Jaki kraj, taka książka drogi

Rozdrażniła mnie (niemalże) od początku. Z kolejnymi kilometrami była coraz bardziej wyboista i niewygodna. Nużąca? Momentami też. Droga do Tarvisio. – Jaki kraj, taka książka drogi – pomyślałam. Odrobina akcji, suto zakrapiana refleksjami bohatera na temat tego, co przewija się przez jego głowę i tego, co miga mu za szybą samochodu. W wykonaniu bohatera powieści Grzegorza Kozery oznaczało to w większości smęcenie, rozpamiętywanie, jazdę po stereotypach i inteligenckie utyskiwanie. Czytalibyście to? Ja przeczytałam.

Czterdziestoparolatek nie chce się żenić. Zostawia go kobieta. Nie tak miało być.

Jedzie do wymarzonej Pragi, której przez lata nie udało mu się zobaczyć. (To pewnie przez pracę: copywriting, zasuwanie od świtu do zmierzchu pod batem szefa tyrana). Młody chłopak chciał być artystą. Intelektualista wieku dojrzałego jest już oswojony z tzw. twardą rzeczywistością. Ambicje mu zmalały. Świat ma, można odnieść wrażenie, w głębokim poważaniu. Właściwie, mają się tam nawzajem.

Przyjaciół za wielu nie posiada. Ostatni lojalny – pies – zmarł siedem lat temu. Radość znajduje w paleniu i piciu-już-nie. Jest AA. Kochającej go kobiety nie dopuszcza do siebie za blisko. Być może ze strachu, by nie zabrała mu „ucieczki wewnętrznej”. Jest introwertykiem. Melancholikiem. Najbezpieczniej mu w samotniczym, wewnętrznym świecie, legowisku wyścielonym dziełami sztuki i tomami poezji. Bo sztuka nie zawodzi. A piekło to inni.

No więc Mat (Matylda – tak ma na imię kochająca go kobieta) rzuca go. On bierze urlop. Jedzie z Katowic do Pragi, a potem do Włoch. Jadąc, myśli o tym, co pięknego czeka go w tych cudownych miejscach, które są „za miedzą” gdzie trawa zawsze zieleńsza. Praga, Padwa, Tarvisio.

Oto jest… Droga. W punktach przystankowych bardziej włóczęga.. Wokół symbole, które rozbudzają wyobraźnię bohatera. Ludzie są mniej ważni.

Bohater, jadąc do granicy polsko-czeskiej, sączy z siebie jad, widząc polaczkowatość. Tę kościelną, tę fanatyczną. Ma jej dosyć. Z radością od tego ucieka. W Czechach natyka się na polską pielgrzymkę, snuje przemyślenia na temat stosunku Czechów do religii, fascynuje go, jak i sami Czesi.

Jadąc przez Austrię, trudno myśleć mu o czymkolwiek innym niż nienawiść do Niemców, Austriaków, Hitlera, Josefa Fritzla. Nie przebiera w słowach. Nie sili się na poprawność polityczną. W końcu mówi/myśli do siebie (lub wyimaginowanej Mat, siedzącej w aucie), więc po cóż miałby to robić?

Momentami poddaje się spontaniczności. Jest ciekaw, otwiera się na świat, doświadczenie. „Zagranica” go lekko wyzwala. Sztuka także. Ale za chwilę znów skąpi grosza, by nie zapłacić za toaletę na stacji paliw.

Czytelnikom zostawiam dotarcie do tego, czy droga-ucieczka przyniesie oczyszczenie melancholijnej polskiej duszy.

Czy polecam wybrać się w Drogę do Tarvisio z Grzegorzem Kozerą? Właściwie trudno powiedzieć. Książka jest dobrze napisana, sprawnie językowo. Wydana też ładnie. Można więc przez nią przepłynąć. Po drodze jednak czytelnik, który zaangażuje się emocjonalnie (nawet poprzez negację), naraża się na obicie, podrażnienie, niesmak.

Wierząc recenzentom, dla jednych to inteligenckie miauczenie (por. Adaś Miauczyński), dla innych niepoprawność polityczna czy w końcu – wielowymiarowość (analiza uprzedzeń, kompleksów narodowych itp.) są atutami książki. Mnie literatura drogi w takim wykonaniu nie przekonuje, a gorzki świat, który dręczy (składa się na życie) bohatera, nie wciąga na tyle, by interesowało mnie to, co znajdę za kolejnym zakrętem.

Grzegorz Kozera, Droga do Tarvisio, Wydawnictwo Dobra Literatura, Słupsk 2012.

Nasza ocena: 3/5