Ręka Flauberta i spojrzenie Lis

Renata Lis napisała książkę niezwykłą. I niezwykle ważną. Dotychczas miałam poczucie, że tak potrafią pisać tylko mężczyźni i właśnie to stanowi w literaturze ich przewagę: z przekonaniem, że to, co mają do powiedzenia jest ważne czy wręcz najważniejsze. I w tym sensie literatura, którą tworzy Lis, jest na wskroś męska. 

Sam Flaubert nie jest w tej książce najważniejszy. Nie mam wątpliwości, że jako pisarz jest dla autorki kimś wyjątkowym i bliskim, gdyż ta bliskość i wyjątkowość zawiera się w każdym zdaniu skreślonym przez pisarkę. Jednak nie mam też ani cienia wątpliwości, że gdyby Lis pisała o kimkolwiek innym, zrobiłaby to tak samo wnikliwie, wrażliwie i celnie.

Bo wbrew pozorom przecież nie o literaturze, lecz o życiu pisze. O życiu pisarza, więc o jego powołaniu. A zatem o niezwykłym rozdwojeniu, które jest udziałem każdego, kto do pisania jest powołany (bo – co chyba oczywiste – nie jest to kwestia wyboru). O jednoczesnym byciu w świecie i poza nim, byciu z ludźmi i byciu obok nich, wreszcie byciu sobą i poświęcaniu siebie na rzecz czegoś większego.

Dlatego też „Ręka Flauberta” zupełnie nie jest uniwersalna, a nawet więcej: jest nieprzekładalna na zwykłe, codzienne doświadczenie. Czytając ją – powoli i uważnie, ponieważ właśnie pietyzmu i braku pośpiechu szczególnie wymaga – wkraczamy do świątyni literatury, oglądamy tajemnice skryte zwykle za zasłoną. Dotykamy – dzięki Lis – istoty misterium stawania się pisarzem (a jest to proces, którego początki zazwyczaj są mgliste, jego koniec zaś nigdy nie następuje).

Doświadczenia Flauberta opowiedziane przez autorkę pokazują, że pisarz nigdy nie jest sam ze swym losem: dzieli go z innymi twórcami. Żyje z nimi, pośród nich niczym eremita: we wspólnocie samotności. Ci pisarze – żyjący i nieżyjący – wprzęgnięci w rydwan literatury, zapewniają jej ciągłość i wzajemną przenikalność.

Poszukując odpowiedzi na pytanie, czym jest ów sens literackiego powołania, Lis przygląda się wnikliwie życiu Flauberta (właśnie życiu, z premedytacją stawiając twórczość na drugim miejscu): jego zwyczajom, podróżom, miłościom, słabościom, przekonaniom. Ale nie tworzy jego biografii, raczej pozwala, by sam mówił: poprzez liczne fragmenty jego listów czy dzienników podróży. Wydobywa prawdy ukryte w życiu Flauberta, lecz dopisuje dalsze – własne. Myślę, że Renata Lis jest w tych esejach nie mniej ważna niż sam Flaubert: jej duma, wrażliwość i dyscyplina mówią nam równie wiele.

Pisząc o Flaubercie, autorka pisze zarazem o sobie. O sobie-artystce. O sobie-pisarce. Raczej nie z rozmysłem. Ale być może świadomie w takim sensie, że pisze o świętości powołania, o którym wie, że jest także jej udziałem.

Z każdym przeczytanym zdaniem książka zachwyca coraz bardziej. Nie sposób nie docenić tego, jak jest przemyślana, a przy tym piękna, szlachetnym pięknem. Lis nie próbuje do niczego przekonywać: dokładnie wie, co chce powiedzieć. I jednocześnie doskonale zdaje sobie sprawę, jak należy to robić. Flaubert pisał w liście do Louise Colet, że to nie perły tworzą naszyjnik; to sznur. Każdy rozdział „Ręki Flauberta” jest perłą, a ze swej konsekwencji i przenikliwości pisarka stworzyła im wyjątkowo trwały sznur.

Właśnie tak powstaje prawdziwa, nieprzemijalna sztuka.

Renata Lis, Ręka Flauberta, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2012.

Nasza ocena: 5/5

Bernadeta Prandzioch