Ars Independent: rzeczywistość animowana

Ars Independent to nie tylko filmy fabularne. W obfitym programie festiwalowym sporo miejsca zajmują także pokazy filmów animowanych. Za nami już część pokazów konkursowych, a także blok tematyczny z okazji 65-lecia polskiej animacji. Wczoraj przyszedł czas na filmy krótkometrażowe Phila Mulloya.

Ten brytyjski reżyser i scenarzysta, zanim zajął się animacją (pod koniec lat osiemdziesiątych), studiował film i malarstwo, pracował w telewizji, realizował filmy fabularne. W ramach festiwalu pokazane zostały cztery animacje jego autorstwa, pochodzące z różnych etapów twórczości.

„Goodbye Mr Christie” (2010) to najnowsza produkcja. Celowo prymitywny, ordynarny wręcz obraz, w którym kadr ogranicza się do twarzy. Pustych, chciałoby się rzec, wszak to tylko czarne maski z dziurami zamiast oczu. Kiczowate, migoczące tła w ostrych, kontrastowych kolorach niczym z nachalnych reklam dopełniają wrażenia obcości. Fabuła animacji jest zupełnie absurdalna, drewniane, wypowiadane głosami pozbawionymi emocji dialogi, składające się z powtarzanych, pustych frazesów tworzą surrealistyczne wrażenie.

Skontrastowany z tym najstarszy spośród wyświetlanych obrazów, „The Sound of Music” (1992), chociaż równie radykalny w swojej wymowie, jest bardziej wyważony. Bohaterem animacji jest Wolf, który za dnia myje okna w wieżowcu, nocą zaś gra na saksofonie. Czarno-białe, surowe obrazy pokazują świat zza szyby, z całą jego śmiesznością, z całym oceanem ludzkiej hipokryzji. To świat, w którym wszechobecny jest rozpad, śmierć, brutalność. W którym wszyscy są do siebie podobni, dlatego posiadają takie same zwierzęce twarze. Świat, który pozbawiony jest sensu.

Animacja „The Wind of Changes” (1996) wyraźnie odbiega od poprzednich dwóch filmów. To historia Alexa Balanescu, rumuńskiego muzyka, która ma swój początek w Bukareszcie w 1960r., gdy Balanescu otrzymuje pierwsze skrzypce, a która wiedzie dalej przez Nowy Jork i Londyn. Film jest próbą ukazania trudnego losu artysty, którego wolność na każdym kroku ogranicza współczesny świat. Niknąca pod naciskiem rzeczywistości wrażliwość sprawia, że skrzypek staje się martwy już za życia, a wolność pozostaje wyłącznie w sferze jego marzeń. W obrazie tym Mulloy bardziej operuje barwą, kolory nie służą jednak zradykalizowaniu obrazu – wprost przeciwnie, łagodzą go, czynią bardziej refleksyjnym.

Czym jest trylogia „Intolerance” (2000-2004)? Kosmiczną odyseją? Smutną wizją przyszłości? Alternatywnym światem? Wbrew absurdalnym pomysłom i wyraźnemu oddaleniu czasowemu, Mulloy skupia się znowu na teraźniejszości, odbitej jedynie w krzywym zwierciadle kosmicznej planety Zog. Ziemianie są zbulwersowani, gdy w ich ręce trafia film dokumentujący życie mieszkańców Zog: ci, zamiast głów mają genitalia, a głowy tam, gdzie powinny być genitalia. Międzygalaktyczna flota zostaje wysłana na kosmiczną krucjatę…

Radykalna wizja społeczeństwa zmierzającego do upadku jest obecna w każdym obrazie Mulloya. Społeczeństwa zdegenerowanego, pełnego hipokrytów odgrywających swoje wymyślone, starannie wyreżyserowane role. To świat, którym rządzą seks, przemoc i wulgarność. Nasuwa się tylko jedno pytanie: gdzie w tym świecie miejsce na sztukę Mulloya?

Bernadeta Prandzioch