Poszukiwany: Sherlock Holmes
Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie jak wygląda prawdziwy Sherlock Holmes, proszony jest o kontakt. Obiecujemy sprawdzić wszystkie poszlaki, wierząc, że (wreszcie) uda się stworzyć wiarygodny rysopis najsłynniejszego detektywa wszech czasów. Zadanie nie będzie proste, lecz poradzimy sobie – ktoś właśnie doniósł (anonimowo), że warto o zdanie zapytać niejakiego Arthura Conan Doyle’a…
Ilu reżyserów, tylu Sherlocków Holmesów. Do reżyserów możemy dodać jeszcze ilustratorów, kostiumologów, autorów komiksów i, oczywiście, zwykłych czytelników. Każdy z nich (z nas) ma swoje wyobrażenia na jego temat. Przyznam, że czułam się nieco zagubiona w gąszczu sprzecznych informacji. I nie wiedziałam czy w końcu palił tę fajkę, czy nie? Aby się przekonać, kim naprawdę był Sherlock Holmes (i zrozumieć skąd się wzięła ta sherlockomania) sięgnęłam do źródeł, czyli do książki sir Arthura Conan Doyle’a.
Trudno pozbyć się uprzedzeń i oczekiwań – czy oryginalny Holmes nie rozczaruje? Czy dorówna swoim filmowym wcieleniom? Z drugiej strony Sherlock Holmes we własnej osobie powiedział, że kiedy wykluczy się niemożliwe, wówczas to, co pozostaje, choćby najbardziej nieprawdopodobne, musi być prawdą. Niemożliwe, by miliony czytelników zakochało się w postaci, która na to nie zasługuje. Wniosek: Holmes musi być tak genialny, jak mówią.
„Studium w szkarłacie” to pierwsze dzieło Doyle’a, w którym pojawia się słynny detektyw. Pierwszoosobowa narracja pozwala nam spojrzeć na Sherlocka oczami doktora Watsona, który dość szybko przywyka do dziwactw swojego współlokatora. Nie można zaprzeczyć, że Holmes to fascynująca postać, która nierzadko przejawia niewyczerpane pokłady dziecięcej energii i entuzjazmu, by za chwilę popaść w starczą melancholię i zgorzknienie. Osobowość Holmesa to największa zagadka powieści Doyle’a, która – śmiem twierdzić – do dziś nie została rozwiązana.
„Studium w szkarłacie” dzieli się na dwie części. Pierwsza przedstawia metody działań detektywa i opisuje postępy w śledztwie. Druga jest niejako osobną opowieścią – historią nieszczęśliwej miłości, która rozpoczęła się na długo przed śledztwem Holmesa. Jednak ścieżki bohaterów wydarzeń z przeszłości i detektywa krzyżują się, doprowadzając tym samym do rozwikłania tajemnicy.
Czytelnikowi trudno samodzielnie rozwiązać sprawę, mimo że Doyle postarał się, by zasady sztuki dedukcji, którą posługuje się Holmes, zostały wyjaśnione. Być może nie jesteśmy tak spostrzegawczy jak Sherlock, a może… autor nam na to nie pozwala? Oglądając miejsce zbrodni oczami Watsona, jesteśmy ograniczeni do tego, co on zauważy lub ewentualnie do tego, na co Holmes zechce mu zwrócić uwagę. Znaczną część powieści Doyle’a zajmują dialogi, niezbyt dużo jest tutaj obiektywnych opisów miejsc, przedmiotów czy zachowań ludzi, dlatego tak wielką frustrację wzbudza Holmes, gdy odmawia Watsonowi wyjaśnień. Czasem miałam wrażenie, jakbym uczestniczyła w grze komputerowej, w której – niestety – nie jestem silnym bohaterem, a jedynie towarzyszem kogoś znacznie ode mnie potężniejszego. Lecz czy nie tak właśnie wyglądałaby moja znajomość z Sherlockiem, gdybym znalazła się na miejscu Watsona?
Po książkę Doyle’a sięgnęłam niechętnie. Obawiałam się, że oryginalny Holmes nie dorówna swojej legendzie, że będzie postacią papierową, która zachwycała kilkadziesiąt lat temu, lecz teraz zestarzała się i straciła urok. Na szczęście myliłam się. Już wiem, że nikt nie mógłby równać się z Sherlockiem Holmesem… Może jedynie Herkules Poirot, bohater wielu powieści Agathy Christie… Jednak bohater stworzony przez Doyle’a jest postacią znacznie ciekawszą i to właśnie on gra pierwsze skrzypce w orkiestrze literackich detektywów. Lecz nie wierz mi na słowo – sam możesz sobie wyrobić zdanie na jego temat. Gdy go poznasz, być może zdziwisz się, że kiedykolwiek wątpiłeś w Sherlocka, którego nawet własny twórca nie zdołał uśmiercić.
Arthur Conan Doyle, Studium w szkarłacie, Algo Sp. z o.o. Wydawnictwo, Toruń 2009.