Amy Winehouse – „Lioness: Hidden Treasures”

„Po prostu to czujesz” – powiedziała. „Nie zastanawiasz się nad tym. Jeślibyś zaczął, nie byłbyś w stanie zaśpiewać absolutnie niczego”. Niech ten fragment ostatniego wywiadu z Amy Winehouse, przeprowadzonego przez Neila McCormicka w Abbey Road Studio podczas sesji nagraniowej do utworu „Body and Soul” (zaśpiewanego w duecie z Tonym Bennettem), będzie słowem wstępu do recenzji pośmiertnej płyty Amy – „Lioness: Hidden Treasures”.

Nic nie czyni muzyka tak sławnym, jak jego własna śmierć. Wzrost popularności przedwcześnie zmarłych artystów to nic innego, jak wynik nostalgii odczuwanej przez fanów i rodzinę oraz chęć ich upamiętnienia. Większość ich utworów staje się nagle wybitnymi piosenkami, a media zamiast obsmarowywać gwiazdy błotem, piszą artykuły pełne pochwał. W ten oto sposób Amy przestała być nieodpowiedzialną alkoholiczką i przemieniła się w roztrzepaną artystkę, którą życie potraktowało niesprawiedliwie. Zgodnie z tradycją i zasadą, że każda historia ma swój koniec, kilka dni temu na półkach sklepowych pojawiło się nowe i zarazem ostatnie wydawnictwo Amy. Jednak jeśli ktoś spodziewa się, że usłyszy tam nowy, niepublikowany wcześniej, autorski materiał wokalistki, może się zawieść.

Na temat Amy można powiedzieć wiele rzeczy, ale nie można zaprzeczyć, że miała wyjątkowy głos. Mocny, zmysłowy, z nutką lat pięćdziesiątych – mieszanka wybuchowa, która z pomocą Marka Ronsona, producenta płyty „Back to Black”, rozkochała w sobie tysiące ludzi w 2006 roku. Obawiam się jednak, iż kolejny album ma małe szanse na powtórzenie sukcesu sprzed 5 lat.

„Lioness: Hidden Treasures” jest zbiorem coverów i pierwszych wersji utworów z poprzednich albumów. Na dwanaście piosenek, z których składa się płyta, tylko połowa jest napisana przez Winehouse, z czego jedynie cztery nigdy nie ujrzały światła dziennego. Stylizacja na muzykę z lat 50./60. to zdecydowany atut płyty – kołyszące i leniwe melodie, uzupełnione instrumentami dętymi à la big-band, zawsze stanowiły charakterystyczny i wyjątkowo odpowiedni podkład dla wokalistki. Jednak selekcja utworów, jakiej dokonali Mark Ronson i Salaam Remi, jest w tym przypadku trochę mdła.

„Between the Cheats” autorstwa Amy, zbudowane na repetytywnej partii pianina, wprowadza w przyjemny nastrój, niczym w filmach sprzed kilku dekad. Z kolei klasyki takie jak „Will You Still Love Me Tomorrow?” czy „The Girl from Ipanema” to piękne utwory, ale w wykonaniu Amy stają się zaskakująco przeciętne i ugrzecznione – monotonnie zaaranżowane instrumenty w obu piosenkach sprawiają, że stają się one nudne, nawet wtedy, gdy pojawiają się wokalne popisy Amy. Autorskie „Like Smoke” zapowiada się świetnie. Artystka nie zdążyła nagrać wszystkich partii wokalnych, więc jej część to tylko skromna wstawka. Ku mojemu zdziwieniu producenci postanowili ją zmiksować z rapem Nas’a. W zaledwie kilka sekund klimat znika i nie pozostaje nic innego, jak przełączyć na kolejny utwór.

I nagle pojawia się „Body and Soul”. Utwór pierwotnie wydany na albumie Tony’ego, „Duets II”, to dzieło z prawdziwego zdarzenia. Amy stanęła w szranki z takimi artystkami jak Billie Holiday czy Ella Fitzgerald (wcześniejsze wykonawczynie amerykańskiego klasyka) i stworzyła jedną z najpiękniejszych wersji tego utworu, jakie kiedykolwiek powstały. Jazzowe wyczucie i przeciąganie dźwięków, delikatność i barwa głosu Amy na tle smyczków oraz subtelnych dźwięków fortepianowych, składają się na bezbłędną całość. Ona to po prostu czuła. To jedyny moment, w którym szczerze zdajemy sobie sprawę, że będziemy tęsknić za jej głosem.

I mimo że to najsłabsze wydawnictwo nieżyjącej od kilku miesięcy brytyjskiej artystki, to głównie ze względu na fakt, iż to jej ostatni album, znajdzie on wielu nabywców. Niewiele osób zwróci uwagę na to, że brakuje na nim polotu tak charakterystycznego dla „Back to Black” i soulowego zacięcia z „Frank”. Przesłuchamy ją raz, góra trzy i odłożymy na półkę, gdzie może się spokojnie zakurzyć i zestarzeć, zajmując odpowiednie miejsce w historii muzyki.

„Lioness: Hidden Treasures” to ładna płyta. Miła dla ucha, dobra do samochodu, idealnie się spełni w windach, pełniąc rolę muzaka. Tyle że nic więcej.

Amy Winehouse – „Lioness: Hidden Treasures”; 2011, Island Records

Ocena Reflektora (1-5):

Iza Kierzek