Refleksje przedoscarowe cz. 7 – Nawet nie krzak

Drzewo życia, reż. Terrence Malick

Jeśli Oscar ma być wyróżnieniem dla najlepszego filmu roku, Amerykańska Akademia Filmowa popełnia błędy bardzo często. Nawet jeśli założymy, że ma to być najlepszy amerykański film roku. Nie ma się zresztą co dziwić – w mitycznej Akademii nie zasiadają wszak wybitni znawcy, którzy skrupulatnie oglądają wszystkie premiery kinowe, a sami filmowcy, którzy zazwyczaj nie mają czasu do kina chodzić, bo zajęci są kręceniem własnych dzieł. Tak więc nominacje do Oscarów i same nagrody w większej mierze zależą od odpowiedniej promocji niż od wewnętrznej wartości dzieła. W efekcie do zaszczytnego grona „najlepszych filmów roku” trafiają często wytwory przeciętne, a nawet bardzo złe.

W tym roku trzy nominacje (w kategoriach: najlepszy film, najlepszy reżyser oraz najlepsze zdjęcia) otrzymało Drzewo życia Terrence’a Malicka – oszałamiający wizualnie bełkot, pretendujący do miana całościowego, filozoficznego spojrzenia na wspólnotę żywotów człowieka, dinozaura i planety Ziemia. Cierpiąca na ADHD kamera (jej ruchliwość po kilkunastu minutach może doprowadzić do szału) fotografuje piękne lokacje, których otwarte przestrzenie budzą w widzu chęć wdychania obrazu pełną piersią. To jeden z niewielu atutów filmu. Spod urody zdjęć, niemiłosiernie pokiereszowanych montażowymi cięciami, co rusz przenoszącymi nas w przyszłość, przeszłość i przeszłość jeszcze dalszą (aż do powstania Ziemi), wyłania się banalna, edypalna historyjka relacji ojca z synem i jej wpływu na dorosłe życie tego drugiego.

Malick „filozoficzną głębię” swojego dzieła osiąga dzięki achronologicznemu montażowi, w którym m.in. zestawia losy dziecięcia ludzkiego z dziecięciem „dinozaurzym”. Jak zwykle nie zabrakło też nadętych monologów z offu, które prowadzą nas przez cały, niemiłosiernie długi film.

Wcielający się w rolę srogiego ojca Brad Pitt irytuje nieznośną manierą, prezentując jednowymiarowy wizerunek konserwatysty z amerykańskiego przedmieścia. Grający jego syna Hunter McCracken próbuje oczarować widza rezolutnym spojrzeniem. Funkcji, jaką ma pełnić w fabule jego dorosła wersja (Sean Penn), do tej pory nie ustalono. Ale jest gwiazda, której nazwisko można wypisać na plakatach. Jedynie w Jessicę Chastain nie ma się ochoty rzucać pomidorami – ba, wręcz chce się na nią patrzeć.

O czym jest Drzewo życia? W założeniu: o życiu – w całym rozmachu tego sformułowania. W efekcie – o wybujałym ego reżysera, który uwierzył w to, że jest geniuszem i stworzy wielkie arcydzieło. Na wielkość Malicka nabrało się wielu, nic więc dziwnego, że i on sam przyjął to za fakt.

Nasza ocena: 1/5

 

 

 

Pawel Świerczek