Kuracja : traumo-obłęd
Powieść Jacka Głębskiego pt. „Kuracja” oparta jest na autentycznej historii lekarza psychiatry – Andrzeja Majera, który postanawia na jakiś czas wcielić się w rolę pacjenta. Dzięki temu utworowi autor został laureatem pierwszej edycji konkursu na powieść wydawnictwa Znak. Adaptacja książki dla teatru TVP zdobyła Grand Prix na Festiwalu „Dwa Teatry” Sopot 2002 oraz Grand Prix na Festiwalu Sztuki Reżyserskiej „Prezentacje” w 2002 roku.
Powieść wciąga czytelnika w wir wartkich dialogów i nieoczekiwanych zwrotów akcji. Fantazmatyczna i na poły realistyczna aura zaskakuje odbiorcę i nie pozwala na przerwanie lektury. Oddział Obserwacyjny, na który zostaje skierowany Majer, posiada drzwi bez klamek otwierane trójkątnym kluczem, a leczenie pacjentów odbywa się tylko przy użyciu środków psychotropowych i elektrowstrząsów, jakich doświadczy z autopsji. Nazwa oddziału określa proces leczenia jako „obserwację”, a tak naprawdę niszczy jednostkę, pozbawia ją praw do obrony i przykleja etykietkę „wariata”.
Jednym z kluczowych dialogów „Kuracji” jest rozmowa Majera z Walasem: „Kiedy wiadomo, że zaczyna się choroba psychiczna?” – docieka ten pierwszy i w odpowiedzi również słyszy pytanie: „A kiedy zaczyna się łysina”[1]. Syndrom łysego: ile trzeba mieć włosów, żeby być łysym? Kiedy wiadomo, że zaczyna się szaleństwo i można określić jednostkę mianem wariata? Utwór skłania do refleksji nad granicami przyjętych norm i nazwania dziwnością tego, co poza nie wykracza. Wszyscy jesteśmy wariatami – tym stwierdzeniem można opisać przesłanie płynące z kart książki. Każdy jest pewnego rodzaju szaleńcem, ma swojego bzika, mniejszego lub większego, a odkrycie, na czym on polega, jest tylko kwestią czasu i doświadczenia tego, który bada. Zdrowych z założenia nie ma, tylko nie wszystkich trzeba od razu zamykać. Okazuje się, iż dychotomia w społeczeństwie na zdrowych i chorych jest pozbawiona sensu. Zresztą profesor Walas mówi: „Wariaci wcale nie są tacy szaleni, a największy wariat, to lekarz psychiatra, tyle że na wolności”[2].
Jednostki wykluczone i uznane za niepełne władz umysłowych faszeruje się lekami, stosuje się wobec nich elektrowstrząsy i pozbawia prawa do głosu. Cała atmosfera szpitala, w którym przebywa Majer, przesycona jest dominacją lekarzy i osób sprawiających nadzór nad chorymi. To do nich należy władza. Nikt nie wnika w przyczynę choroby, nie próbuje poznać psychiki jednostki. Młody lekarz, który przed wejściem w rolę pacjenta sądził, iż zdobędzie wiedzę potrzebną do tego, aby zrozumieć cel swej przyszłej pracy i pragnął zbadać istotę schizofrenii, stwierdza, że jej leczenie to jedna wielka loteria – nikt nie zna jej źródeł i przyczyn, a także metod leczenia.
Multiplikacja stosowanych przez lekarzy opresywnych metod leczenia wobec pacjentów, skazuje ich na coś, co nazwałabym traumo-obłędem, wyparciem własnych myśli, zatarciem swej tożsamości. Użycie elektrowstrząsów, które powodują „niemyślenie”, aplikowanie płynu rtęciowego jako specyfiku niwelującego świadomość, wprowadza w szok: „Przywiązali mnie do łóżka za ręce i nogi. Do prawej ręki wbili igłę. Do igły podłączyli rurkę. Rurka biegła do butelki podwieszonej do stojaku. W tej butelce był nadajnik rtęciowy. Nadajnik pływał po wierzchu. Płynu było coraz mniej. W końcu płyn wpłynął do mojej ręki razem z nadajnikiem. A jak wpłynął nadajnik, to od razu to poczułem. Bo takie prądy mi zaczęły iść od ręki, że aż strach. I usłyszałem jak nie myślę. Bo myśleć przecież dalej nie mogłem. Bo myśli w głowie nie miałem wcale, bo mi je tamci z szóstki wszystkie odciągnęli. Więc usłyszałem to swoje niemyślenie jako taki przeciągły sygnał: piii! A to ten nadajnik rtęciowy, co go miałem we krwi, nadawał im to, co myślałem, a że nie myślałem, to on im nadawał: piii! Bałem się, ale nie myślałem, że się bałem, bo przecież myśleć nie mogłem – bo nadajnik wciąż przekazywał im: piiiiii! – ale czułem, i tego nadajnik przekazać im nie mógł, bo był to nadajnik myślenia, a nie tego, co się czuje, że zaraz wyjaśni się wszystko i że nareszcie będę wszystko rozumiał i zacznę myśleć”[3].
Akcja powieści z czasem nabiera tempa i zaprasza do obłąkańczego labiryntu, w którym jednak nie pojawi się Ariadna. Nikt nie wyprowadzi z niego bohatera, gdyż skazany jest on na wieczne uwięzienie i na żywot chorego, który nie jest przystosowany do życia w społeczeństwie. Rozpaczliwa próba uwolnienia się skazana jest na klęskę, ponieważ wszyscy o nim zapomnieli lub sami okazali się przypadkami pozbawionymi pełni władz umysłowych. Andrzej Majer, przebywając w szpitalu, sam otrzymał etykietkę jednostki wyobcowanej, czyli chorej. Diagnoza jego przypadku klinicznego głosi nawet, iż jest on niebezpieczny do życia w normalnym świecie. Epitet „normalny” należałoby wziąć w cudzysłów, gdyż tak naprawdę nie wiadomo, gdzie zaczyna, a gdzie kończy się granica nazwania tego, co uchodzi za normalne, a co za kuriozum.
Lektura „Kuracji” Jacka Głębskiego to swoisty elektrowstrząs dla czytelnika, który nie pozwoli mu na obojętność. Opowieść w swym wydźwięku głosi, że łatwo pozbawić jednostkę tożsamości i skazać na wykorzenienie poprzez reżim i władzę/wiedzę. W ostatnich fragmentach utworu Andrzej Majer potraktowany elektrowstrząsami zatracił swoje „ja”. „Gdzie jest twoje pęknięcie?” – takie pytanie umieszcza Andy Warhol w tytule jednego ze swych obrazów i można je zadać lekarzowi Majerowi. Odpowiedź może brzmieć jak dekonstrukcja językowa, bo zatracił on możliwość oddzielenia świata wewnętrznego i zewnętrznego: „Nazywam Się. Andrzej. Majer. Mam. Lat. Dwadzieścia. Siedem. Leżę. Na. Białej. Sali. Wygląda. Jak. W. Szpitalu. Pewnie. Jestem. Tu. Z. Jakiegoś. Powodu. Nie. Wiem. Z. Jakiego (…). Znów. Coś. Mówią. Ale. Nie. Wiem. Co. Potem. Wychodzą. Obraz. Mi. Się. Zaciera. Przed. Oczami. Chce. Mi. Się. Spać. Tak. Mnie. Zmęczyło. To myślenie”[4].
Głębski Jacek, Kuracja, Wydawnictwo KOS, Katowice 2005.
Ocena Reflektora (1-5):
[1] J. Głębski, Kuracja, wyd. KOS, Katowice 2005, s. 45 | [2] Tamże, s. 5 | [3] Tamże, s. 145 | [4] Tamże, s. 143.