Słowami pustki nie wypełnisz. O „NN” Jerzego Franczaka

Ludzie się mijają. Ludzie są samotni. Nikogo nie obchodzi, co mają do powiedzenia. Ludzie są szczelni. Nie sposób poznać drugiego człowieka.  Do tego można by zredukować treść nowej powieści (wątpię, czy to właściwe określenie) Jerzego Franczaka „NN”. A tym samym do tego sprowadza się – zgodnie z refleksją autora – życie każdego z nas. Bez wyjątku.

Mariola. Arti. Reszka. Stoją obok siebie nad umierającym, nieznanym człowiekiem w środku nocy, gdzieś w Krakowie, ich Krakowie. Skądś wracają, dokądś zmierzają. Trzech przypadkowych przechodniów. Nic istotnego ich nie łączy, poza samotnością. Trzy odrębne życiorysy. Smutne, śmieszne, a może żałosne? Odpowiedź należy do czytelnika.

Ale to anonimowe konanie nie jest wcale osią fabuły (bo i o jakiejkolwiek fabule trudno tutaj mówić). Jest tylko pretekstem, by pozwolić bohaterom mówić. Więc mówią. Dużo. Chowając się jednocześnie za ironią, wulgarnością, nieprawdziwymi wpisami na blogu, skleconymi okaleczoną polszczyzną.

Wylewają swoje żale, swoje frustracje, ociekają zgorzknieniem. Racjonalizują, odcinają się, porównują z innymi. Ucieczka przed prawdą dawno zapędziła ich w ślepą uliczkę. Trzeba się w życiu ustawić, nie można się sprzedać, nie można się dać koncernom, innym też niełatwo, jestem wolny, jestem zimny, nikomu nie pozwolę się zranić. I tak strona za stroną. Rwący potok klisz, stereotypów i banału, po które Franczak sięga z premedytacją. Jednak po jakimś czasie mam nieodparte wrażenie, że zaplanowany zabieg w którymś momencie wymknął się spod jego kontroli. Przenicowanie okazało się nie do końca udane. Banał, który miał być środkiem, stał się celem. Treść stała się zbyt rozcieńczona. Mariola, Arti i Reszka zlewają się w jedno, a tym samym przestają mnie ciekawić: przerysowani, giną pod potokiem własnych słów.

Potem do głosu dochodzi Jerzak: inne doświadczenia, inny status społeczny, inne spojrzenie. Doktor, antropolog, inteligent (nie mylić z intelektualistą, pod żadnym pozorem). Znów klisza, i to prześwietlona. Monolog płynący od skojarzenia do skojarzenia. Naukowe terminy służą oswajaniu rzeczywistości, codzienność sprowadzona zostaje do rytuałów, nawyków, zjawisk. Ostatecznie świat Jerzaka jest dokładnie taki sam: samotny. Pusty. Wypełniony konwenansami, grzecznościowymi formułkami czas przecieka przez palce. Od przypisanych ról społecznych nie ma ucieczki. Zresztą: nie ma do czego uciekać. Życie pod powierzchnią jest pasmem niespełnionych pragnień, traum, frustracji, rozczarowań. Więc znowu: słowa, słowa, słowa…

Zaciekawienie szybko ustępuje znużeniu, wyrażonemu w pytaniu „po co?”. Jaki jest cel tej narracji, dlaczego Franczak pozwala bohaterom mówić to, co mówią. Czy raczej, dlaczego pozwala im mówić tak dużo. Ważne tematy, które autor próbuje podjąć, rozmywają się, stają się nieostre. To nie przypadek, że wciąż powracam do metafor rozpływania się, rozcieńczania, wylewania. Franczak nie utrzymał strumienia powieści w ryzach: w rozlanej bezładnie, zmienionej w grzęzawisko fabule nie sposób się przejrzeć. Nie będzie więc odpowiedzi, smutnych refleksji czy milczącej aprobaty.

Po stu pięćdziesięciu stronach pada zdanie: Milczenie jest nikim, gadulstwo – niczym. Za późno, chciałoby się powiedzieć, za późno…

Jerzy Franczak, NN, Wydawnictwo Korporacja Ha!art, Kraków 2012.

Nasza ocena: 2/5

O „NN” na łamach Reflektora już pisaliśmy. Artykuł, którego autorką jest Kamila Buszka, można przeczytać tutaj

Bernadeta Prandzioch