Filip Zawada: Nie jestem wariatem

Historie zasłyszane, doświadczone, dopowiedziane i… – Każdy w pewnym okresie życia powinien być trochę śmieszny i głupi – powiedział Filip Zawada o swoich początkowych pracach, które dla odbiorców nie są ani śmieszne, ani głupie. Przeciwnie, nawet jeśli przedstawiają przekrzywiony język, jest w nich coś, na pewno. 26 marca z okazji 5-lecia Ronda Sztuki odbyło się spotkanie z autorem, jednym z tych, po których długo wraca się do rzeczywistości. „Drewniane gody” to cykl podsumowujący pięcioletni okres życia w związku małżeńskim. Obraz związku i wszystkiego, co działo się równolegle poza nim.

Bywa, że ktoś chce i mu za nic nie wychodzi, a bywa że usilnie nie chce i wychodzi mu aż nazbyt dobrze. Filip Zawada pogardliwie odnosił się do fotografii, nie szanował jej, traktując ją jako rzemiosło odtwórcze i szablonowe, czym dał upust serią kadrów wymierzonych w chmury albo wycelowanych w wyczekującego na swego pana psa łańcuchowego. Cudownie nie chcieć i od razu przyćmić wszystkich.

Malarz, muzyk, poeta i prozaik. Multiinstrumentalista w orkiestrze szeroko rozumianej sztuki, wirtuoz. – Przychodzi taki moment w fotografii, że coś zaczyna cię prowadzić, nie warto się opierać, należy dać się ponieść fali – wyjaśnił. – Kiedy pracuję, staram się nie myśleć o niczym.

Trudno uwierzyć, że wszystkie obrazy są niezamierzonym efektem – a jednak. Pomijając studio, w którym pozostawił spory wycinek własnego życia, to już przypadkowe pagórki w plenerze, martwa natura czy portrety są wynikiem spontanicznej reakcji na otaczającą rzeczywistość. – Jeżeli chcecie robić dobre zdjęcia, to prędko nauczcie się warsztatu, a potem łamcie zasady, tylko tak rodzi się prawdziwa fotografia. – Nie zabrakło cennych wskazówek dla młodych adeptów lustrzanek. Bo aparat to doskonałe narzędzie, zespajające jednocześnie dwa najważniejsze zmysły: percepcję i umysł.

Filip i jego żona, malarka fresków w barokowym kościele, z którego wszyscy w ich wsi się utrzymują, stworzyli pewien obraz. Obraz na pozór zwyczajny. Profesjonalne zdjęcia przeplatają się z amatorskimi fotkami cykniętymi w porze lunchu. Wydawać by się mogło – rodzinnie. Wierni wyznawcy wcześniejszych prac artysty mogą czuć się nieco znudzeni, a nawet odejść do innej parafii, ale tak naprawdę, czy w ogóle możliwym jest stworzenie nudnego albumu z małżeństwa tak dalekiego od tradycyjnego modelu rodziny? Filip to bez wątpienia osoba o szczególnej wrażliwości, która przejawia się choćby na ciągłym zadawaniu pytania: czy jestem dobrym ojcem, małżonkiem, pokazując tym samym, że nie musimy być wcale idealnie przygotowani do naszych społecznych ról. Zarówno Filipem, jak i miliardami ludzi na świecie codziennie targają te same wątpliwości. Sportretował je wszystkie.

Album nie zawiera opisów, ale wcale nie potrzeba słów, by go zrozumieć. Filip, poddając publicznej wiwisekcji prywatne życie, podłożył pod lupę nas wszystkich i kiedy tylko chce, może nas również jak mrówki spalić w słoneczny dzień, gdyby komuś przyszło do głowy się kamuflować, tyle tu prawdy. To historia o tym, co ważne, o tym, co błahe, nieistotne przecież, a jednak… To historia o tym, że nawet w miejscu, gdzie już nic się nie zdarzy, zawsze można wybudować sześćset babek z piasku. Zawsze jakieś inne wyjście, wentyl bezpieczeństwa, wystarczy odrobina wyobraźni…

Nasuwa się pytanie, czy Filip Zawada jest wariatem?

– Wariaci nie robią zdjęć – odpowiada na zadane sobie pytanie.

Wariaci potrafią tylko gapić się tępo w przestrzeń albo bezmyślnie tonąć w  gonitwie myśli. – Byłem w wariatkowie. Uwierzcie, nie zrobiłem ani jednego zdjęcia, nie miałem na to siły ani energii, nawet o tym nie myślałem. Naprawdę cieszę się, że dziś robię te fotografie, bo to świadczy o mojej psychicznej równowadze.

Nie mamy więc do czynienia z wariatem. A więc z kim? Aby się tego dowiedzieć, należy dokładnie prześledzić twórczość Filipa Zawady: zdjęcia, obrazy, wideo, poezję, ale najpierw zajrzeć w głąb samego siebie.

Ana Miller

Filip Zawada (pseudonim artystyczny „Filip Itoito”), ur. 1975 – poeta, muzyk, fotograf, performer. Reżyser i aktor filmów offowych. Grał w zespole Saksofonowe Ptaki, następnie w postrockowym AGD, wraz z którym wydał płytę „Echolokator”. Był basistą zespołu Pustki, z którym nagrał płyty „8 Ohm” i „DO MI NO” oraz współtworzył muzykę do sztuk Przemysława Wojcieszka pt. „Cokolwiek się zdarzy, kocham cię” (Teatr Rozmaitości, Warszawa), „Osobisty Jezus” (Teatr im. Heleny Modrzejewskiej, Legnica). Napisał też muzykę do przestawienia muzycznego „Pozytywka” w reż. Bodo Koksa. Wydał tomiki poetyckie: „System jedynkowy”, „Bóg Aldehyd” oraz „Snajper”. W 2011 roku wydał debiut prozatorski pt. „Psy pociągowe” (wyd. Biuro Literackie). Współautor filmu krótkometrażowego „Trrr” oraz kilku innych produkcji filmowych. Na podstawie „dożywotniej umowy na zdjęcia” współpracuje z reżyserem filmów alternatywnych Bodo Koksem. Współtworzył zespół Indigo Tree. W 2011 wydał album ze zdjęciami pt. „Drewniane gody” (wyd. OPT).