Adam Oleś: hurdu hurdu
Oszukano mnie. To nie tak miało być. Moje uprzedzenia do pewnych ryzykownych kombinacji w muzyce zostały zmiecione za jednym zamachem niczym Hiroszima w 1945. I to w dodatku przez uderzenie jazzowego instrumentarium w połączeniu z siłą śląskiej godki.
To wszystko sprawka pana Adama Olesia (wiolonczelista i geolog, jak podaje jego myspace), jednego z przedstawicieli rosnącego w siłę polskiego labelu Falami, który wpadł na pomysł zaaranżowania śląskich pieśni ludowych na jazzową modłę. Wydawać by się mogło, że dyplomowany muzyk z Żor pomysłem tym porywa się z motyką na księżyc. Biorąc pod uwagę lekkość muzyki wynikającej z perfekcyjnej mieszanki wiolonczeli, pianina, fortepianu, saksofonu, perkusji i krystalicznego brzmienia gitary akustycznej oraz domniemaną ciężkość sposobu mówienia rdzennych Hanysów, takie koncepcyjne założenie może utonąć w morzu obaw o ostatecznych efekt.
Nic z tego. Już po przesłuchaniu pierwszego utworu rozpadają się z hukiem pierwsze cegły w murze wątpliwości. Tej pozytywnej dekonstrukcji estetycznych schematów w mojej głowie dokonuje anielski głos Dominiki Kontny, który, rozbrzmiewając w powietrzu, przywołuje raczej zapach świeżo obitych w drogi materiał foteli w filharmonii, niż woń rolady i modrej kapusty. Gdy głos tejże pani znika po raz pierwszy na wysokości utworu „Kolyb mi się kolyb”, ster przejmują prawdziwe baby z Regionalnego Zespołu Śpiewaczy ‘Radostowianki’ pod kierunkiem Jadwigi Masny.
Pierwsze skojarzenie (i nie ma w tym żadnej złośliwości) – przaśna piosenka stworzona na okazję pewnej wielkiej sportowej imprezy, która odbyła się w naszym kraju na początku lata. Jednakże mamy tutaj zapodany najczystszy śląski folklor, bez jakiegokolwiek elementu żenady, dodatkowo ubrany w delikatne klawisze.
Ogromnym atutem albumu jest także świetne, pozbawione jakiejkolwiek skazy brzmienie oraz umiejętne żonglowanie rolami poszczególnych instrumentów: pod tym względem panuje wzorcowa demokracja, każdy z muzyków ma okazję popisać się swoim kunsztem. Gdzieniegdzie nad całością unosi się duch The Cinematic Orchestra. Płynąc przez wszystkie unikalne w swej nastrojowości i konstrukcji utwory, ma się poczucie obcowania z dziełem wręcz natchnionym, odkrywającym do tego całe bogactwo kultury Hanysów wydobyte przez muzycznego górnika z Żor.
Muszę jednak przyznać, że mimo pozytywnego wrażenia jakie zrobił na mnie album „hurdu_hurdu”, trudno mi przekonać się ostatecznie do stanowiska, iż wokalne partie wypełnione po brzegi śląskością stanowią coś więcej niż dodatek do nieprzeciętnych zdolności całego zespołu skompletowanego przez pana Adama. Zwłaszcza, że mistrzowskie wykonanie materiału przez zespół dowodzony przez niego sprawia, że aż chce się łapać powietrze wypełnione dźwiękami inspirowanymi śląską kulturą.
Niemożliwość wykonania tej czynności nie powinna jednak zniechęcać do sięgnięcia po płytę. Po jej odpaleniu poczucie zadowolenia wypełni zresztą nie tylko pokój, ale także uszy, jak i całe ciało oraz duszę słuchacza. Bez względu na to, czy jest nim Hanys czy Gorol. A tych nieuświadomionych lub uprzedzonych może nawet skłoni do zagłębienia się w tematykę śląskości.
Warto promować to, co oryginalne. Warto również łamać stereotypy i stare schematy myślenia. Nie tylko w życiu społecznym. Album „hurdu_hurdu” niech będzie najlepszym tego przykładem.
Zajrzyjcie na Facebooka płyty.
Adam Oleś „hurdu hurdu”, Falami, 2012.