Kolejna wyprawa Alicji w głąb króliczej nory
Dorosła Alicja znów podąża w głąb króliczej nory, znajdującej się tym razem w zdecydowanie bardziej mrocznych rejonach. Raz maleje, innym razem znowu rośnie, a jej wyprawie towarzyszy uśmiech należący do transseksualnej bibliotekarki Celestyny, który zostaje w pamięci jeszcze długo po odejściu jego właścicielki.
Mam na imię Alicja. Jestem reporterką i mówią na mnie Alicja Pancernik.
Do rodzinnego miasta po kilku latach nieobecności wraca Alicja, znana dziennikarka. Napisanie reportażu o zaginionych wałbrzyskich dzieciach to tylko jeden z powodów, dla których tam przybyła. Równolegle z rozwiązywaniem zagadki zniknięć, Alicja stara się poznać prawdę o tym, co doprowadziło do pasma tragedii w jej rodzinie i spowodowało, że akurat ona ostała się jako niedobitek.
Kto ma mówić?
Wypowiedzi Alicji przeplatają mniejsze narracyjne całości. Z ogromną przyjemnością otwiera się te poszczególne szkatułki, z których rozwijają się małe opowieści poszczególnych bohaterów. Większość historii osnuta jest wokół kobiecych postaci. Centra tych narracyjnych galaktyk są skrajnie różne (jest sprzedawczyni w mięsnym, która na noc przeobraża się we właścicielkę „podziemnej” burleski, jest zażywna, kochająca babcia, są tajemnicze kociary i wreszcie sama księżna Daisy von Pless). Wszystkie zaś łączy coś, co można by nazwać heroizmem, gdyby termin ten nie trącił aż takim patosem. Bo patos to coś, czego Bator skutecznie unika.
W powieści nie ma też emocjonalnych bebechów, mimo licznych retro- i introspekcji, stwarzających zagrożenie wystąpienia takowych. Alicja bowiem – mimo wszystko główna prządka tej opowieści – jest niesamowicie zdyscyplinowana słownie (znaczący tu zapewne jest fakt, iż pracuje jako dziennikarka) i emocjonalnie (nieprzypadkowo znajomi nadali jej przydomek Pancernika), zresztą ostrej dyscyplinie poddaje też swoje ciało. Opisuje tylko to, co widzi w rzeczywistości lub w pamięci, za każdym razem oddając głos bohaterom, którzy snują swoje historie własnym, niepodrabialnym językiem.
…nie ulegam mrocznym nastrojom, bo można powiedzieć, że na co dzień żyję w mroku
Mrok to bez wątpienia leitmotiv Ciemno, prawie noc. Mroczne są zarówno wspomnienia z dzieciństwa Alicji i opowieści bohaterów, jak i kulisy prowadzonego przez dziennikarkę śledztwa. Ponure piwnice i podstępne podziemne korytarze zamku Książ to miejsca, do których często przenosi się akcja. Zdarzenia na wałbrzyskim rynku, które przypominają posmoleńskie nastroje czy proceder handlu ludzkimi kośćmi pełniącymi rolę talizmanów, również przyprawia czytelnika o gęsią skórkę.
Tytułowa ciemność oraz przenikający wszystko mrok to synonimy zła, które u Bator jest jak najbardziej realne, ziemskie. Z każdym dniem zło rośnie w siłę, natomiast w przypadku osób nim zarażonych prędzej czy później, ale nieodwracalnie i zawsze, da ono o sobie znać. W końcu mottem książki są słowa Zafona: Bóg tkwi w szczegółach, a diabeł jest wszędzie. Motyw ciemności rozwijany jest za pomocą wykorzystywania elementów baśniowych.
Jednak konwencja tego gatunku jest w kilku istotnych miejscach przełamana – co prawda bohaterom walczącym o dobro pomagają istoty o, łagodnie mówiąc, dosyć nieokreślonych statusach bytowych, to w świecie przedstawionym na próżno szukać upraszczającego dualizmu, nie mówiąc już o obowiązkowym dla baśni triumfie dobra. Wspomnieć w tym miejscu wypada, że powieść ta to gatunkowa hybryda, na którą składają się także konwencje kryminału, powieści grozy, powieści społeczno-obyczajowej, inicjacyjnej czy wreszcie elementy sagi rodzinnej.
Pedały cygańskie żydowskie pachołki
Ciemno, prawie noc to również opowieść o Polsce i polskiej ludowej pop-religijności. Daleko jednak autorce do przywłaszczenia sobie prawa oceny wyznawców katolicyzmu. Sama Bator przyznaje, że próbuje zrozumieć świat, którego podstawy wyznacza myślenie magiczne. Analizując dotyczące tej kwestii partie książki, trudno mówić o takich zabiegach jak hiperbolizacja. Mimo to nie dziwi nawet finałowa scena dosłownej konsumpcji sacrum, wręcz przeciwnie – przychodzi w pełni zgodzić się czytelnikowi z konstatacją, że Trupa zeżarli. Czasem tak bywa w kraju nad Wisłą.
Autorka wskazuje zarazem na mur dzielący wierzących i ateistów w Polsce. Mur na tyle wysoki i solidny, że uniemożliwia wszelką próbę po-rozumienia. Nie bez powodu trzy rozdziały Ciemno, prawie noc zatytułowane Bluzg I, II i III stanowią zapis rozmów toczących się na lokalnym czacie, polegających właściwie na przerzucaniu się określeniami znanymi nam, użytkownikom sieci, bardzo dobrze. Są więc hasła eksterminować mohery, katotaliby do katostanu w bydlęce wagony do Ciemnogrodu, ale i wszyscy inni won stąd czy wykształciuchy na odszczał.
Bator w udzielanych wywiadach przyznaje, że polska rzeczywistość jest częścią jej własnej mikrohistorii, a pisanie Ciemno, prawie noc miało być próbą zrozumienia tych wszystkich czynników, które ową rzeczywistość kształtują. Bez wątpienia autorce ułatwiło tę próbę zarówno własne zaplecze kulturoznawcze oraz filozoficzne, jak i doskonały warsztat pisarski. Może warto na koniec wrócić do książki, której echa są w powieści widoczne. Cytat niech stanowi w tym przypadku tradycyjne podsumowanie oraz posłuży za odpowiednią rekomendację.
Tak powstała ta opowieść
Przedziwna i nęcąca;
Słowo rodziło się po słowie,
Aż baśń dobiegła końca. […]
Alicjo! Weź tę bajkę w dłonie,
A potem złóż ją lekko
W twoich dziecięcych snów ustronie
I otocz ją opieką –
Tak pielgrzym zwiędłe kwiaty chroni
Zerwane gdzieś daleko.
(L. Carrroll Alicja w Krainie Czarów)
Joanna Bator: Ciemno, prawie noc, W.A.B., Warszawa 2012.