Gaba Kulka: Mam muzyczne ADHD

Gaba Kulka w Śnie Pszczoły foto: Ania Lucid

Jeszcze nie tak dawno ktoś ją ciągle „odkrywał”. Dziś, mając na koncie dwie płyty własne, współpracę ze Smolikiem i Czesławem Mozilem, dwie coverowe z utworami tak różnych wykonawców, jak Wojciech Młynarski i Iron Maiden, odkrywa się odrobinę przed Reflektorem. O tym, co robiła tej jesieni na Tajwanie, jak tworzy teksty, dlaczego media mają klapki na oczach oraz o tym, co będzie się działo na jej nowej płycie, opowiada, wcale nie zmęczona, choć pracująca na okrągło, Gaba Kulka.


Lubisz bajki?

Zdecydowanie. Był nawet taki moment w moim życiu, w którym bardzo się nimi fascynowałam. Czytałam wtedy wiele o teorii takich opowieści, Bettelheima, Estes…

Pytam, ponieważ w tekście piosenki „Królestwo i pół córki” podchodzisz do idealnego świata bajki z dużym dystansem, może nawet trochę się przeciwko niemu buntujesz.

Nie do końca. Wykorzystuję w nim utarte bajkowe sytuacje po to, by ukazać swój sprzeciw wobec stereotypów i dopasowania wszystkiego do wygodnych i praktycznych, ale ciasnych i wąskich szufladek. Bajki były dobrym pretekstem do ukazania tego problemu, bo przecież oparte są na utartych schematach, w których określone postacie posiadają z góry określone cechy. W życiu tak nie jest.

A czy w ogóle dobrym pomysłem jest poznawanie autora za pomocą jego tekstów, czy wręcz przeciwnie – między twórcą a tekstem jest wyraźna granica?

Każdy twórca, nawet ten piszący autobiografie, jest kreatorem. Słowo jest narzędziem takim samym jak wysokość dźwięku w nutach i moim zdaniem błędem jest traktowanie go do końca poważnie. Natomiast nie mogłabym powiedzieć, że to, co tworzę, jest zupełnie ode mnie odcięte. Przecież to, co piszę, wychodzi ze mnie. Informacje, które trafiają mi do głowy, muszą przejść przez mój osobisty filtr i wychodzą z niego w zupełnie nowej formie. Nie odcinam się od swoich tekstów, ale nie opowiadają one o mnie. Jestem w nich poprzez uczucia i emocje, które lepię z wielu surowych materiałów.

Trudno ci się składa te materiały w całość?

To zależy. Moje teksty zaczynają się hasłowo i są tworzone wokół jednego punktu. Może to być ciekawa fraza, chęć ujęcia sytuacji bądź zamknięcia w tekście uczucia. Moje tworzenie zaczyna się od pojedynczego bodźca, często od fajnie brzmiącego dla mnie zdania. Tak też było ze wspomnianą piosenką „Królestwo i pół córki”. Tekst zaczął się od odwrócenia tradycyjnej historii, w której śmiałek za swoje bohaterstwo dostaje córkę i pół królestwa. Wokół tego zdania dobudowałam resztę tekstu.

W jednym z wywiadów powiedziałaś, że częściej piszesz po angielsku, ponieważ ten język nie pozwala ci się odsłonić, polskie słowa są zbyt osobiste. Czy naprawdę język czyni aż tak dużą różnicę?

Zdecydowanie tak. Polski to przecież język, w którym kupujesz bułki i rozmawiasz ze swoją matką. Jest prawdziwy aż do żywego. Wspomniana przez ciebie wypowiedź opisuje jednak początki moich prób pisania tekstów, kiedy korzystałam niemal wyłącznie z języka angielskiego. Ukrywałam się za nim. Teraz udało mi się wyrównać proporcje. Nie jest to już moja zasłona dymna. Ludzie nie słuchają tekstów obcojęzycznych piosenek. Łatwo jest go zignorować. Ja zawsze zwracam na niego uwagę, bardzo szybko łapię wszystkie teksty, mogłabym być królową karaoke.

A czy teksty pisane, książki są dla ciebie równie ważne? Śpiewałaś teksty Herberta, Norwida, Miłosza…

Nie mogę powiedzieć o sobie, że czytam bardzo dużo, ale nie wyobrażam sobie życia bez książek. Poezji poświęcam niestety znacznie mniej czasu niż prozie. Śpiewanie poezji bywa bardzo trudne, ciężko jest zaadaptować wiersz do muzyki. Z tego powodu bardzo jestem ciekawa nowej płyty Czesia Mozila („Czesław Śpiewa Miłosza”)! Jeśli chodzi o książki, to podobnie jak w muzyce, działam w trybie fazowym i kieruję się świeżymi fascynacjami. Kiedy podoba mi się jakiś autor, potrafię czytać tylko jego książki. Teraz wpadłam w ciąg Margaret Atwood i Davida Mirchella. Jestem ogromną fanką Stephena Kinga, wydaje mi się strasznie fajnym gościem, wiem, że nie znam go osobiście, ale jego postać jako autora jest czarująca. Często sięgam też po literaturę popularnonaukową, ale i fantastykę. Jeśli chodzi o książki, jestem wszystkożerna.

Niedawno wróciłaś z Tajwanu. Powiedz, jak się znalazłaś na Migration Music Festival?

Parę lat temu zostałam nagrodzona na polsko-niemieckim festiwalu Transvocale, który odbywa się we Frankfurcie nad Odrą. Rok temu zagraliśmy tam koncert, na którym pojawiła się Chung Shefong, organizatorka festiwalu w Taipei prezentującego muzykę folkowo-alternatywną. Zaprosiła nas do siebie i chociaż długo nie mogliśmy w to uwierzyć, pierwszego października zagraliśmy tam koncert. Było fantastycznie, już sam Tajwan stał się dla mnie ogromnym odkryciem. To piękna wyspa, chcieliśmy ją całą zobaczyć i dlatego nie byliśmy na wielu festiwalowych koncertach. Zdążyłam jednak odkryć dwa fenomenalne zespoły. Pierwszy, którego nazwy niestety nie pamiętam, grał muzykę folkową bazującą na melodiach rdzennej ludności tego regionu. Drugi, Mamer & Iz, był dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Nigdy wcześniej nie słuchałam kazachskiego art rocka. Muzycy zespołu grali na dwóch gitarach basowych ze strunami luźnymi jak sznurki i perkusji obejmującej rzeczy takie jak olbrzymi wentylator i bęben od pralki. Byli niesamowici.

Zanim wyjechałaś do Tajwanu, koncertowałaś z Jasonem Webleyem. Jak się zaczęła wasza współpraca?

Poznałam go w Pradze, gdy pojechałam otwierać koncert jego i Amandy Palmer, choć nie realizowany w ramach duetu „Evelyn, Evelyn”. Amanda jest moją wielką idolką i bardzo się cieszę, że ktoś kiedyś dał jej moją płytę. Gdy dostałam od niej zaproszenie na występ w Czechach, nie wahałam się ani chwili. Tam spotkałam po raz pierwszy Jasona, który okazał się niesamowitą, przesympatyczną osobą. Teraz, gdy Jason zaczął organizować swoją trasę w Polsce, skontaktowaliśmy się ponownie, pomogłam mu załatwić kilka spraw i z rozpędu znalazłam się również na jego koncertach.

Początek jesieni był dal ciebie bardzo roboczy, ale powiedz mi, co dalej? Jakie teraz masz plany?

Kończę teraz nagrywanie płyty z Olem Walickim „The saintbox”, która ukaże się prawdopodobnie pod koniec zimy. Będzie to bardzo niezwykła płyta, ponieważ zdecydowanie odbiega od muzyki, którą grałam wcześniej, ale jednocześnie jest mi bardzo bliska. Większość muzyki jest autorstwa Ola, ja pisałam teksty. Jest to projekt bardzo filmowy, który miesza nurty klasyczne, folkowe z jazzowymi i muzyką, którą można nazwać obrazową. Co ciekawe, nie są to zazwyczaj formy piosenkowe, a całość wiąże się z dość skomplikowaną prezentacją na żywo, można go nazwać spektaklem. Używamy licznych wizualizacji, świateł i ekranów, które przez część występu zasłaniają nas, a obraz przekazywany jest za pomocą kamer. Oprócz tego, że będzie to płyta, będzie to też spektakl multimedialny, który chcielibyśmy pokazać na wiosnę w przyszłym roku.

Ludzie często porównują cię do Tori Amos czy Kate Bush. Powiedz mi, czy ty sama odnajdujesz w sobie podobieństwo do kogoś?

Mam w sobie pewną łatwość naśladowania i jeśli jestem zagrzebana głęboko w czyjejś twórczości, to po części nieświadomie zaczynam powtarzać jego manierę, zabieram do siebie pewne charakterystyczne dla niego elementy. Czasem dopiero po czasie myślę – cholera, zaśpiewałam to jak ktoś, kogo słucham!

W wywiadzie dwa lata temu powiedziałaś, że cały czas ktoś cię odkrywa, a ty chciałabyś być już wreszcie odkryta. Teraz twoja sytuacja chyba uległa zmianie.

Wtedy byłam w takim momencie mojej kariery, że co chwila ktoś się budził i orientował, że istnieję. Teraz dużo osób wie, co robię, i to jest zupełnie inny problem. Dziś czuję, że działanie w ludzkiej nieświadomości miało swoje plusy.

Jakiś czas temu na TVP Kultura widziałam film dokumentalny o tobie, prezentowany pod emblematem polskiej prezydencji w Unii Europejskiej – jego otoczka uczyniła z ciebie skarb narodowy. Jak się z tym czujesz?

Czuję się wdzięczna wszystkim moim nauczycielkom angielskiego, bo mam wrażenie, że to moje chwalenie wynika po części z tego, że ktoś pomyślał: „wow, ta dziewczyna ma przyzwoity angielski, niech więc coś opowie”. Moje ego czuje się teraz mile połechtane. Ale z drugiej strony mam wrażenie, że media mają klapki na oczach. Znajdują raz na jakiś czas jakieś zjawisko, które wydaje im się bardzo fascynujące, a nie zauważają, że dookoła jest mnóstwo ciekawych rzeczy, ludzi zasługujących na pokazanie. Niepokoję się, kiedy słyszę: „Pani Gabo, pani jest taka wyjątkowa, bo prawie nic się nie dzieje na naszym rynku muzycznym”. A to przecież nieprawda, tylko dziennikarzom nie chce się szukać.

Czujesz się ciekawostką z innego świta w grupie zespołów pokazywanych w mediach?

Mogłabym się tak czuć, gdybym była pokazywana obok innych zespołów należących do nurtu środka, ale ja nie jestem prezentowana w tym gronie. Nie jestem aż takim rodzynkiem, bo jest wokół mnie kilku docenionych artystów, którzy robią coś na podobnym poziomie dziwności. Mam swoje muzyczne środowisko, do którego mogę się odwołać i do którego można mnie włożyć. Staram się też nie zamykać na żaden rodzaj muzyki, unikać jednoznaczności. Nagrałam przecież zarówno covery Młynarskiego, jak i Iron Maiden! Mam muzyczne ADHD, które sprawia, że chcę ciągle próbować czegoś nowego.