The Avengers: Joss Whedon vs. franczyza
Karol Kućmierz: ”The Avengers” to niewątpliwie jedna z najbardziej oczekiwanych premier tego roku i finał imponującego przedsięwzięcia logistycznego. Przygotowania rozpoczęły się już w roku 2005 – produkcje Marvel Studios stopniowo wprowadzały kolejnych superbohaterów: Iron Mana, Hulka, Kapitana Amerykę, Thora – teraz wszyscy spotkali się w jednym filmie, żeby uformować niekompatybilną drużynę. Jakby tego było mało, ku radości geeków na całym świecie, scenariuszem i reżyserią zajął się Joss Whedon, autor takich seriali jak „Buffy”, „Angel” oraz „Firefly”. Pytanie brzmi: czy „The Avengers” spełniają ogromne oczekiwania i mogą powalczyć o tytuł blockbustera roku?
Paweł Świerczek: Trudno o większy banał: odpowiedź jak zwykle leży po środku. Ale nie ma też sensu od tego banału uciekać, skoro wydaje się pasować. Szereg pozytywnych opinii, padających z ust i klawiatur osób o często odmiennych gustach, sugeruje, że „The Avengers” jest filmem co najmniej bardzo dobrym. Ja tymczasem im dłużej o nim myślę, tym więcej mam wątpliwości, choć wciąż uważam, że film Whedona zdecydowanie wybija się ponad przeciętność. „Avengersi” to efektowny fajerwerk, który wybucha, zachwyca i znika nie pozostawiając po sobie śladu. Zabrakło mi tu zajmujących konfliktów i pełnokrwistych bohaterów (choć blisko są Bruce Banner/Hulk i Tony Stark/Iron Man), fabuła jest mocno pretekstowa (a dla niezaznajomionych z poprzednimi filmami z serii nawet mocno niezrozumiała). Jasne, to film komiksowy i tak zapewne powinno być, ale jakoś nie potrafię tego do końca kupić.
Karol Kućmierz : Film rzeczywiście jest widowiskowy, jak na rasowy blockbuster przystało, lecz w moim przekonaniu odrobinę niesprawiedliwe jest podsumowywanie „The Avengers” jako jedynie efektownej wydmuszki. Fabuła w tym wypadku wręcz musi być pretekstowa. Jak inaczej tak różnorodna zbieranina miałaby stworzyć drużynę? To w zasadzie wariacja na temat „X vs. Y”, czyli co by było, gdyby Iron Man spotkał się z Hulkiem. Chodzi więc o relacje pomiędzy tymi bohaterami i zderzenie ich osobowości. Na tym polu Whedon odnosi ogromny sukces – szybko odnajduje esencję każdej postaci oraz kreśli wiarygodne konflikty i sojusze. Najlepszym przykładem na to jest choćby naturalne porozumienie Bannera i Starka. Wszystko to przy pomocy bardzo oszczędnej charakteryzacji, która w kilku momentach i gestach pokazuje wszystko, co należy wiedzieć o danym bohaterze.
Najbardziej zyskuje na tym Hulk (natchniony casting Marka Ruffalo) – jego czas na ekranie jest ograniczony, ale Whedon dociera do sedna dynamiki Banner/Hulk dużo skuteczniej, niż Ang Lee i Louis Leterrier.
Film zawiera także sporą dawkę samoświadomości, która nie pozwala mu odlecieć w zbędny patos. Jest to odświeżająca odtrutka na zupełny brak poczucia humoru Christophera Nolana i zapoczątkowanej przez niego mody na „superbohaterski realizm” (w ramach kategorii wiekowej PG-13). Whedon idealnie równoważy elementy heroiczne i ironiczne, podcinając bardziej dramatyczne momenty rozbrajającymi żartami. Może nie jest to dekonstrukcja gatunku w stylu „Kick-Ass” czy „Super”, ale w swojej kategorii wagowej jest to duże osiągnięcie.
Jako okoliczności łagodzące warto też przywołać okoliczności produkcyjne – film powstawał w dość skomplikowanych warunkach, czasu na realizację było niewiele, poza tym Whedon musiał pozbierać całe to bałaganiarskie uniwersum w jedną całość. Biorąc to wszystko po uwagę, wykonał po prostu kawał dobrej roboty.
Paweł Świerczek: Nie przeczę, „Avengersi” to na pewno kawał dobrej roboty. Tak jak powiedziałem, film daleki jest od przeciętności – przyjemny, dostarczający niezłej rozrywki, jednak również odrobiny niedosytu. Zastanawiam się nad tym gdzie kończy się esencjonalność postaci, a gdzie zaczyna klisza. Wiele scen jest tu rewelacyjnych, ale patrząc na całość trudno mi powiedzieć coś więcej niż „jest dobrze”. Tylko dobrze. Zawodzi – wydawałoby się kluczowa – relacja Loki-Thor, Nick Fury pojawia się i znika bez celu, a Czarna Wdowa i Hawkeye zbyt często wydają się być doklejeni do filmu na siłę. Nie żądam „superbohaterskiego realizmu”, ale po prostu ciekawych postaci, które w przerwie między kolejnymi scenami ratowania świata mogłyby mnie zająć swoimi problemami (i nie chodzi mi bynajmniej o wielkie problemy egzystencjalne). A wśród całej plejady gwiazd w „Avengersach” zajmujące postaci są zaledwie trzy: wspomniani Stark i Banner oraz agent Coulson na drugim planie. Z dozą dobrej chęci można jeszcze Kapitana Amerykę dodać, ale to nie daje nawet połowy ekipy.
Nie chcę porównywać obu dzieł, bo to zupełnie inne medium, inne założenia i inne pieniądze, ale po tym co Whedon zrobił z konwencją superbohaterską w „Dr. Horrible’s Sing-Along Blog” spodziewałem się czegoś zdecydowanie lepszego. Być może w dużej mierze to po prostu kwestia niespełnionych oczekiwań, ale – tak czy siak – nie potrafię się „Avengersami” zachwycić.
Karol Kućmierz: Niestety, nie wszystko da się zmieścić w jednym w filmie, szczególnie, jeśli to widowiskowe kino akcji. Na pewno znajomość poprzednich produkcji franczyzy i komiksowego uniwersum zwiększa przyjemność z seansu. „The Avengers” to właściwie niemal bezpośredni sequel do „Thora” i „Captain America: The First Avenger”.
Broniłbym też Black Widow – może nie jest tak wyrazista jak Hulk i Iron Man, ale mimo to jest centralną postacią i to dużo bardziej interesującą, niż można było się spodziewać. Istotna jest jej relacja z Bannerem i Hawkeye’em, przesłuchanie Loki’ego, a także udział w finałowym starciu. W „Iron Manie 2” była właściwie chodzącym kostiumem – tutaj widać efekty zamiłowania Whedona do silnych, kobiecych postaci. A Nick Fury przecież ma cel – jego manipulacje prowadzą do uformowania się The Avengers.
Porównanie do „Dr. Horrible” może jest słuszne, ale nie fair – tutaj jednak Whedon był reżyserem do wynajęcia, a i tak udało mu się odcisnąć swoje piętno. Nie było tu poziomu kontroli artystycznej, który charakteryzował choćby znakomity „Dom w głębi lasu”.
Może warto też rozważyć „The Avengers” w trochę innym kontekście – to chyba pierwszy przypadek tak rozbudowanego przedsięwzięcia, a film Whedona jest jego pojedynczą odsłoną. Teraz czekają nas sequele dotyczące indywidualnych bohaterów, a później „The Avengers 2”. Jeśli Whedon znowu stanie za kamerą, to jest duża szansa na wygładzenie niedoróbek oraz przygotowanie dramatycznej, zajmującej historii.
Tymczasem cieszmy się, że taki twórca jak Joss Whedon postawił pewnie stopę w drzwiach Hollywoodu – na pewno realizacja kolejnych projektów będzie dla niego dużo łatwiejsza.
Paweł Świerczek: No właśnie. Mamy tu do czynienia ze zderzeniem indywidualnego twórcy z wielką machiną produkcyjną. Machina wiele zyskała, ale twórca niestety został przez nią przygnieciony. Jeśli jednak ma mu to otworzyć drzwi do kolejnych projektów, to jestem jak najbardziej za.