Most na rzece Olzie

W Cieszynie po raz czternasty pod szyldem „Kina na Granicy” upłynął długi wiosenny weekend. Organizowany we współpracy polsko-czeskiej przegląd filmowy to dla kinomanów wyjątkowo ciekawa propozycja na spędzenie majówki. Serwując im możliwość wypełniania wolnego czasu w ulubiony sposób, czyli oglądaniem filmów w dużych ilościach, zapewnia jednocześnie okazję do ucieczki od gwaru wielkich miast i cieszenia się wiosną w pełni nad brzegiem spokojnie płynącej Olzy. Tak działa efekt „Kina na Granicy”, który sprawia, że uczestnicy festiwalu bez ustanku czują, że trafili do świata sytuującego się w wiecznym „pomiędzy”.

Festiwalowicze najbardziej dobitnie mogą doświadczyć tego efektu, gdy w drodze na projekcje swobodnie przemieszczają się między kinami po obu stronach granicy, przemierzając wielokrotnie w ciągu dnia most, który łączy polski i czeski Cieszyn. Gdyby nie istniał naprawdę, trzeba by go było wymyślić, a gdyby nie spełniał na co dzień swej użytecznej funkcji, wydawać by się mógł nieco nazbyt nachalnym symbolem celu, który przyświeca organizacji tego kulturalnego przedsięwzięcia. Tym celem (ujmując go w największym skrócie) wydaje się kultywowanie pogranicza, promowanie kultury czeskiej w Polsce i polskiej w Czechach. Nigdzie tak jak tu nie odczuwa się sensu istnienia strefy Schengen. Nie tylko zdecydowanie ułatwia funkcjonowanie na festiwalu, ale wydaje się absolutnie nieodzowna w miejscu, które już po paru godzinach pobytu przestaje się traktować jak polskie czy czeskie, a zaczyna doświadczać jako po prostu cieszyńskie.

Kinowym przedłużeniem tej festiwalowej idei wymazywania granic, czy raczej przerzucania kolejnych mostów, są zupełnie wyjątkowe pokazy plenerowe, podczas których widzowie zgromadzeni na czeskim brzegu Olzy oglądają filmy wyświetlane na ekranie rozstawionym po polskiej stronie rzeki. Bez zbędnej retoryki, patosu i wielkich słów, dzięki sile rozbrajającego humoru starych czeskich komedii, zupełnie naturalnie i w „pięknych okolicznościach przyrody” na kilka godzin realizuje się  utopijna idea o zniesieniu granic.

Oczywiście efekt ten stworzył także sam repertuar, który zagwarantował z jednej strony przypomnienie lub poznanie renomowanych twórców (retrospektyw doczekali się w tym roku Antoni Krauze, Štefan Uher i Zdeněk Svěrák), z drugiej – umożliwił zobaczenie najnowszych produkcji polskich, czeskich i słowackich. Ponad granicami krajów produkcji i epok kina wyłoniły się sekcje, które obejmowały filmy spod znaku wieszczącej zbliżające się mistrzostwa futbolowej gorączki, kryminału środkowoeuropejskiego oraz kultury Romów. Wyjątkową postacią okazał się czeski geniusz, który nigdy nie istniał – Jara Cimrman, z którego fenomenem zdecydowali się zapoznać polską widownię organizatorzy. Do tego charakterystyczne festiwalowe urozmaicenia: koncerty, spotkania, wystawy, charytatywny mecz piłki nożnej.

Wydaje się jednak, że bycie pomiędzy nie tylko promieniuje z miasta, jego specyficznego usytuowania i decyzji repertuarowych, ale festiwalowy efekt generowany jest także przy udziale przybywających uczestników. Wrażenie prowincjonalności, bycia na uboczu, którego doświadcza się, przyjeżdżając tu w innym terminie niż długi weekend majowy, na czas festiwalu ulega przemianie. Uczestnicy „Kina na Granicy” ewidentnie ożywiają Cieszyn, sprawiają, że robi się nieco gwarniej i bardziej energetycznie. Siła spokoju, wolniejsze tempo życia, którymi emanuje na co dzień, nie znikają jednak, przeciwnie – działają na przyjezdnych kojąco. Ta symbioza niewielkiego miasta i entuzjastycznie nastawionych gości tworzy niepowtarzalną atmosferę, która sprawia, że tak chętnie się tu wraca.

Dalszy los przeglądu filmowego zdaje się dziś niestety wisieć na włosku. Rozgoryczeni organizatorzy nawet w katalogu festiwalowym dają nieśmiały upust frustracjom, które towarzyszą realizacji takiego przedsięwzięcia w tych kryzysowych dla mniejszych inicjatyw kulturalnych czasach. Przeniesienie terminu festiwalu w Gdyni na maj też z pewnością „Kinu na Granicy” nie pomogło. W Cieszynie coraz trudniej spotkać polskie gwiazdy filmu. Jednak chyba każdy, komu choć raz udało się tu spędzić początek maja, ma nadzieję, że bagaż problemów, który jedno ze swych źródeł ma z pewnością w specyfice i jednocześnie największej sile tego miejsca: jego byciu na uboczu i byciu pomiędzy, nie przeszkodzi w organizacji jubileuszowej, piętnastej edycji festiwalu.