Żaba to nie zawsze książę z bajki

Ponoć nie da się żyć bez miłości, choć jak mówił znany serialowy lekarz, doktor House, od miłości zdecydowanie ważniejszy jest tlen. A przecież luty to czas walentynek…

W dzisiejszych czasach rozwój technologiczny ułatwia nam możliwość kontaktu z naszymi wybrankami. Wystarczy zaczepić na Facebooku, „zalajkować” posta czy też tradycyjnie wymienić się numerami telefonu. Nie trzeba czekać na listy, które idą miesiącami, prosić o zgodę rodziców czy szukać swatki, która umówi nas na spotkanie. Czarna polewka raczej też już nam nie grozi. Można by pomyśleć, że aktualnie dużo łatwiej znaleźć drugą połówkę. Ale czy aby na pewno?

biglove


PICK UP ARTIST

Pomocny okazuje się również niezastąpiony wujek Google. Na pytanie: „Jak poderwać dziewczynę” wyświetla ok. 286 tys. wyników (i to w zaledwie 0,15 sek.). Prócz typowych porad, które nakłaniają do szerokiego uśmiechu i pewności siebie, można także odnaleźć rady dotyczące tzw. „zagajenia rozmowy”. Klasykiem gatunku jest już przysłowiowy „sposób na kasztana”. Do wykonania zadania potrzebujemy wybranki naszego serca oraz kasztana. Co trzeba zrobić? Należy kasztana rzucić pod stopy ukochanej i filuternie zapytać: „Hej, maleńka, czy nie zgubiłaś przypadkiem kasztana?”. Tylko co zrobić, gdy kasztan okaże się nie jej? Lub gdy ma inne poczucie humoru?

Wujek Google radzi dalej.

Jednym z kolejnych haseł, które pojawia się w wyszukiwarce, są „negi”. A czym właściwie są „negi”? Według definicji Adriana Kołodzieja i Grzegorza Głusia („Tajemnice największych uwodzicieli”) jest to: „Działanie zmierzające do obniżenia pewności siebie lub wprowadzenie do flirtu. Stosowane przy kobietach najpiękniejszych lub o bardzo zawyżonej barierze mentalnej”.

Po co wymyślono „negi”? Jak wytłumaczył to Mystery, autor swojej metody podrywu, „negi”  spełniają następujący scenariusz: „podejście przeciętnego faceta do najpiękniejszej kobiety w klubie kończy się niczym. Kobieta odrzuca zaloty mężczyzny, próbując go sfrajerzyć. Dlatego można zastosować teorię negów, aby obniżyć jej faktyczną wartość i zacząć podryw z równego gruntu” („Tajemnice największych uwodzicieli”). A jak wygląda to w praktyce? Na forach internetowych można znaleźć sporo przykładowych negów:

– Ładne paznokcie. Prawdziwe?
– Ładnie pachniesz… Jak kiełbaska (Czesio z „Włatców móch” może także stać się inspiracją)
– Bardzo ładnie się uśmiechasz (pauza). Co bierzesz?
– Nie jedz tego, bo będziesz gruba.

Takie to właśnie wskazówki otrzymać może wirtualnie każdy, kto planuje rozpocząć zaloty. Nie da się ukryć, że współczesny podryw niemalże całkowicie pogrążył się w grotesce i dość pokrętnych psychologicznych sztuczkach. O sztuce uwodzenia napisano książki (klasyką dziś jest „Gra” Neila Straussa z 2005 roku), odbywają się także specjalne warsztaty dla uwodzicieli, które obiecują, że każdy, nawet niepozorny facet, może zostać PUA (Pick Up Artist). Sposobów jest wiele – a sam temat szeroki jak rzeka. Ale przecież prócz negów, NLS (Neuro Linguistic Seduction), ostatnio coraz bardziej modnych spottedów i zaczepek na Facebooku może warto sięgnąć trochę w głąb historii? Co z metodami, które stosowali nasi przodkowie?

„KOCHAŁAK CIE, CHŁOPCE…”

Jednym ze sposobów rozkochania kogoś był obrządek, który współcześnie zapewne potępiliby członkowie organizacji Greenpeace. Przed wschodem słońca należało złapać trzy identyczne żabki. Następnie wkładało się je do mrowiska, a po sześciu tygodniach trzeba było wyciągnąć pozostałe po płazach resztki. Utłuczone kostki dosypywało się do trunku ukochanej osoby. Skutek był ponoć natychmiastowy, choć niewiele wiadomo o samych walorach smakowych „specyfiku”.

Panowie również mieli swoje metody na zdobycie serca ukochanej. Czasami musieli biec nago przez 9 miedz, powtarzając imię wybranki. Było to o tyle ryzykowne, że taki śmiałek nie mógł odwrócić się za siebie, bowiem w tym samym czasie pędziły za nim diabły. A tego, kto się obejrzał, diabeł porywał prosto do piekła. Rzec można: ryzyk – fizyk, ale czyż gra nie była warta świeczki?

Zastanawiający jest tylko fakt, dlaczego rytuał musiał odbywać się nago. Z jednej strony jest to bardzo niepraktyczna sprawa, gdy mróz za oknem. Zimowe miesiące były zarezerwowane dla prawdziwych śmiałków (lub desperatów). Z drugiej strony, gdyby taki golas spotkał kogoś na swojej drodze, to pokazanie wszystkich wdzięków mogłoby tylko pomóc w znalezieniu wybranki serca.

W przypadku gdy miłość pozostawała jednak wciąż odporna na czary, zawsze można było dać jej nauczkę! W odwecie za wiarołomstwo chłopca dziewczyna musiała spalić żywcem ropuchę. Uzyskanym popiołem obsypywała ukradkiem chłopca, w efekcie czego jego twarz zaczynały pokrywać pryszcze i wrzody. Natomiast gdy panna odrzucała zaloty, mogła dosięgnąć ją równie sromotna kara. Chłopcy musieli ku temu zdobyć kosmyk włosów dziewczyny i włożyć go do dziurki w drzewie, na której wisiała kapliczka. Otwór należało zatkać szczelnie korkiem. Panna  pozostawała tak długo samotna, jak długo włosy tkwiły w schowku.

Dawniej małżeństwo nieposiadające potomstwa nie było uważane za pełną rodzinę. Były różne sposoby na to, aby kobieta miała dużą liczbę dzieci, a same zabiegi rozpoczynano już z chwilą narodzin dziewczynki. Były też oczywiście metody, które miały zapobiec posiadaniu dzieci. Wykorzystywano je, gdy dziecko mogłoby stać się dowodem zdrady lub też gdy kobieta chciała po prostu odłożyć macierzyństwo w czasie. Prócz podstawowych środków antykoncepcyjnych, które opierały się na ziołach, bardziej niezawodnym sposobem miała okazać się kłódka. To właśnie nią zabezpieczały się panny młode przed niechcianą ciążą. Kobieta jadąca do ślubu musiała zabrać ze sobą kłódkę, a po powrocie z kościoła zamykała ją i ukradkiem wrzucała do studni. Według wierzeń nie miała ona dzieci, dopóki nie wydobyła kłódki i jej nie otworzyła. Oczywiście – tu rada dla tych, którym pomysł przypadł do gustu – przed użyciem „antykoncepcyjnej kłódki” należy skonsultować się z lekarzem lub farmaceutą oraz przeczytać ulotkę dołączoną do opakowania.

Jednak w kontekście zbliżających się walentynek należałoby przytoczyć też kilka złotych rad (a raczej przestróg) dla samotnych serc. Tu ludowe porzekadła bywają dość drastyczne. Niegdyś znani nam współcześnie single nie byli akceptowani, w szczególności w tradycyjnych społecznościach wiejskich. Na samotnie żyjących mężczyzn przymykano jeszcze oko… Jednak kobiety mogły jedynie założyć „Klub Zgryźliwych Starych Panien”. Znany był zwyczaj karania panien i wdów w czasie ostatków. Przy akompaniamencie muzyki mężczyźni łapali swoje ofiary i przywiązywali je do ogromnego kloca drewna. Kobiety musiały go wlec za sobą tak długo, aż nie wykupiły się płacąc za poczęstunek i alkohol w pobliskiej karczmie. Dziś już trudno o prawdziwych drwali i kloce drewna rozrzucone przypadkowo po Katowicach, więc szanse na publiczną krucjatę w starym stylu trochę zmalały. Single i wyznawcy związków partnerskich mogą zatem spokojnie płacić za poczęstunek i alkohol oraz przesiadywać w pobliskich knajpach w stanie całkowicie wolnym.

Podsumowując: to, czy wykorzystamy zaczepkę na fejsie, czy też sięgniemy po sproszkowane kości żaby jest nieważne. Istotne jest jedno – nasza SKUTECZNOŚĆ! Pozostaje mi życzyć Wam jedynie powodzenia!

W artykule zostały wykorzystane materiały z reportażu „Kochałak cie, chłopce…” Urszuli Janickiej-Krzywdy („Tatry” nr 3/2011).