X Festiwal Slajdów Podróżniczych w Katowicach
W tegorocznym Festiwalu Slajdów Podróżniczych mogliśmy uczestniczyć już po raz dziesiąty. Niestety ku mojemu lekkiemu rozczarowaniu, organizatorzy w żaden sposób nie potraktowali tego jako okrągłej rocznicy. Niemniej jednak, tak, jak co roku, warto było pojawić się przynajmniej na kilku prelekcjach.
Niektórych prelegentów mogliśmy zobaczyć w ramach tego festiwalu już wcześniej. Mieczysław Bieniek, czyli najbardziej znany hajer (czy też „górnikopodróżnik”), jeszcze pięć lat temu uczestniczył w pokazach otwartych. Tym razem był już jednym z głównych gości, opowiadając o swojej wyprawie do Afryki. Pojawił się także Paweł Strzeżysz, którego mogliśmy spotkać na Festiwalu w 2009 i 2010 r. Niestety nie było mi dane dotrzeć na czwartkowe prelekcje.
W tym roku swoją wędrówkę palcem po mapie (albo raczej oczami po slajdach) rozpoczęłam w piątek. Dokładnie tak, jak cztery lata temu ten dzień rozpoczął się wystąpieniem Tomka Dębca, który oprócz „zwykłego” wystąpienia uraczył nas filmem ukazującym możliwości enduro w Polsce. Absolutnie zafascynowana takim stylem jazdy przez niemal 20 minut wydawałam z siebie serie „ochów” i „achów”.
Następna godzina nie była już tak zachwycająca, kiedy Michał Lubina opowiadał o Birmie. Bogactwo wątków polityczno-historycznych przerosło mnie i mojego kaca tego dnia. Potem, na szczęście, było tylko lepiej. Grzegorz Lityński, który regularnie pojawia się na festiwalu od czasu szóstej edycji, mówił tym razem m.in. o zabawie ostrością oraz o tym, gdzie podziać w kadrze linię horyzontu, żeby „nie umrzeć z nudów”. Ja bynajmniej z nudów nie umarłam, co więcej byłam mile zaskoczona, gdy podczas jesiennej edycji pan Grzegorz przez godzinę jak mantrę powtarzał dwa zdania o zmierzchu i świcie.
Na zakończenie przesympatyczny Janusz Majer opowiedział o eksploracyjnej wyprawie na Mayer Kangri. W porównaniu do poprzedniego wystąpienia jakość zdjęć znacznie spadła, ale sama relacja i osobowość pana Janusza osobiście mnie urzekły. Dla spragnionych większych wrażeń, tradycyjnie już, w Marchołcie odbyło się Etno Party. Ja jednak powlokłam swe zmęczone ciało do domu, aby w pełni sił stawić się następnego dnia w Instytucie Fizyki.

(fot: Rafał Budniok)
Sobota, godzina 16.00 – Marcin Niedziółka rozpoczyna swą opowieść o Himalajach. Dla mnie była to mieszanka doskonała: relacja z podróży okraszona nie najgorszymi zdjęciami (także archiwalnymi porównującymi przeszłość z teraźniejszością), mnóstwo praktycznych wskazówek, trochę faktów i do tego szczypta humoru. Myślę sobie: całkiem wyśmienicie się zaczyna. Nie wiedziałam wtedy, że główne danie dopiero na mnie czeka. Następnym prelegentem miał być Piotr Mitko z projekcją swojego filmu (dokładnie jego dwudziestą pierwszą wersją) pt. Islandia jest jak kobieta, która z przyczyn technicznych opóźniła się o dobrą godzinę. Jednak warto było czekać na najlepszy pokaz Festiwalu.
Aż trudno znaleźć słowa na opisanie tego, co pokazał nam Piotrek. Nie jestem, co prawda, weteranką Festiwalu, ale chyba po raz pierwszy słyszałam oklaski niemilknące przez długie kilkadziesiąt sekund. Czym sobie na to zasłużył? 6-tygodniową samotną podróżą wokół Islandii, podczas której przejechał na dwóch kółkach ok. 4000 km. To, co najbardziej porusza w tej wyprawie, to motyw samotności. Zwłaszcza tej absolutnej, całkowitej, kiedy brak telefonu, a po drodze przez kilka dni nie pojawiła się nawet jedna foka. Z drugiej strony, mogliśmy się też przekonać, jak rozbrajające poczucie humoru ma Piotrek. Na koniec, żeby nie było całkiem słodko, dodam, że osobiście irytowała mnie jedna rzecz, a mianowicie muzyka Björk w tle. Wiem, wiem, to przecież Islandia. Co nie zmienia faktu, że jej nie cierpię.
Gdy emocje opadły, na scenę wkroczył Mariusz Jachimczak i jego dwa krańce Afryki. Co najbardziej zapadło mi w pamięć? To, że Afryka ma różne oblicza. Oprócz tej biednej i pustynnej, jest jeszcze ta, która nie przymiera głodem i mieni się soczystymi kolorami bujnej roślinności. Do tego afrykańskie pingwiny, leśne słonie, najwyższe miejsce, z którego można skoczyć na bungee i najdłuższy pociąg świata, w którym jest tylko jeden wagon pasażerski. Na zakończenie tego dnia pojawili się Marcin i Monika Obałek, których wystąpienia nie zobaczyłam w całości. Niemniej, chylę czoła przed pomysłem Traktoriady – wyprawy Ursusem do Ameryki Południowej. Oryginalnie, odważnie i zabawnie.
Przedostatniego dnia, jak zawsze, można było zobaczyć serię pokazów otwartych. Wiosenna pogoda miała tego dnia większą siłę przyciągania, dlatego pojawiłam się dopiero w trakcie pokazu Kuby Korzonka. Niestety, chyba lepiej było nadal wygrzewać się w słońcu. Rowerem przez pustynię nawet brzmiało interesująco, ale ileż można piasku oglądać. Ostatnia prelekcja tego weekendu należała do Łukasza Żelechowskiego i zafundowała mi podobny poziom znudzenia. Chociaż ta godzina wyjątkowo mi się dłużyła, nie mogę odmówić podziwu dla Łukasza, który jako pierwszy na świecie niewidomy zdobył Elbrus, najwyższy szczyt Kaukazu i w dodatku opowiadał o tym pięknym, mocnym głosem.
Poniedziałkowa prelekcja Leszka Szczasnego zamykająca X Festiwal Slajdów Podróżniczych zdecydowanie zasługuje na miano wisienki na torcie. Pana Leszka miałam przyjemność posłuchać także podczas poprzedniej edycji. Tym razem opowiedział nam o swojej autostopowej wyprawie do Syrii. Mówi o sobie: „Mam mnóstwo energii, zmysł obserwacji i swoje zdanie”. To w 100% daje się odczuć podczas jego pokazów i jednocześnie zapewnia bardzo pozytywny efekt.
Tak minęła dziesiąta edycja Festiwalu, nie bardziej, ale też nie mniej wyjątkowa niż poprzednie. Mimo pięknej pogody na zewnątrz, frekwencja dopisała, co było dla mnie sporym zaskoczeniem. Teraz pozostaje tylko oderwać oczy od podróżniczych fotografii i samemu wyruszyć w podróż marzeń, aby za rok stanąć po drugiej stronie mikrofonu.

(fot: Rafał Budniok)
ps. Tylko dla zarażonych podróżą:
W listopadzie 2011 Justyna Dziembała rozmawiała z organizatorem i jednym z uczestników FSP w Katowicach. Przeczytajcie, fajnie mówili.
Daniel Syrek rozmawiał z Mietkiem Bieńkiem. Tutaj jego rozmowa.
A o cudowności życia w drodze z podróżnikami – Włóczykijami rozmawiała Marta Zwolińska. Tu przeczytacie jej tekst.