Czego o Edypie nie wiedział sam Zygmunt Freud?
W V w. p.n.e., gdy jeden z najbardziej cenionych tragików starożytnej Grecji, Sofokles, pochylił się nad losem króla Edypa, jego dramat poruszał z pewnością niezliczone tłumy widzów i był szeroko komentowany w kochającej teatr Helladzie.
Odtąd, przez kolejne dwadzieścia pięć wieków, doświadczony przez fatum król Teb, równie mocno eksploatowany przez sztukę, literaturę, muzykę, film, a nawet psychiatrię – za sprawą zwłaszcza Zygmunta Freuda, wzbudzał coraz to mniejsze emocje swoimi powszechnie znanymi decyzjami i posunięciami. W międzyczasie zmienili się zresztą nie tylko odbiorcy tej historii, lecz także, z pozoru, ich codzienność i zajmujące ich problemy. Ostatecznie, komu dziś przyszłoby do głowy szukać prawd o współczesnym świecie w klasycznej tragedii antycznej?

(źródło: http://www.teatrslaski.art.pl/przedstawienia/krol_edyp.php)
Kiedy pochylimy się nad okienkiem kasy biletowej Teatru Śląskiego, a tuż obok stanie bezdomny prosząc o kupienie mu biletu nawet na najgorsze miejsce, pomyślimy: „A to ci dopiero nietypowy żebrak, miłośnik teatru!”. Jednak, gdy chwilę później okaże się, że po całym budynku ganiają brudni, obdarci dziwacy, a wraz z nimi stary skrzypek usiłujący sennymi ruchami wydobyć jakiś dźwięk z głuchego nie od dziś instrumentu, domyślać się już będziemy, że pomimo upływu 25 wieków, tym razem słowami Sofoklesa przemówi także współczesność.
Katowice-Teby-Katowice
Zamiast krajobrazu Teb, Grzegorz Kempinsky i Henryk Baranowski, pozostawiają nas na dłuższą chwilę z niemym filmem, ukazującym ubranego w biały garnitur polityka, snującego się po drogich hotelach, restauracjach, władczo spoglądającego z mównicy sejmowej na swoich słuchaczy. Nie słyszymy ani jednego słowa z jego przemówienia, lecz kosztowne rytuały dnia powszedniego, którym się oddaje, nie pozostawiają cienia wątpliwości: to o luksus i przepych własnego życia dba bardziej niż o dobro poddanych.
Wreszcie, gdy obraz przyjmuje postać prawdziwego człowieka, pojawia się on wśród obywateli tylko po to, by wielkopańskim gestem nalać im kilka chochli bliżej nieokreślonej papki, zalegającej w wielkim kotle. Oto Edyp, król-polityk, dbający o pozory, karmiący lud łaskawością.
Mieszkańcy jego państwa to między innymi żebrak – „miłośnik teatru”, skrzypek-obdartus i inni równie brudni, naznaczeni chorobą, cierpieniem, bezsilni nieszczęśliwcy. Jego walka z przeżerającą ich na wskroś nędzą, będzie się sprowadzała do przeprowadzenia dezynfekcji, nasuwającej na myśl ostatni prysznic więźniów obozów koncentracyjnych, po którym trafiali do komory gazowej. Metaliczne, złowrogie dudnienie zdaje się odmierzać ostatnie chwile ich życia. Kempinsky, który zawsze kładzie w swoich spektaklach duży nacisk na stronę dźwiękową, i w tym przypadku, korzystając z minimum środków, wzbudza u widzów gęsią skórkę.
Wiele jest w tej inscenizacji scen brutalnie przemawiających do nas symboliką ustroju totalitarnego, estetyką obozów pracy. Szereg obrazów ukazujących stłamszony lud, który z jednej strony prosi wielkodusznego władcę o ratunek, by za moment w gniewie zacisnąć przeciw niemu pięść. Ta współczesna odmiana chóru zgromadzona wokół maszyny do pisania, nie mając żadnego wpływu na sytuację w państwie, daje wyraz swojemu buntowi, redagując kolejne manifesty.
Ich wydźwięk niewiele różni się od tego, który osiąga współczesna prasa komentująca scenę polityczną w Polsce.
Ile Edypa pozostało w Edypie?
Gdzie jednak miejsce dla Sofoklesa w tak uwspółcześnionej interpretacji? Innymi słowy, ile jest Edypa w Edypie i czy w ogóle możemy jeszcze mówić o klasycznej tragedii antycznej?
To prawda, że Edyp (wybitna kreacja Artura Święsa!) zyskuje nowe oblicze. Wzbudza większą antypatię, bo przed ciążące nad nim fatum, wysuwa się jego egoizm, uwielbienie dla władzy i obojętność względem ludu. Nie sądźmy jednak, że stworzona pierwotnie przez Sofoklesa postać władcy, marionetka w rękach fatum, była poza tym nieskazitelnie czysta. Bo ów morderca mógłby równie łacno zbrodniczą dzisiaj na mnie podnieść rękę. Zmarłemu służąc, usłużę więc sobie – stwierdza roztropnie Edyp, gdy gra toczy się przecież o dalsze losy Teb.
Jokasta (Krystyna Wiśniewska) w katowickiej interpretacji staje się esencją cielesności i zmysłowości, których siłę zręcznie wykorzystuje, by omotać Edypa. Żona, do której stóp pada mąż, by ta obdarzyła go upragnioną pieszczotą przepędzającą targające nim niepokoje. Nie trzeba wcale wiedzieć, że tych dwoje łączy kazirodczy związek, by wyczuć między nimi coś toksycznego, pewną zbyt mocno napiętą, wibrującą strunę pożądania. Na ile taki obraz odbiega od pierwotnego? Sofokles włożył w usta Jokasty słowa odwodzące Edypa od szukania prawdy. Kempinsky z Baranowskim uczynili z niej kobietę z krwi i kości, wyposażając ją w silniejsze argumenty – mowę ciała. To ciałem zaklina ona swego męża-syna i wzmacnia tym samym patologię namiętności, których razem są kwintesencją.
Mową ciała przemawia także inny bohater, którego do życia powołała współczesna interpretacja. Potulny służalec zginający się wpół przed swym panem na znak uniżenia. Jest to postać, której sama milcząca obecność ma nam uświadomić, jakiej kategorii poplecznikami otacza się Edyp.
Wreszcie Tyrezjasz (Wiesław Sławik), który będąc ślepcem, paradoksalnie najwięcej potrafi dostrzec: Szydzisz z mojej ślepoty, patrzysz, a nie widzisz nędzy twej. Ów pełen godności starzec pozostanie w nowej wersji symbolem szlachetnej mądrości, stroniącej od poklasku i przywilejów władzy.
W odświeżonym po 25 wiekach krajobrazie Teb, samospełniająca się przepowiednia znów nieuchronnie dokonuje spustoszenia i, chociaż pobrzmiewa w niej echo obozów koncentracyjnych, systemów totalitarnych, a fatum raz po raz igra z wybujałym libido głównego bohatera, to ta współczesno-starożytna mikstura ostatecznie porywa widza i pozwala mu zrozumieć tekst, który zdawał się już odarty ze znaczeń. Reżyser osiągnął tu rzecz niebywałą: podjął spore ryzyko, ingerując w klasycznie pojmowane piękno, lecz udało mu się przy tym uniknąć dwóch największych potencjalnych pułapek – patetyzmu i groteski. Dialogi, chociaż znacznie okrojone i zmodyfikowane, wybrzmiewają ze sceny z tą samą wzniosłą siłą i harmonią. Paradoksalnie to właśnie w towarzystwie grupy żebraków-aktorów zdołamy przenieść się na dwór króla, a biały garnitur i ekstrawagancka fryzura Edypa nie oddalą nas wcale od targających nim rozterek i lęków.
Prawda w oczy kole
Pozostaje zapytać, cóż z tego, że udało się przebrać króla Teb we współczesne szaty i wtłoczyć jego tragiczny los w ramy naszego obecnego lub nie tak odległego świata? Co nam może przekazać ponad to, co powtarzały już całe tłumy poprzedników, z kompozytorami, reżyserami filmowymi i teatralnymi, pisarzami oraz malarzami na czele? Jakie nowe bolączki obnaży na kozetce w gabinecie psychoterapeuty?
Nieprzeciętny kunszt aktorski, jaki prezentuje odtwórca głównej roli – Artur Święs – uświadamia nam, ile skrajnych emocji kryje się w postaci Edypa i jego historii. Nie sprowadza się ona bowiem wcale do wątku kazirodztwa ani do refleksji nad kondycją świata, w którym wola ludzka nie gra żadnej roli. Współczesny kompleks Edypa to zaślepienie osoby sprawującej władzę, szukanie winnych wokół siebie, odpychanie niewygodnej prawdy. Właśnie ta, obiegająca w nie tak dawną, bo XX-wieczną rzeczywistość, niemota, nakazująca człowiekowi ślepo, egoistycznie wierzyć w jedyną, własną wizję świata, czyni z Edypa reprezentanta współczesności. Tymczasem, jak mawiał kolejny starożytny, Arystoteles: Prawda leży pośrodku – może dlatego wszystkim zawadza. „Król Edyp”, zakorzeniony w odległej przeszłości, sięgający czasów dzisiejszych, wydaje się dążyć do takiego „środka”.
—————————————————-
Król Edyp
Sofokles
Reżyseria: Grzegorz Kempinsky
Inscenizacja: Henryk Baranowski
Scenografia: Bożena Pędziwiatr
Obsada: Edyp – Artur Święs, Kreon – Adam Baumann, Jokasta – Krystyna Wiśniewska, Tejrezjasz – Wiesław Sławik, Posłaniec – Roman Michalski, Sługa – Czesław Stopka, Kapłan, Koryfeusz – Jerzy Kuczera, Chór – Teresa Kałuda, Bogumiła Murzyńska, Maria Stokowska, Antoni Gryzik, Ryszard Zaorski oraz słuchacze Studium Aktorskiego i statyści z zespołu technicznego