Miłość, zabytki i banały Woody’ego Allena

Po historiach rozgrywających się w Londynie, Barcelonie czy w Paryżu, kolejnym europejskim miastem zasługującym na zainteresowanie ze strony Woody’ego Allena jest Rzym. I podobnie jak Owen Wilson we francuskiej stolicy, bohaterowie „Zakochanych w Rzymie” również gubią się pośród niezliczonych uliczek i placów włoskiego miasta, przeżywając przygody, których w swoim ułożonym życiu najmniej się spodziewali. 

Woody Allen pokazuje Rzym z dwóch perspektyw: oczami amerykańskiego turysty, zauroczonego ruinami Koloseum i operą, oraz oczami przeciętnego Włocha, który w swoim własnym kraju może poczuć odrobinę Ameryki. Niestety, o ile koncepcja brzmi interesująco, to wykonanie momentami jest byle jakie i dosyć pobieżne.

Film przedstawia aż cztery historie. W pierwszej z nich amerykańską turystkę i przystojnego rzymianina łączy uczucie, ale to nie oni są głównymi postaciami w tej opowieści. Przygoda z Włochami rozpoczyna się od przyjazdu rodziców dziewczyny – Jerry’ego (Woody Allen), czyli niespełnionego miłośnika oper, i Phyllis (Judy Davis), która z zawodu jest… psychoanalityczką. Mamy więc typowo allenowskich bohaterów, uwielbianych przez sympatyków reżysera, a znienawidzonych przez jego przeciwników.

Kolejna historia opowiada o parze młodych Amerykanów studiujących w Rzymie. Jack (Jesse Eisenberg) spotyka na swojej drodze znanego architekta (Alec Baldwin) i przyjaciółkę (Ellen Page) swojej dziewczyny – osoby będące bezpośrednim zagrożeniem dla jego związku. W tej historii poza nieco męczącą rolą Eisenberga (zapewne wybranego przez reżysera z powodu dużego podobieństwa w ekranowym zachowaniu Jesse’ego do Woody’ego Allena, bowiem młody aktor jest równie poważny, nerwowy i nieco fajtłapowaty) godne uwagi – a zarazem nagany – jest rozwiązanie zastosowane przy kreacji postaci granej przez Baldwina. Jego osobna historia została ledwo muśnięta obiektywem kamery na rzecz „pomagania” przez pewien czas Jackowi. Rola tej gwiazdy pełni bardziej funkcję ozdobną i polega na byciu sumieniem lub „pseudonarratorem” w opowieści o nieporadnym studencie.

Równie pobieżnie potraktowana zostaje Penélope Cruz, której dostała się rola prostytutki w historii przedstawiającej włoską parę młodą, gotową do rozpoczęcia nowego rozdziału życia w Rzymie. Wydaje się, że przygody małżonków ukazane są najmniej interesująco. Czysty przypadek sprawia, że z ułożonych i naiwnych bohaterowie pod wpływem świata show biznesu i prostytucji stają się odważniejsi, lepiej przystosowani do wspólnego pożycia.

Jedna z ciekawszych i oryginalniejszych postaci w całym filmie jest zagrana przez Roberto Benigniego. Szary, zwyczajny mieszkaniec Rzymu, Leopoldo Pisanelli, każdego dnia zjada na śniadanie tosty z dżemem i idzie do biura, żeby popracować nad papierami przy jednym z wielu stanowisk w firmie. Pewnego dnia, wychodząc do pracy, niczego nie spodziewającego się Leopolda napada tłum dziennikarzy i wielbicieli, traktujący go jak największą gwiazdę. Gwiazdę czego? Ani widzowie, ani Pisanelli nie mają pojęcia. Podobnie jak kafkowski bohater z „Procesu”, chodzący niemal w amoku rzymianin poddaje się niewytłumaczalnym wydarzeniom, których sam nie jest w stanie powstrzymać.

Rzym według Woody’ego Allena to niezliczone pojedyncze historie, które mogą przydarzyć się każdemu turyście i mieszkańcowi w obrębie jednego z włoskich placów. Szkoda tylko, że te miniopowieści są dosyć proste i potraktowane powierzchownie, światowej sławy aktorzy grają nieco miałkie i niepotrzebne role, a to piękne miasto zostało w filmie sprowadzone jedynie do utartych klisz i informacji, które możemy przeczytać w pierwszym lepszym przewodniku turystycznym.

Można powiedzieć, że film Allena ma swoje dobre momenty, swoje wzloty i upadki, zupełnie jak dorobek artystyczny reżysera z ostatnich lat. Jeśli ktoś ma ochotę na naprawdę łatwo wchłanialne kino lub jest amatorem włoskich oper i lubi sobie pośpiewać podczas seansu, tak jak pani oddalona o dwa siedzenia ode mnie, to może się wybrać na „Zakochanych w Rzymie”.

Nasza ocena: 3/5