Szczurza dola artysty

Obraz rzeczywistości wyłaniający się z najnowszej powieści Sławomira Shutego odrzuca i, posługując się terminologią autora, wymusza na czytelniku etyczne i estetyczne „spawy”. Niechlujny, pełen wulgaryzmów tekst przypomina nieokiełznane vomitus, będące reakcją na dochodzącą zewsząd woń zgnilizny. Obserwujemy degradację profesji pisarza – skorumpowany przez tandetę, by przeżyć w realiach hucznego „europarty”, przystaje na egzystencję stworzenia-odpadu, żrącego wszystko, co rzuci mu się pod nos. Shuty przedstawia powieść-konfesję człowieka-autora. Ja-szczura. 

Jaszczur to strumień świadomości, nic zaplanowanego”, mówi pisarz w jednym z pierwszych hermeneutycznych wywiadów (portal Dziennik Polski, 10.10.2012). I rzeczywiście – pisanie automatyczne, kojarzone z przekazami telepatycznymi, pasuje do tego, co Shuty z tekstem Jaszczura uczynił. Autor, przejawiający już we wcześniejszych książkach skłonności do wplatania w treść metonimicznych naleciałości – tj. mowy potocznej zapożyczonej z życia ośrodków publicznego przebywania i transportu czy forów internetowych, teraz na jej koszt całkowicie rezygnuje z języka literackiego. Momentami wygląda to tak, jakby podłączony diodami do miszmaszu płynącego w eter z mass mediów i jednocześnie do głów jego odbiorców, przechwytywał go i aplikował dalej w tekst i nasze mózgi.

Kobieciarz i alkoholik

Pisarz powinien być głosem swojego pokolenia i zdaje się, że właśnie to wyzwanie prowokuje dziś do literackich manifestacji. W pewnych warunkach oddanie w akceptowalnej formie tego, co widzimy za szybą, staje się kłopotliwe. Albo pozostaniemy sztampowi i nieautentyczni, albo pójdziemy w tango… No i Shuty idzie. Pod lupę bierze tym razem środowisko literackie. Jego przedstawicielem czyni podejrzanego typka lubującego się w alkoholu i dragach („chemia” to jego drugie imię), łasego na dziewczyny i kasę. Typek w przekleństwach nie przebiera, pisać chyba za bardzo nie potrafi, ale za to dobrze zna się na robieniu z siebie durnia, co publiczność podjudza, a czego media łakną. W ten sposób raz dostaje jajem w łeb, innym razem kończy promocję książki wywieziony jak Jagna na taczkach. A czego więcej mediom trzeba, jeśli nie skandali? Więc już dziś, od nowa, jaszczur siedzi nad zamulającym kompem i kleci nową powiastkę.

Eksplorator treści podświadomych

„Tę książkę pisałem transowo. Wchodziłem na pewien poziom świadomości i tak leciało” – wyznaje Shuty. I rzeczywiście leci jak na drugi dzień po solidnie zakrapianej imprezie, dzięki czemu zarzuty odnoszące się do stylu nowohuckiego pisarza można mnożyć – ordynarne słownictwo, miażdżący estetykę wypowiedzi i zasady zdrowej interpunkcji słowotok, notoryczne anglicyzmy i spolszczenia, przekleństwa, słowna agresja… Do tego epatowanie naturalizmem czy nawet, momentami, ekspresyjne i dziwnie hedonistyczne ujawnianie wszechobecnej brzydoty, dehumanizacja kobiet, afirmacja prostactwa i, wreszcie, niewybredne wyciąganie atrybutu z ostatniej linii ataku – fallusa wraz ze sprawozdaniami z jego poczynań… Całość zlepiona z wartkiej, mieniącej się masy afektów, spostrzeżeń i błyskawicznych skojarzeń. Tekst zyskuje rangę „pierwszej powieści gonzo” – to już nie przemyślany zapis, a rejestr bodźców atakujących bohatera.

Jaszczur – czy to przez artystyczną nadwrażliwość, czy podatność na wpływy spożywanych halucynogenów – z łatwością wpada w głębiny zbiorowej nieświadomości. Spora część powieści to opis świata uwikłanego w tripowe majaki, widzenia i halucynacje. Bohater na własne życzenie ląduje we Freudowskim „brzuchu matki”, oczekując tam spotkania ze swą muzą. Ten okazuje się jednak niezmiennie wypełniony chłamem, jaszczur potyka się o kolekcje rupieci, gubi się w labiryncie psychicznego złomu. Przerażony nagromadzonym tu dziadostwem podejmuje radykalną decyzję. I nagle okazuje się, że powieść Shutego to nie tylko całkiem zgrabny pamflet na stan dzisiejszej kultury/środowiska literackiego, ale także błyskotliwie sklecona przypowieść o sowizdrzale-kuglarzu, który znajduje w końcu drogę do światła. 

Tchórz i konformista

Bo jaszczur jest tak naprawdę szczurem. Pisarzem zatopionym w kanałach komunikacyjnych, skazanym na spływające z góry odpadki i nieczystości. Zawód literata to praca z fragmentami nagromadzonych wspomnień, zasłyszanych sloganów, rozmów i cytatów: „[…] tu sobie gniazdo uwił, w szufladzie na pościel, naznosił dziadostwa, papierzyska, notatki, pomysły, zdjęcia, kolaże, grafiki, pieniądze, ubrania, rodzinne pamiątki, muszelki, wszystko co najcenniejsze, umościł się jak król”. A jaką strawę dla pióra przygotowuje dzisiejsza rzeczywistość? I drugie pytanie: czego pragną wydawcy, jakich historii chcą słuchać, zachęcani reklamą, podprogowo nakręcani fani? Bohater na wzór recyklingu próbuje sklecić własny, dający szansę na przetrwanie, kolaż. Żywi się zlepkiem odpadków, segreguje, układa. Konkluduje: „z pozoru niezłe, ale nagle to się nie trzyma kupy, usuwam do kosza, przywracam, robię kopię, oryginał do kosza i staję twarzą w twarz ze stroną, która jest martwa jak cisza absolutna”.

Jaszczur

Sławomir Shuty pyta o rolę pisarza. Początkowo kuglarz na usługach mediów, kawalarz i dowcipniś poświęcający własną twarz dla hossy „eurojarmarku”, z biegiem czasu przeobraża się w nowy, dziwny i już nie tak atrakcyjny dla protektorów twór – „co ty urodziłaś? Przecież to nie jest dziecko!”. I mimo że sam bohater nie wie, co się z nim dzieje, po podjęciu decyzji o medialnym samobójstwie, dno Hadesu nagle zostaje opuszczone. Trzeba jeszcze pokonać Minotaura, przekroczyć Labirynt, by znów znaleźć się po stronie żywych. Metaforyka śmierci i narodzin, zejście do podziemi, przejście przez korytarze z obłędnym zabiegiem zamykania za sobą śluz, w końcu wyjście przez drogi rodne – to wszystko postmodernistyczna wizja odrodzenia bohatera. I choć nieatrakcyjne nowo narodzone stworzenie ląduje tym razem w mniej cieplarnianych warunkach, to ma już wyklarowany program literacki: „[…] ale głos morzy, więc na samym końcu, tuż przed zatonięciem, prawie jak ten szkocki fircyk, którego grał Gibson w brejwha!art, krzyczę, że jeszcze zobaczą!, nadejdzie czas i stanę do pionu, by wyciągnąć plemię z niewoli”.

I nie ma wątpliwości, że stracił swoje futro, małe oczka i ogon. Pazury przebijają paliczki, łuska pokrywa grzbiet, pojawił się nowy pisarz, zielony strażnik progu – smok. Narodził się Jaszczur.

Sławomir Shuty, „Jaszczur”, Korporacja Ha!art, Kraków 2012.

Nasza ocena: 3/5

Kinga Kościak