Jak ćmy do ognia. Wywiad z Januszem Leonem Wiśniewskim

Swoimi powieściami i opowiadaniami o miłości od lat uwodzi czytelniczki nie tylko w Polsce, ale również w wielu zakątkach świata, od Wietnamu po Włochy. W wywiadzie udzielonym „Reflektorowi” Janusz Leon Wiśniewski opowiada o swojej najnowszej książce, „Miłość i inne dysonanse”, a także o niezwykłych wizytach w psychiatryku, nieszczęśliwych związkach oraz słabości do… prawdy.

Stworzony przez Pana świat w książce „Miłość i inne dysonanse” jest smutny. Nic w nim nie wychodzi, nikt nie może być szczęśliwy. A mimo to Pana bohaterzy decydują się zaryzykować i poddać się miłości.

Moja książka pełna jest miłości niespełnionych, ale przecież szczęśliwe uczucia również istnieją. Mogłem taki związek zobaczyć w domu, obserwując moich rodziców. Chociaż mama trafiła na mojego ojca, miłość swojego życia, dopiero w trzecim małżeństwie. Moi bohaterzy mają tę nadzieję i wiarę w miłość w spadku po mnie. Ale ciekawa książka o szczęściu w miłości mogłaby mieć najwyżej dwie strony. Gdy patrzę na swoje życie, to najbardziej pamiętam związki nieszczęśliwe, gdy kobiety mnie zostawiały i porzucały. Interesują mnie, dlatego jest ich pełno w świecie moich książek. Poza tym na tym polega cały mistycyzm miłości, że nie daje nam żadnej gwarancji, a wpadamy w nią jak ćma do ognia i zapominamy o całej swojej wiedzy… Pewnie dlatego to uczucie jest tak fascynujące.

Dlatego, że człowiek nie uczy się na błędach?

Trochę się uczy, ponieważ przy każdej miłości inaczej się postępuje. Druga żona zawsze ma lepiej niż pierwsza, bo pewnych błędów drugi raz się nie popełnia. To nie pierwsze uczucie, a ostatnie jest najważniejsze.

fot. Marcin Dziadak

Pana bohaterzy ciągle spotykają ludzi, którzy po minucie znajomości opowiadają im całe swoje życie. Czy te historie wcześniej też ktoś Panu opowiedział?

Różnie. Część małych historii wymyśliłem, niektóre przysłali mi czytelnicy, po inne musiałem jechać do Hamburga, po niektóre telefonowałem do Berlina. Przez telefon właśnie usłyszałem historię masażystki, która masuje upośledzonych mężczyzn, którzy nie stracili libida, a ona za pieniądze pomaga im się zaspokoić. W „Miłości i innych dysonansach” poszedłem na łatwiznę gdyż są to historie głównie prawdziwe, jak te dotyczące psychiatryka. Pojechałem do Pakov (dzielnica Berlina, w której mieści się szpital psychiatryczny – przyp. red.), mieszkałem przez trzy dni w pobliskim hotelu i rozmawiałem z psychiatrami, którzy opowiedzieli mi historie pacjentów. Nazwałem ich w książce Sven i Joshua. Mam problem z pisaniem fikcji literackiej. Jako naukowiec uwielbiam prawdę.

To dlaczego nie zajmie się Pan reportażem?

Krążę wokół innych gatunków literatury faktu, np. wydałem książkę epistolograficzną z Domagalik – „188 dni i nocy”. Ostatnio często podróżuję i jestem namawiany, szczególnie przez redakcje rosyjskie, do pisania reportaży z podróży. Ale podróż oznacza dla mnie wolność – jedyny czas odpoczynku. Nie chcę wtedy pisać, notować, zapamiętywać
i selekcjonować.

fot. Marcin Dziadak

Czego czytelnicy mogą dowiedzieć się z Pana najnowszej książki?

Dowiedzą się z niej sporo o Rosji; dowiedzą się jak rosyjskie kobiety kochają. Dowiedzą się jakiej miłości powinno się unikać, a jakiej szukać. Dowiedzą się, że nie ma granic bólu. Dowiedzą się wreszcie bardzo dużo o muzyce. Ja też w czasie pisania tego wszystkiego się dowiedziałem.