Z nocnego stolika #5

Wakacje odeszły już niestety w zapomnienie, a wraz z nimi nasza „Biblioteczka wakacyjna”. Rzeczywistość z dnia na dzień coraz bardziej szarzeje. Ale ma to oczywiście swoje dobre strony: przed nami jeszcze dłuższe wieczory, które można poświęcać na czytanie. Nasze nocne stoliki już się na powrót zapełniły po wakacyjnych wojażach. A oto przegląd ich zawartości.

Milena Dziadak:
Oto mam swojego nowego Mistrza Formy! Kazimierz Truchanowski stworzył prozę płynną, niejasną, tajemniczą. Trylogia „Zatrute studnie”, na którą składają się: „Ulica Wszystkich Świętych”, „Apteka «Pod Słońcem»” i „Zmowa Demiurgów”, to fantastyka poetycka, przedstawiająca rzeczywistość jak groteskowy sen, świat z teatru wyobrażeń, odrealnioną Prowincję.
Bohater snuje się po jednostajnych płaszczyznach snu, żółtej nieskończoności, letargicznym Mieście. Idą senni Burmistrzowie, marsz po bruku, marsz barw wypłowiałych, marsz starych lichwiarzy, zbieraczy antyków, hołubników rozkładu, idą zgarbieni jak sępy, idą labiryntem Miasta, skręconym jak muszla ślimaka, zamkniętym w sobie, zaciśniętym jak martwy kwiat, w stałym skurczu – idą.
Ta Prowincja jest jak alegoria wieczności, w której władza przybiera formy karykaturalne, a jednostka krąży po ślepych ulicach – fantastyczna twórczość Truchanowskiego, to przede wszystkim ostra krytyka systemów totalitarnych. Zadziwia liczba punktów stycznych z prozą Schulza – irracjonalna, hipnotyzująca forma, motyw przemiany w ptaka, lustrzani bohaterowie, nierzeczywiste miasto, zaś bezsilność głównej postaci może być tożsama z osaczeniem bohatera kafkowskiego.

Kazimierz Truchanowski, Zatrute studnie, Czytelnik, Warszawa 1981.

Beata Kolarczyk:
Leonard Cohen, choć znacznie bardziej znany ze swoich dokonań w dziedzinie muzyki, na początku kariery zajmował się głównie literaturą. Wydana w 1970 roku powieść „Piękni przegrani” w niedługim czasie zyskała miano kultowej i jest najsłynniejszą pozycją w dorobku autora.
„Piękni przegrani” to książka specyficzna, którą w obliczu wszystkich zachwytów i nadanej wiele lat temu kultowości trudno mi ocenić. Niektórzy stawiają ją obok takich dzieł jak „Portret artysty z czasów młodości” Joyce’a czy „W drodze” Kerouaca; osobiście unikałabym podobnych porównań, gdyż jest to dla powieści Cohena krzywdzące. „Piękni przegrani” jest książką ciekawą i odważną, a przeczytanie jej – ubogacającym literackim doświadczeniem. Jednak intrygująca forma przysłania treść, a portret pokolenia lat 60. gubi się wśród opisów miłosnych doświadczeń głównych bohaterów. Cohen stworzył dzieło formalnie wysmakowane, ale niestety przekaz jest w nim zbyt głęboko ukryty.

L. Cohen, Piękni przegrani, Wydawnictwo Da Capo, Warszawa 1995.

Kamila Buszka:
„Ludzie jak bogowie” Herberta George’a Wellsa to kolejna powieść science-fiction, która opowiada o obcej cywilizacji… a może jednak nie? Wydaje się bowiem, że autor posłużył się konwencją powieści fantastycznej, by opowiedzieć gorzką prawdę o nas – Ziemianach – którzy wbrew pozorom wcale tak ucywilizowani nie są. Bohaterowie tej książki, którzy reprezentują różne klasy społeczne i mają odmienne poglądy społeczno – polityczne, przypadkiem przenoszą się na planetę bliźniaczo podobną do Ziemi, a jakże inną! Na tej planecie nawet tygrysy są łagodne jak baranki… a jednak Ziemianom udaje się zasiać chaos i niemal zniszczyć cywilizację, która wyprzedza ziemską o setki lat…

Herbert George Wells, Ludzie jak bogowie, wyd. Zielona Sowa, Kraków 2002

Bernadeta Prandzioch:
W taki sposób o sprawach najtrudniejszych, a przy tym uniwersalnych i ogólnoludzkich potrafią pisać bodaj tylko Czesi. Z humorem, lekkością, bez zbędnych wzruszeń. Opowiedziana po polsku historia żydowsko-czeskiej rodziny w czasach II wojny światowej wyglądałaby z pewnością zupełnie inaczej.
Lektura „Śmierci pięknych saren” jest lekarstwem na wszelkie smutki i jesienną nostalgię. Z każdej stronicy emanuje spokój, ciepło i afirmacja życia. Życia, w którym nigdy nie wolno się poddawać i którym nigdy nie należy przestać się zachwycać. Życia, na którego piękno składają się najprostsze sprawy: wspomnienia z dzieciństwa, łowienie ryb nad brzegiem Berounki, poczucie wolności podczas obcowania z przyrodą, małe zwycięstwa w walce z rzeczywistością, niezłomna postawa ojca.
I nie sposób w to piękno świata nie uwierzyć – gdy ktoś, jak Pavel, opowiada o świecie w taki sposób, zmagając się jednocześnie ze schizofrenią – to musi być prawda.

Ota Pavel, Śmierć pięknych saren, Biblioteka Gazety Wyborczej, Warszawa 2011.

Aleksandra Gepert:
Są takie książki, które co wrażliwszych przyprawiają o mdłości bądź rumieniec. Albo jedno i drugie.
Niewątpliwie do takich należy pozycja „Wilgotne miejsca” Charlotte Roche. Narratorką jest młoda dziewczyna, przebywająca w szpitalu (dochodzi do siebie po operacji). Helen to całkiem sympatyczne dziewczę, które ma – zdawałoby się – jeden cel w życiu: zebrać jak najwięcej doświadczeń. Szkoda tylko, że owe doświadczenia, których poszukuje z takim zapałem i wigorem, mają tylko i wyłącznie charakter seksualny.
To nie jest tak, że mnie to gorszy, o nie. Człowiekiem jestem i tak dalej, ale jakiś niesmak pozostaje – że młoda kobieta nie ma przed sobą innych perspektyw, niż tylko iść do łóżka z pierwszym lepszym palantem po to, żeby nie spać w nocy sama. Rozumiem samotność, rozumiem dzieci rozwiedzionych rodziców, ale nie rozumiem Helen.
Narracja jest lekka, zabawna (czasem bardzo), ale po co wplatać w to jakieś pseudo-psychologiczne wątki? Po takich lekturach coraz częściej dochodzę do wniosku, że kiedy z idiotą rozmawia się o psychologii, to zawsze skończy się na Freudzie, a jeśli o filozofii, to na Nietzschem.

Charlotte Roche, Wilgotne miejsca, Wyd. Czarna Owca, 2009.

Sawa Konfisz:
W umysłach wielu Puzo na zawsze pozostanie jedynie autorem „Ojca chrzestnego”. Ewentualnie dla nie zainteresowanych tematyką mafijną, książek w zupełnie w innym klimacie, jak „Rodzina Borgiów” czy „Czwarty K”. Ale w twórczości Puzo mafia pojawia się także w „Omercie”, „Sycylijczyku” i właśnie „Ostatnim Donie”. Przeczytałam go po „Ojcu Chrzestnym”. Nie sądziłam, że cokolwiek może zagrozić książce, która w moim umyśle mogła konkurować niesamowitością jedynie z Biblią. Zaskoczeniem było więc to, że bardziej spodobał mi się „Ostatni Don”. Książka zapadła mi w pamięć jako dojrzalsza, a przy tym niesamowicie niedoceniona. Być może ze względu na ekranizację i wyeksploatowanie przez lata „Ojca Chrzestnego”. Puzo ma styl pisarski starszego, poukładanego, eleganckiego pana, który nie rzuca słownym mięchem. Spokojnie, niemal bez emocji opowiada dzieje rodziny Clericuzio, a my z zapartym tchem słuchamy, niczym opowieści naszego dziadka. Jak we wszystkich opowieściach o mafii, w trakcie czytania, nasze serce jest przy złodziejach i zabójcach, a nie ich przeciwnikach.

Mario Puzo, Ostatni Don, MUZA, Warszawa 2000.