Historia pewnej zbrodni

Na początku był chaos… Każdy kolejny krok wciągał widza w przepastną przestrzeń teatralną, wąskim gardłem korytarza wiodącego do głównej sali. Muzyka już od progu sygnalizowała, że zdarzy się „coś” – wibrująca, intrygująca zapraszała i niepokoiła jednocześnie. Dla spostrzegawczego widza spektakl już się rozpoczął, choć aktorzy wciąż pozostawali w ukryciu. Marlena Hermanowicz, debiutująca reżyserka młodego pokolenia, pokusiła się o stworzenie spektaklu monumentalnego. Łącząc teatr muzyczny i dramatyczny, powołała do życia własnego Frankensteina namiętności, szaleństwa i grozy.

fot. Marek Jedynacki

„Historia pewnej zbrodni” rozegrała się w przestrzeni, która od lat czekała na wydarzenie teatralne. Galeria Szyb Wilson odsłoniła swój sceniczny potencjał, choć surowa i potężna postindustrialna przestrzeń niełatwa jest do okiełznania. Powstał pomysł podzielenia jej na trzy części: widownia zasiadła biegunowo (odległość była tak duża, że dopiero po chwili odkrywało się obecność drugiej połowy widowni), zaś cały obszar „pomiędzy” stanowił przestrzeń dla gry. Aktorzy nie zamknęli za sobą czwartej ściany, wdzierali się między widzów, ogrywali każdy kawałek wolnej powierzchni. Pozostawiało to niezatarte wrażenie nieustannego ruchu. W spektaklu wzięło udział ponad trzydziestu artystów, z czego większość właściwie cały czas była obecna „na scenie”. Człowiek, upiór, bezwolna masa ludzka… W scenach zbiorowych (choreografią zajęła się Katarzyna Gruca) aktorzy tworzyli jeden organizm – konwulsyjny, agonalny – oto oglądamy historię o cierpieniu ludzkim. Niepotrzebne były słowa, tylko ciała, ciała i jeszcze raz ciała. Oszpecone swoją ostentacyjną cielesnością, groteskowe – bliskie piekłu. Postaci wypełzłe z obrazów Hieronima Boscha – rozgoryczone koniecznością istnienia.

Publiczność, podzielona i znacznie oddalona od siebie, oglądała widowisko z dwóch różnych perspektyw. Prawdopodobnie żadna ze stron nie była stratna – w kilku momentach akcja toczyła się symultanicznie. Każdej części widowni był także przydzielony swoisty „animator” – mistrz ceremonii, który dyrygował nią, gawędził, troszkę się naigrywał – niczym bułhakowski Korowiow wciągając widzów w mroki historii. Sceny zbiorowe przeplatały się z dialogami, słowo łączyło z muzyką. Dialog często stawał się gorączkowy (scena przesłuchania), aktorzy przerywali sobie, wchodzili w słowo, co potęgowało wrażenie chaosu i narastającej grozy. Był to jednak chaos uporządkowany – zręcznie zaprojektowany przez reżyserkę. Przemyślana gra świateł wyznaczała poszczególne obszary gry, co pozwalało widzom skoncentrować uwagę na konkretnych aktorach. Scenografia (Karolina Hajok) o ekspresjonistycznym posmaku podkreślała nastrój (szczególną uwagę mógł zwrócić kilkumetrowy Big Ben sięgający aż okien Wilsona), nie przyćmiewając jednak samych aktorów, którzy sami w sobie stanowili ożywiony sztafaż i zarazem esencję obrazu.

fot. Marek Jedynacki

Debiut sceniczny Teatru Bezpańskiego nie obył się jednak bez technicznych usterek. Niesprawne mikroporty i problemy z nagłośnieniem znacznie zubożyły jego odbiór. Partie śpiewane chóralnie były właściwie niezrozumiałe – głos zlewał się i rozpraszał w paszczy wielkiej, poprzemysłowej hali. Galeria Szyb Wilson jest niewątpliwie przestrzenią czarowną, ale i niezwykle wymagającą technicznie.

Siłą spektaklu są niewątpliwie sceny zbiorowe, emocjonalne i szczere zarazem. Słabiej wypadły fragmenty dialogowe, czasem zbyt mocno uderzające w melodramatyczną nutę. Było to widoczne zwłaszcza w drugiej części widowiska (spektakl dzieliła przerwa), w której dominowały sceny kameralne. Brakowało także mocnego uderzenia na finał. Po wspaniałym impecie otwierającym spektakl i równie dobrej pierwszej części – w drugiej odsłonie zabrakło energii, spektakl powoli dogasał. Sprawić to mogły problemy z nagłośnieniem, które znacznie utrudniały koncentrację na scenach mniej widowiskowych, a przy tym nastawionych na treść. Jednocześnie jednak koncentrowały uwagę na samej formie spektaklu oraz zachwycającej choreografii scen zbiorowych.

Mrok i szaleństwo to pierwszoplanowi bohaterowie widowiska Hermanowicz. Reżyserka przydzieliła w prawdzie po bożemu role poszczególnym aktorom, ale wszyscy oni podporządkowani byli naczelnej myśli spektaklu. Personalia zeszły na dalszy plan. Każdy z bohaterów „Historii…” nosi w sobie piętno potwora – ofiary i kata jednocześnie. Ta dwuznaczność rzutowała i na nas, widzów – bo zobaczyliśmy rzecz o człowieczeństwie, które częściej niż inne pokazuje swoje szpetne oblicze. „Historia pewnej zbrodni” przemówiła do mnie misternie skonstruowanymi obrazami ludzkiego szaleństwa. Obrazem mroku, w który boimy się zaglądać.

O Teatrze Bezpańskim rozmawialiśmy z Marleną Hermanowicz w zeszłym miesiącu.
Zapraszamy również na Facebooka Teatru Bezpańskiego.

—————————————

Teatr Bezpański „Historia Pewnej Zbrodni” – sztuka na podstawie powieści Mary Shelley: “Frankenstein”

Adaptacja, reżyseria, libretto, opracowanie muzyczne, reżyseria świateł: MarlenaHermanowicz
Przygotowanie wokalne: Bożena Wolff – Szczyrba
Choreografia: Katarzyna Gruca
Scenografia: Karolina Hajok
Charakteryzacja: Iwona Grocholska
Asystent reżysera: Dagmara Woźniak
Asystent choreografa: Natalia Ślusarz
Asystent scenografa: Agnieszka Pluszczewicz
Grafika: Alan Roszczyk, Wojciech Żogała, Marlena Hermanowicz
Materiały zdjęciowe: Maria Baładżanow, Adrian Spuła, Anna Witek
Projekcje multimedialne: Łukasz Mirocha
Konsultacja prawna: Miłosz Wasylik
Główne role zagrali: Paweł Tyszkiewicz, Marcin Włosiński, Paweł Szlinger, Katarzyna Kosturek, Kamila Kremiec, Marta Kąkol, Paweł Soduła, Tomasz Lis, Jakub Sasak, Karol Mijas.