Komedia pomyłek, czyli o najgorszym wieczorze kawalerskim
Który z panów nie chciałby się obudzić pewnego ranka z piękną, rudowłosą nieznajomą (Anna Wesołowska) w swoim łóżku? Oczywiście, że wszyscy, ale życie nie jest aż tak piękne – możemy sobie wyobrazić tę, jakże niekomfortową, sytuację, w której niespodziewanie znalazł się główny bohater komedii „Wieczór kawalerski”. Bill (Artur Święć) dzień wcześniej ostro zabalował, żegnając kawalerski stan i teraz ponosi tego konsekwencje – nic nie pamięta, a rozebrana kobieta wcale nie chce wyjść z jego przyszłego małżeńskiego łoża.
- (fot: Beata Rakoczy)
Tak właśnie rozpoczyna się spektakl, który współczesnemu widzowi może kojarzyć się z filmowym amerykańskim odpowiednikiem: „Kac Vegas”. Widzimy tu podobieństwo sytuacyjne: wcześniejsza impreza kawalerska i dość zaskakujące jej następstwa, które mogą wywrócić życie głównego bohatera do góry nogami.
Wróćmy jednak do samego spektaklu. Przerażony Bill, po odkryciu niewiasty, zdaje sobie sprawę, że w każdej chwili może przyjść jego narzeczona (by czynić przygotowania do ślubu), natomiast rudowłosa nieznajoma za żadną namową nie chce opuścić wygodnej, ciepłej pościeli. I tu zaczynają się problemy i wątpliwości, które będą nam towarzyszyły (wraz z salwami śmiechu) aż do samego końca. Pukanie do drzwi zmusza kobietę do ukrycia się w łazience, tam też pozostanie ona przez dłuższy czas. Do pokoju wchodzi nie narzeczona, lecz najlepszy kumpel pana młodego i, tym samym, drużba, Tom (gościnnie Paweł Okraska).
Główna akcja będzie się rozgrywała tak naprawdę wokół tych trzech postaci, bo – jak dowiemy się z późniejszych scen – są one ze sobą połączone nie tylko emocjonalnie. Tom, niezawodny w żadnej sytuacji, postanawia ratować przyjaciela i gdy przychodzi narzeczona, usilnie ją zagaduje. Postacią istotną dla całej akcji jest także pokojówka (Anna Kadulska), która przez pomyłkę będzie musiała zagrać rolę narzeczonej Toma. Co do osobowości bohaterów, zostały one zaprezentowane w standardowy, nieco stereotypowy sposób, gdyż Bill to typowy pantoflarz, zastraszony przez przyszłą małżonkę, Judi – tajemnicza nieznajoma – to nimfa, lolitka, kobieta delikatna, przy czym kipiąca erotyzmem (dodam, że jest ona dziewczyną Toma, z którym się pokłóciła wcześniejszego wieczoru i chcąc go przeprosić, przybyła do hotelu, gdzie w barze poznała Billa), Tom – tzw. dobra partia i idealny materiał na męża, natomiast sama panna młoda (Katarzyna Galica) przy przebojowej pokojówce i swojej histerycznej, rozemocjonowanej mamusi (teściowej jak z dowcipów – wtrącającej się w przygotowania, nieustannie poprawiającej wszystko) wydaje się nijaka.
„Wieczór kawalerski” to zderzenie się bardzo różnych charakterów, począwszy od nieco roztargnionego Billa, a skończywszy na epizodycznie wkraczającym do akcji właścicielu hotelu, który zdenerwowany zamieszaniem, jakiego jest świadkiem, postanawia interweniować: tę rolę dowcipnie zagrał Antoni Gryzik. Pojawienie się w drugim akcie właściciela hotelu jest tym bardziej zabawne, ponieważ parę minut wcześniej pokojówka zawiadamia wszystkich, że na dole szaleje ojciec panny młodej, zatem gdy wchodzi niski mężczyzna, wszyscy widzowie zgromadzeni w teatrze myślą, że oto stoi przed nimi ojciec.
Pisząc o „Wieczorze kawalerskim”, trudno jest oddać liczne gry słowne, pełne odniesień do sfery erotycznej oraz żarty wynikające z trudności komunikacyjnych – przykładowo – wszyscy myślą, że nieznajoma „z łóżka” została przysłana przez nocnego portiera (przez portiera została przysłana, ale prawdziwa pokojówka, by posprzątać pokój) i jest call girl, stąd też rozmawiając z przyszłą panną młodą, pokojówka ostrzega ją, by zanim wyjdzie za Billa, porządnie się zastanowiła.
Dowcip sytuacyjny, chowanie się, uciekanie, wykręty i kłamstewka to główna oś, na której została osadzona cała fabuła spektaklu. Widz przez prawie 2 godziny wręcz gubi się w kłamstwach, jakie mówią Bill i Tom, by uratować skórę tego pierwszego. Fabuła spektaklu została tak przemyślana, byśmy do samego końca nie wiedzieli, jak potoczy się cały spektakl. Czy w ogóle dojdzie do ślubu? Ktoś może zapytać, czy jest to tylko płytka, pozbawiona sensu komedyjka, farsa, jaką ogląda się, by zabić czas i się zrelaksować. Otóż nie, gdyż pod pozornie błahym tematem możemy się doszukać głębszego przekazu, gdyż pokazuje typowe wątpliwości, jakie targają duszą człowieka przed ślubem: czy jest to ten jedyny, z którym chcę spędzić resztę życia? Czy należy trwać w związku, mimo że nie daje on nam satysfakcji i czy bycie z kimś tylko dla wygody może być rozwiązaniem naszych problemów?
Mówiąc o dekoracji, trudno nie odnaleźć analogii z innymi komedyjkami amerykańskich autorów, tj. „Mayday” czy „Nie teraz, kochanie”, może dlatego, że obie dzieją się w zamkniętych pomieszczeniach pełnych foteli, drzwi, okien. Miejsce akcji spektaklu to dwa hotelowe pokoje połączone ze sobą właśnie drzwiami – to je zamyka Bill, aby narzeczona nie dowiedziała się o towarzyszce jego nocy, natomiast w centralnym miejscu drugiego pokoju jest łóżko, atrybut przyszłego małżeńskiego pożycia. We wszystkich tych komediach amerykańskich głównym zadaniem jest sprawienie widzowi radości, rozbawienie go, dlatego też ogromne znaczenie ma gra aktorska, która pozwala na kreację określonych, często stereotypowych wzorów zachowań postaci.
„Wieczór kawalerski” to idealny spektakl, by się odprężyć, widniejący na afiszach Teatru Śląskiego od 2005 roku, pozwala przez chwilę przenieść się w świat pełen dziwnych zbiegów okoliczności, zamieszania wywołanego przygotowaniami, ale również próbą ukrycia przedmałżeńskiej zdrady. Jest to przedstawienie tak zaskakujące, pełne emocjonującej akcji, splotów zdarzeń, trzymające do końca w napięciu, że oglądając je, nawet nie zauważymy upływającego czasu – po opadnięciu kurtyny ze zdziwieniem spojrzymy na zegarek. Polecam ten spektakl, by nieco oderwać się od powagi dnia codziennego.
„Wieczór kawalerski”, będzie grany 10 i 11 grudnia 2011 na Dużej Scenie Teatru im. S. Wyspiańskiego w Katowicach.