaj ludzie zadają jedno pytanie: jak to wszystko powstaje? Ale takie pytania muszą często padać, skoro edukacja artystyczna już na poziomie szkoły kuleje, właściwie ona w ogóle się nie zaczyna, bo mnie na przykład wydawało się, że cokolwiek wiem. Kiedy poszłam na studia to zrozumiałam, że tak naprawdę nie wiem niczego i dopiero zaczynam się edukować w tym kierunku.
Lubię, kiedy ktoś opowiada o tym, co widzi na moim obrazie i to jest największa nagroda za to, co robię. I nie chodzi wcale o pieniądze, bo nawet jeżeli sprzedam jeden obraz, dwa czy nawet pięć, to zyski zawsze pójdą na materiały czy opłacenie pracowni. To taki młyn, w którym będzie się mielić bez końca i nie wierzę, że kiedykolwiek będę się utrzymywać ze sztuki, bo nawet jeżeli zarobię, to i tak wszystko wydam na sztukę. Największą nagrodą i satysfakcją jest więc chwila, kiedy ktoś podzieli się swoimi odczuciami na temat moich obrazów, poświęci im swoją uwagę, a czasami przy takich rozważaniach można usłyszeć naprawdę niesamowite historie.
Moja ulubiona interpretacja dotyczyła obrazu „Piknik”. Bohaterka na nim ma bardzo jasną skórę, kontrastującą z kawałkiem czerwonej tkaniny, na której leży. Jeden z profesorów powiedział, że widzi w tej postaci alegorię Polski. Nie zamierzałam tego, ale bardzo się ucieszyłam, bo zrozumiałam, że w malarstwie jest ogromny potencjał, że obraz może być bronią w rękach artysty. Tyle może się zawrzeć w jednym obrazie a im więcej się słyszy cudzych interpretacji, tym więcej jest się w stanie później świadomie przekazać.
Skąd można wiedzieć, czy obcuje się z dziełem sztuki?
To podobne uczucie do stanu zakochania. Poczucie bliskości, taka symbioza, pokrewieństwo myślowe z autorem. To tak, jakby nagle ktoś znalazł właściwe słowa do nazwania naszych własnych uczuć, choć nam nie udawało się to od dawna. Mam swoich ulubionych malarzy, których obrazy mnie inspirują i poruszają oraz takich, których twórczość mnie nie ciekawi. Często ludzie uważają, że skoro maluję, to powinno mi się podobać każde malarstwo, a tak nie jest. Często im to tłumaczę wykorzystując podobieństwo do muzyki. Jest wiele rodzajów muzyki, wielu różnych wykonawców, ale nie wszyscy nam się podobają w równym stopniu. Tak samo jak można mieć ulubiony i nielubiany gatunek muzyczny, tak można mieć ulubione i nielubiane malarstwo.
Spotykasz się z krytyką, jak na nią reagujesz?
Tak, ale to nie jest taka krytyka, która bardzo by mnie zabolała. Do tej pory nie dotknęła tego, na czym naprawdę mi zależało, to znaczy nie dotyczyła istoty sprawy. Największą krytykę usłyszałam od osób, które mają inne podejście do sztuki albo osób, które uważają, że nie ma sensu robić malarstwa w ogóle, że malarstwo sztalugowe nie ma racji bytu. Osobiście nawet wobec takich mało optymistycznych prognoz nie widzę po prostu innego ujścia dla swoich myśli. Gdybym potrafiła opisywać słowami to, co widzę i czuję, pewnie nie musiałabym malować tylko pisałabym książki, wiersze albo scenariusze. Jednak to właśnie malarstwo jest moim medium. Moje obrazy też na pewno nie są łatwe w odbiorze i zdaję sobie z tego sprawę.
A może po prostu obrazy żyją własnym życiem a przynosząc do domu autentyczny obraz odbiorca podświadomie wyczuwa, że nie jest to jedynie zwyczajne malowidło dekoracyjne i dlatego podchodzi do niego z dystansem?
W ludziach jest pewien lęk przed obcowaniem na co dzień z obrazem, który coś więcej ze sobą niesie. On ma autentyczny ładunek emocjonalny i w tym momencie jeżeli chcemy go powiesić u siebie w domu, musimy się liczyć z tym, że będzie na nas oddziaływał przez cały czas. Obrazy w dłuższej perspektywie czasu mogą zmienić pierwotne znaczenie, bo to nie są tylko przyjemne impresje, to autentyczna emocja, przeżycia malarza znajdują miejsce na płótnie. Moje obrazy są emocjonalnie zaangażowane. Podobnie jest z portretami – często ludzie mają wrażenie, że postać z portretu ich obserwuje, a przecież obraz jest tylko iluzją rzeczywistości, zbiorem plam. Pełny obraz powstaje w naszej głowie i jest zależny od tego, w jaki sposób nasz mózg interpretuje rzeczywistość. Dlatego nie dziwię się, że moje prace mają wąskie grono odbiorców, trzeba mieć coś szczególnego w sobie, w swojej psychice, postrzeganiu świata, żeby zgodzić się z tym malarstwem.