ROZŚWIETLAMY ARTYSTÓW: Katarzyna Lamik – Leżąca w zbożu
Gdyby nie malarką, mogłaby zostać jedynie tajną agentką. Uprawia sztukę, która wychodzi do widza i w którą widz wchodzi. Katarzyna Lamik to obiecująca osobowość i talent – chromatyczną paletę przeplata niepokojem: właściwie po co to wszystko?
Z cyklu Rozświetlamy Artystów: Katarzyna Lamik from rozswietlamykulture.pl on Vimeo.
Czy Lamik jest bytomska? Bytom to miasto artystów, bo tylko artyści mogą w nim dostrzec niewidoczne na pierwszy rzut oka zaklęcie. Bytom pęka w szwach od zabytków, kamienic, opowiadaczy historii. W jednej z takich kamienic, tuż nieopodal rynku, mieści się niezależna galeria. Zaaranżowana w miejscu, w którym wychowała się i mieszka Katarzyna Lamik, studentka drugiego roku katowickiej ASP. Od dziecka wiedziała, że będzie malować. To wrosło w jej świadomość wraz z wzięciem do rąk pierwszych akwareli. Czasem rodzice, z wykształcenia architekci, mówią: „wiesz, Kasiu, może pora pomyśleć o czymś praktycznym?”. A ona jedynie napomina, że przecież to oni przynieśli do domu pierwsze farby. Są więc poniekąd wspólnikami.
– Wiesz, właściwie każdy może namalować Mona Lisę – mówi.
W bytomskiej Agorze trwa wernisaż. Uruchomiona przestrzeń wystawiennicza na ostatnim piętrze w Galerii na Poziomie okazała się doskonałym miejscem do promocji młodych artystów. Zaproszona do projektu Katarzyna Lamik zagospodarowała wnętrze razem z przyjaciółką, Mają Maciejko. I tak na ścianach galerii widnieją monumentalne oleje Kasi Lamik i nieco mniejsze fotografie i obrazy Mai Maciejko.
– Podczas wernisażu ktoś powiedział, że całość tworzy alegorię raju. Bardzo mnie to zaskoczyło, bo nawet nie pomyślałam o tym w ten sposób. Dlatego tak lubię rozmawiać z ludźmi na temat sztuki. Czasem widzą więcej w tych pracach, niż sama zawarłam w nich na poziomie świadomości – odpowiada na pytanie o reakcje publiczności.
To nie pierwsza wystawa bytomskiej artystki. Wcześniej uczestniczyła w plenerach, zorganizowała też ekspozycję w hotelu na Mariackiej. Cały czas coś się dzieje, musi się dziać, bo Kasia Lamik nie mogłaby robić „nic”. Zbyt wiele w niej emocji, zbyt wiele pasji, by czekać cierpliwie, aż ktoś odkryje jej prace. Sama też nie czeka, aż do niej przyjdziemy (my, odbiorcy), to ona wychodzi do nas. Wyrazem tego jest Galeria w Domu. Pod nieobecność rodziców razem z Mateuszem Hajmanem i Marcinem Kosakowskim odkurzyła jedno z pięter kamienicy i otworzyła wystawę swoich prac oraz prac swoich znajomych. Już po kilku dniach zebrał się taki tłum, że wystawę trzeba było przenieść do większego pomieszczenia. Piwnica okazała się idealna. Klimat, powierzchnia – to było to. Na swoje oficjalne otwarcie czeka już jednak pół roku. Na drodze do przecięcia czerwonej wstęgi stoi biurokracja oraz fundusze, a że kamienica należy do rodziców artystki, tej drogi nie ułatwią ani Ministerstwo Kultury, ani pozostałe instytucje. Jest to wielką stratą dla sztuki i wywołuje ogromne ubolewanie, ponieważ to jedno z nielicznych miejsc, w którym artyści i amatorzy sztuki mogli spotykać się na kilku metrach kwadratowych i rozmawiać ze sobą o wszystkim, co ich trapi, do białego rana. To jedno z nielicznych miejsc, do którego osoba nieodróżniająca Matejki od Moneta mogła po prostu wejść, zapytać, dowiedzieć się, wyrazić wątpliwości, po prostu zrozumieć i poczuć, że nie tylko ma prawo nie wiedzieć, ale że właśnie teraz ma okazję poznać to, co wcześniej wydawało się odległe i niezrozumiałe (a przy tym załapać się na koncert). Bez sekciarstwa intelektualnego, uprzedzeń. To miejsce naprawdę było i jest wyjątkowe. Prawdziwa galeria. Prawdziwy dom. – Oficjalnie galeria jest nieczynna, lecz jeżeli tylko ktoś chce wpaść, obejrzeć obrazy, porozmawiać o sztuce obiecuję, będzie wystawa! Kiedy ostatnio ktoś mailowo wysnuł taką prośbę, efekt był taki, że siedzieliśmy z gościem przy kawie, rozmawiając i przeglądając obrazy przez ponad trzy godziny! – zapewnia artystka.

fot. Marcin Dziadak
Taka właśnie jest Lamik – hermetyczna, ale i pełna otwartości. Ponadprzeciętnie silna i nadzwyczajnie wrażliwa, prywatna, ale jednocześnie dzieląca się wieloma aspektami swojej prywatności, bo gdzie więcej mówi o sobie, jeśli nie w swoich pracach będących graficznym zapisem umysłowej i cielesnej intymności.
To dlatego zgodziła się na wystawę w centrum handlowym:
– Chcę wyjść ze swoją sztuką do ludzi, nie zamykać się w ścianach akademii i kolegów z kręgów artystycznych. Zainteresować ludzi sztuką. Oczywiście mogę zorganizować wernisaż w galerii i upajać się myślą, że jestem taka „fajna”, bo mam wystawę w profesjonalnym miejscu, albo dla znajomych, którzy i tak te prace już znają. Ale wydaje mi się, że nie o to chodzi. – Sztukę tworzy się dla ludzi. Tu nawet osoba niemająca pojęcia o sztuce może przyjść, obejrzeć te obrazy, porozmawiać. Dlatego to miejsce jest dla mnie ważne. Pamiętam, jak nasza wykładowczyni opowiadała anegdotę. Gdy przebywała w galerii w Niemczech, podszedł do niej mężczyzna, pytając, czy chciałaby dowiedzieć się czegoś więcej na temat tej wystawy, tego obrazu. Zaczęli rozmawiać. W końcu ona zapytała go, czym się zajmuje, a on odpowiedział, że jest kierowcą tirów. Nieco zaskoczona zapytała więc, skąd u niego takie zainteresowanie sztuką. On z kolei odpowiedział: „jeszcze w szkole nauczycielka plastyki powiedziała nam: gdziekolwiek się znajdziecie, w jakimkolwiek miejscu, pamiętajcie, żeby w pierwszej kolejności wejść do galerii i muzeum. To, co tam zobaczycie, powie wam więcej o tym regionie i jego mieszkańcach, niż moglibyście przeczytać w jakimkolwiek przewodniku, to was wzbogaci”. Słyszałaś kiedyś od nauczyciela coś podobnego?
Lamik odwołuje się do problematyki pojmowania sztuki w Polsce i braku świadomości artystycznej. Winy upatruje w systemie nauczania szkolnego – na lekcjach nie uczy się interpretacji obrazów, wiedza o sztuce kończy się na van Goghu. Nie można więc winić ludzi za ich obojętność, skoro nikt ich nawet nie próbował zainteresować tą dziedziną – tłumaczy.
– Ludzie patrzą na kompozycje Pollocka i mówią: ja też bym to namalował. Ale każdy człowiek na świecie jest w stanie namalować Mona Lisę. Może zajęłoby mu to kilka lat, a może nawet całe życie, ale w końcu by to namalował. Kiedyś zrobiłam eksperyment. Siostrze, która jest utalentowana muzycznie, dałam do namalowania obraz. Kopiowała mój „Portret w kwiatach”. Po kilku tygodniach namalowała coś, co może nie do końca było kopią pierwowzoru, ale było ciekawe. Gdyby popracowała dłużej, może wyszłoby lepiej niż oryginał. Po prostu każdy może namalować dowolny obraz, to jest tylko kwestia techniki. Więc nie to decyduje o tym, czy ktoś jest artystą, ale koncept, idea, która w obrazie została zawarta, emocja i droga, która prowadzi do jego stworzenia. Może i każdy potrafi namalować „Kleksy” Pollocka, ale to właśnie on jako pierwszy miał odwagę postawić je na płótnie. Dlatego dyskusje, wykłady o sztuce, to wszystko jest potrzebne i to wszystko powinno się dziać, szczególnie jeżeli chodzi o sztukę współczesną, której odbiór już nie jest emocjonalny, a filtrowany przez intelekt.
Z drugiej strony dodaje, że sztuka też nie powinna nikogo wykluczać. Przywołuje ostatnią wystawę, na którą się wybrała i z której wyszła skonsternowana: – Patrzyłam na jakiś punkt i na opis, na punkt i na opis i miałam świadomość, że nic z tego nie rozumiem, czułam się głupio. W Polsce nie mówi się, że masz prawo do odczuwania, do zadawania pytań, do tego, żeby nie wiedzieć. Często kiedy czytam te pełne neologizmów i hermetycznego języka opisy wystaw, nic z nich nie rozumiem. Skończyłam liceum plastyczne, teraz studiuję na akademii, ale muszę przyznać, że język tam użyty jest tak trudny i skomplikowany, że często sama nie rozumiem, co krytyk miał na myśli, opisując moją własną wystawę. A co dopiero czują zwykli ludzie, do których wystawa ma dotrzeć i ich „zainteresować”! Bo to przecież wystawa dla ludzi, a nie środowiska akademickiego. Gdyby tak nie było, organizowanie ekspozycji w publicznym miejscu mijałoby się z celem.
Lamik maluje szybko, ale sam proces twórczy trwa u niej długo. Jeden obraz może powstawać nawet kilka miesięcy. Podchodzi do płótna, maluje dwie godziny, odchodzi, przetrawia go, potem znowu wraca, poprawia, analizuje, działa. Proces ściśle kontrolowany, ale sam pomysł, sam koncept jest spontaniczny i impulsywny, obrazy powstają w jej głowie. Widzi coś i wie, po prostu wie, że chce to odtworzyć. Jedno z dzieł przywiozła znad morza w teczce 50×70 i skleiła w domu. Wiele w jej obrazach optymizmu i pasji. To są obrazy pełne życia, emanuje z nich energia. Pierwszy cykl, „Kąpiące się”, odwołuje się do chwil pełnych relaksu, do samego procesu odpoczynku, do przestrzeni, którą każdy z nas ma mniej lub bardziej rozwiniętą w sobie, przestrzeni do relaksu i nabrania dystansu oraz możliwości powrotu do tej chwili. Powstały zatem podczas sielskich, pełnych błogostanu chwil. Są ogromne i wciągają widza. Sprawiają wrażenie wchłaniania. Silnie oddziałują, wbijają się w percepcję, przejmują kontrolę tak, że ma się wrażenie wchodzenia w zaaranżowaną scenę.
Drugi cykl, „Pokalane niepoczęcie”, wzbudza najwięcej kontrowersji.
Uwaga spoiler: to nie jest prowokacja!
Ten cykl zrodził się z tego, że kiedyś jeden z asystentów na akademii powiedział, że w dawnych dziejach malowało się święte obrazki, a teraz ludzie malują byle co, leżące baby na łące. Lamik pomyślała więc: No dobra, nie będę malować świętych obrazków, bo ta religia nie jest dla mnie najważniejsza, a są inne bardzo istotne rzeczy i w tym cyklu zacznę malować właśnie rzeczy dla mnie istotne. Jest więc jej mama w konwencji Matki Boskiej, różne obrazy ikonograficzne podejmujące tematykę ciała i kobiecości. Nie podważa religii. Naturalne jest, że jej mama jest dla niej najważniejsza, że jej ciało jest dla niej najistotniejsze, że przeważają inne ważniejsze niż religia priorytety. I dlaczego, skoro nie wyrządza tym nikomu krzywdy, kłóci się to z zasadami Kościoła? – Czy inne ustanowienie priorytetów niż religijne jest grzechem?
Jej obrazy na pierwszy rzut oka wprawiają w błogi nastrój, w stan odprężenia i zadowolenia. To pozory. Wiele w nich napięcia i niepokoju. Lamik targają sprzeczności: – Czy to, co maluję, jest dobre czy niedobre? Czy to ma sens, czy nie ma sensu?
Najświeższy obraz, „Leżąca w zbożu”, przedstawia odpoczywającą na sianokosie dziewczynę, wygląda na zadowoloną. Prawdopodobnie jest na wakacjach, świeci słońce. Być może to kolejny z kadrów filmów zaaranżowanych przez Lamik, bo przecież tak naprawdę jest reżyserką. Jej apodyktyczna natura znajduje ujście w narzucaniu sytuacji, kreowaniu nowej rzeczywistości, aranżowaniu sceny. “Malowaniu i malarstwu jest bliżej do filmu niż do fotografii, bo fotografia powstaje w momencie, a obraz jest zawsze procesem”.
Lamik jest więc demiurgiem. Jej świat jest naszym światem, nasz spokój burzą jej niepokoje, nasze niepokoje budują jej spokój, jej film jest naszym filmem, jej scena – naszą sceną.
Prace Katarzyny Lamik można obejrzeć na galeriawdomu.blogspot.